Gdyby nie George Bush Wojciech Jaruzelski nie zostałby prezydentem Polski. Fragment biografii generała
Jan Osiecki
13 lipca 2014, 14:47·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 13 lipca 2014, 14:47
Wybory 4 czerwca okazały się zimnym prysznicem dla władzy – „Solidarność” w pierwszej turze obsadziła 92 ze stu mandatów w Senacie i 160 ze 161 zagwarantowanych miejsc w izbie niższej. W PZPR nastroje były minorowe – przepadła cała tak zwana lista krajowa, na której strona rządowa wystawiła swoich najbardziej znanych i prominentnych działaczy. Dlatego już w dniu ogłoszenia wyników przez Państwową Komisję Wyborczą (8 czerwca 1989 roku) rozpoczęły się rozmowy komisji porozumiewawczej (rządzących reprezentował Kiszczak, opozycję Wałęsa) na temat wyborów uzupełniających.
Reklama.
12 czerwca Rada Państwa wydała dekret zmieniający ordynację wyborczą do Sejmu X kadencji. Znikła lista krajowa, nie- obsadzone mandaty przyporządkowano do poszczególnych okręgów wyborczych. „O każdy z tych mandatów w dniu 18 czerwca br. ubiegać się będzie dwóch nowych kandydatów, zgłoszonych przez organy naczelne władz organizacji, które zgłaszały listę krajową”2, relacjonowali reporterzy „GW”.
Wybory uzupełniające wzbudziły znacznie mniejsze zainteresowanie społeczeństwa, więc 18 czerwca lokale wyborcze świeciły pustkami. Dla opozycji druga tura była po prostu nieistotna. Udało się obsadzić w Senacie jeszcze 7 na 8 miejsc (jeden mandat zdobył kandydat niezależny Henryk Stokłosa) i ostatnie wolne miejsce w Sejmie.
W nowym parlamencie rozkład głosów przedstawiał się następująco: koalicja rządowa – 299 mandatów (w tym PZPR 173, ZSL 76, SD 27 – z czego blisko 1/3 uważała się za zwolenników „S”, Stowarzyszenie PAX 10, Unia Chrześcijańsko-Społeczna 8, Polski Związek Katolicko- Społeczny 5), „Solidarność” –161 posłów. Taki podział mandatów oznaczał, że koalicja rządowa miała w izbie niższej tak zwaną większość bezwzględną (powyżej 50 procent), pozwalającą na samodzielne tworze- nie prawa, lecz nie posiadała większości kwalifikowanej (2/3 głosów), niezbędnej na przykład przy zmianie konstytucji. A do tego izbę wyższą kontrolowała opozycja.
***
Dość szybko rozpoczęły się przymiarki do utworzenia nowego rządu. Władza liczyła, że uda się wpasować „Solidarność” w obecny układ, i zapewne dlatego 20 czerwca rzecznik wciąż urzędującej starej Rady Ministrów, profesor Janusz Reykowski, oświadczył w telewizyjnym wystąpieniu, że generał „Jaruzelski proponuje wielką koalicję”. Ale zaznaczył, że „jej konkretny kształt zależy od przyjęcia tej propozycji”. Nie przedstawił żadnych szczegółów, zapowiedział jedynie, że wywodzący się z opozycji szefowie resortów mieliby prawo do własnej polityki personalnej.
Dwudziestego szóstego czerwca na stronie tytułowej „Gazety Wyborczej” pojawiło się pytanie: Jak głosować na prezydenta? „Jedyną oficjalną wypowiedzią na temat wyborów wyboru prezydenta jest jak dotychczas deklaracja profesora J.Reykowskiego w telewizji.
Wielu posłów i senatorów określiło swoje stanowisko w tej sprawie w czasie kampanii wyborczej i będą głosować zgodnie ze swoim sumieniem, wcześniejszymi deklaracjami. Ta sprawa nigdy nie była elementem programu wyborczego opozycji i posłowie podejmą decyzje indywidualne”.
