Z okna na 26. piętrze hotelu Hilton pobliski plac budowy Warsaw Spire widać jak na dłoni. Menedżerowie Ghelamco zaczynają czarować o wspaniałościach jednego z najwyższych biurowców Europy. Pokazują jak na placu pod budynkiem zasadzą drzewa i puszczą strumień, wodę w fontannach, że w knajpkach poleje się najprzedniejsze wino. I nagle zgrzyt.
– A ta raszplowata kamienica i tamte warsztaty? – pada pytanie o obdrapane budynki komunalne, baraki z warsztatem, myjnią ręczną, wymianą opon, tanimi tłumikami i studiem nauki śpiewu. – No, tego, rzeczywiście będzie interferować... – mówią zakłopotani. Co oznacza, że też ich trafia szlag