Posłowie „Solidarności” zrzeszeni w Obywatelskim Klubie Parlamentarnym byli w kwestii wyborów prezydenckich podzieleni. „Zarysowały się trzy stanowiska: głosujemy przeciwko Jaruzelskiemu, zgodnie z wolą wyborców, ale nie manifestujemy przeciwko tej kandydaturze i nie wystawiamy własnego kandydata (L. Wałęsa, B. Geremek, J. Onyszkiewicz), wystawiamy kontrkandydaturę (m.in. R. Gawlik, J. Hennelowa, T. Zaskórski), opuszczamy w czasie głosowania salę (Z. Romaszewski).
Na propozycję wysunięcia własnego kandydata zareagował Wałęsa, mówiąc: za dużo osiągnęliśmy politycznie, a za mało gospodarczo, »nikt by nam nie wybaczył brawury, głosujemy przeciw, a jeżeli koalicja przeprowadzi swojego kandydata to demokratycznie wygra«. Prowadzący obrady zarządził »orientacyjne głosowanie«. Koncepcję Wałęsy poparła znaczna część obecnych, za wystawieniem własnego kandydata było kilkanaście osób, a za opuszczeniem sali nie głosował nikt, nawet wnioskodawca”, relacjonował Krzysztof Leski.
***
W rezultacie tych sporów ówczesny przewodniczący Rady Państwa i pierwszy sekretarz KC PZPR, naturalny kandydat władz, oświadczył podczas XIII plenum (30 czerwca), że nie zamierza ubiegać się o ten urząd. Uważał, że zbyt wielu Polakom kojarzy się wyłącznie ze stanem wojennym.
– Mam świadomość, czym dzisiaj naprawdę żyje nasz naród, jakie są jego troski – zwłaszcza w ostatnich miesiącach – jak wygląda codzienne życie polskich rodzin – mówił Jaruzelski. – Błędem byłoby uważać, że wokół fotela prezydenckiego koncentrują się główne zainteresowania społeczeństwa. Nie uchylam się – ponieważ nigdy tego nie czynię –
od odpowiedzialności. Nie mam innego świadectwa, poza najlepszą wolą i ciężką, bardzo ciężką pracą. Muszę jednak brać pod uwagę realia społeczne – zwrócił się rozgoryczony do partyjnych kolegów. Zarówno poczucie obywatelskiej, państwowej odpowiedzialności, jak i żołnierskiej, i po prostu ludzkiej godności nie pozwala mi na korzystanie z politycznych protez i okrężnych dróg. Zawsze było mi obce dążenie do zaszczytów. Chcę zostać sobą. Dla- tego też pragnę poinformować towarzyszy, że po głębokiej rozwadze nie zamierzam kandydować (...)– zakończył, prosząc jednocześnie o rekomendację Komitetu Centralnego dla „żołnierza, polityka-patrioty, od wielu lat bliskiego mi człowieka, towarzysza Czesława Kiszczaka”. Przekonywał zebranych, że „generał Kiszczak potrafi sprostać zaszczytnym, lecz jakże odpowiedzialnym obowiązkom urzędu prezydenta.
Odpowiedź kolegów z klubu poselskiego PZPR była natychmiastowa. „Po zapoznaniu się z oświadczeniem Wojciecha Jaruzelskiego i szerokiej dyskusji Klub Poselski PZPR podtrzymuje poparcie i zwraca się do Wojciecha Jaruzelskiego o ponowne rozważenie jego decyzji o kandydowaniu na urząd prezydenta”.
Okazało się jednak, że partia nie może liczyć na koalicjantów. Ludowcy, zdenerwowani podwyżkami cen środków produkcji rolnej (między innymi traktorów) przed rozpoczęciem prac polowych, zagrozili odejściem. A to oznaczałoby, że koalicja rządząca znalazłaby się na skraju utraty sejmowej większości.
Wybór na prezydenta kogoś z opozycji mógł postawić pod znakiem zapytania realizację ustaleń okrągłego stołu. Sprawa obsady urzędu głowy państwa nie była nigdy przedmiotem negocjacji, ale podczas obrad wszyscy byli pewni, że przypadnie on koalicji. Nikt nie spodziewał się tak korzystnego dla „Solidarności” wyniku wyborów; zaistniała obawa, że rozmiary porażki sprawią, iż partia wycofa się z zawartych umów. Dlatego Adam Michnik, ówczesny poseł OKP i redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”, 3 lipca na pierwszej stronie swojego dziennika opublikował tekst będący próbą rozwiązania problemu: Wasz prezydent, nasz premier. „W najbliższym czasie przesądzony zostanie kształt układu politycznego w Polsce. Dotychczas największe emocje wzbudzała osoba kandydata do urzędu prezydenta. To źle, że w takiej sytuacji górę bierze pamięć i retoryka”, ostrzegał, przypominając o katastrofalnym stanie krajowej gospodarki.
***
Tymczasem w PZPR trwały próby przekonania Jaruzelskiego do zmiany zdania; 5 lipca partyjny klub poselski 172 głosami (na 173) poparł kandydaturę generała, uznając ją za najlepszą z możliwych. Było niemal pewne, że elekcja odbędzie się dopiero po planowanej na 9–11 lipca wizycie George’a Busha w Polsce. Na razie obowiązek podjęcia amerykańskiego prezydenta spoczywał na przewodniczącym Rady Państwa.
***
Air Force One wylądował na Okęciu wieczorem 9 lipca, a następnego ranka o 9.30 w Belwederze, w Sali Pompejańskiej, rozpoczęła się trwająca blisko dwie i pół godziny rozmowa amerykańskiego prezydenta z Wojciechem Jaruzelskim. „Gazeta Wyborcza” donosiła, że spotkanie trwało pół godziny dłużej, niż zaplanowano.
„Jaruzelski otworzył przede mną serce, pytając, jaką funkcję winien teraz pełnić. Mówił o swojej niechęci do kandydowania na fotel prezydenta i pragnieniu uniknięcia wewnętrznych konfliktów, tak w Polsce niepotrzebnych. Nie sądził, aby w prezydenckich wyborach »Solidarność« w wystarczającym stopniu udzieliła mu poparcia, obawiał się, że zostanie upokorzony, przegrawszy te wybory. Powiedziałem, że jego odmowa kandydowania może mimo woli doprowadzić do groźnego w skutkach braku stabilności, i nalegałem, aby przemyślał ponownie swoją decyzję. Zakrawało to na ironię, że amerykański prezydent usiłuje skłonić przywódcę komunistycznego do ubiegania się o urząd publiczny. Byłem jednak przekonany, że doświadczenie, jakie posiadał Jaruzelski, stanowiło najlepszą nadzieję na sprawne przeprowadzenie zmian okresu przejściowego w Polsce.
Jaruzelski sądził, że Polska potrzebuje rządu koalicyjnego z komunistycznym premierem i wicepremierem reprezentującym opozycję. Problem polegał na tym, że jakikolwiek by powstał rząd – będzie musiał podjąć trudne gospodarcze decyzje, a to stwarzało szczególną trudność dla »Solidarności«, która była jednocześnie związkiem zawodowym i partią polityczną”, napisał we wspomnieniach George Bush.
Wkrótce obaj politycy spotkali się ponownie, tym razem w rezydencji ambasadora Stanów Zjednoczonych, gdzie prezydent Bush podjął lunchem przedstawicieli polskich władz, opozycji oraz gości amerykańskich. Spotkanie miało zabawny początek. – To był gorący dzień, więc w pewnym momencie prezydent Bush wstał i jak to dżentelmen, zapytał pań, czy panowie mogą zdjąć marynarki. Generał jęknął: „Mam szelki!” – wspomina z uśmiechem uczestnik lunchu Janusz Onyszkiewicz, ówczesny poseł OKP i rzecznik prasowy „Solidarności”.
Wojciech Jaruzelski zniknął gdzieś na chwilę i po chwili pojawił się w koszuli. Szelek nie było widać. Jak napisał w Świecie przekształconym Bush, generał wygłosił bardzo krótki toast, obawiając się, że jeśli będzie stał zbyt długo, mogą opaść mu spodnie. Spotkanie w ambasadzie nie skończyło się na wzniesieniu toastu za Polskę i za działania polskich przywódców. Wspomnienia amerykańskiego prezydenta sugerują, że doszło wówczas do dyskusji na temat prezydentury generała Jaruzelskiego. Przy stoliku siedzieli obok siebie Bush, profesor Bronisław Geremek i Lech Wałęsa. Dziś nikt już nie potrafi odtworzyć przebiegu tamtej rozmowy.
– Amerykanie już przed tym spotkaniem prosili nas, żebyśmy, mówiąc kolokwialnie, za bardzo nie kołysali tą łódką. Apelowali o ograniczanie się w radykalizmie pomysłów. Oni po prostu się bali, że jeśli posuniemy się za daleko w Polsce, to wówczas proces demokratycznych zmian może się załamać w Rosji. A im bardzo zależało, żeby Gorbaczow kontynuował swoje działania. Dlatego tak bardzo chcieli, żeby generał został prezydentem – tłumaczy Janusz Onyszkiewicz zaangażowanie Stanów Zjednoczonych.
***
Po 23 latach od tamtych wydarzeń prezydent Bush senior został poproszony przez autora o uchylenie rąbka tajemnicy. Jak 10 lipca zachowywał się generał? Czy rzeczywiście radził się w sprawie wyborów? – Istotnie, przypominam sobie niepokój, z jakim musiał się zmierzyć generał Jaruzelski przed wyborami – wspomina tamten dzień były amerykański prezydent.
Przyznaje, że zgodnie z informacjami, które doń trafiały, obawa generała była rzeczą naturalną. Dlaczego postanowił wesprzeć Jaruzelskiego?
– Jeszcze jako wiceprezydent byłem w Polsce z wizytą, więc odczuwałem sporo empatii dla skomplikowanej osobowości generała, rozumiałem jego oddanie sprawie pokojowych reform – tłumaczy George Bush. – Poza tym Stany Zjednoczone były za Polską zjednoczoną (niepodzieloną). Uważaliśmy, że jeśli Polsce powiedzie się wyzwolenie spod rządów Moskwy, sąsiednie kraje mogą pójść jej śladem. Dałem do zrozumienia Jaruzelskiemu, że naród polski czeka ogrom ciężkiej pracy, trudny czas, dokuczliwe oszczędności. Generał wykazywał się rozsądkiem w politycznych ocenach, więc wiedziałem, że będzie w tym trudnym okresie przywódcą odważnym – dodaje.
***
Dzień przed posiedzeniem połączonych izb parlamentu generał Wojciech Jaruzelski spotkał się z posłami OKP, a następnie z klubem parlamentarnym PZPR. Podczas tego ostatniego spotkania oświadczył, że mając poparcie ZSL, SD, Stowarzyszenia PAX, UCh-S, PZK-S, Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa oraz Rady Wojskowej MON, zdecydował się ubiegać o prezydenturę.
Przedstawił także wariant na wypadek przegranej. – Jednocześnie – mając świadomość, że wynik głosowania w Zgromadzeniu Narodowym może być dla mnie niekorzystny – proszę, aby w razie powstania takiej sytuacji znalazła niezbędne poparcie kandydatura generała Czesława Kiszczaka.
***
Posiedzenie rozpoczęło się 19 lipca o 15.10. Walka o wynik trwała do ostatniej chwili, zwłaszcza że władze OKP zdecydowały o niewprowadzaniu dyscypliny. Każdy poseł oraz senator „S” mógł głosować tak, jak uzna za stosowne. W wyborach prezydenckich wzięło udział 544 posłów i senatorów. Z tej grupy 537 osób oddało głosy ważne. To oznaczało, że aby objąć urząd prezydenta, Wojciech Jaruzelski musiałby otrzymać poparcie od minimum 269 parlamentarzystów. Dostał zaledwie jeden głos więcej – za było 270, przeciw 233, a 34 wstrzymało się od głosu. Przeciwko Jaruzelskiemu głosowało aż 11 po- słów koalicji rządowej. Od głosu wstrzymało się 16.
***
Chwilę po ogłoszeniu wyników generał został zaprzysiężony, stając się drugim prezydentem w historii PRL-u.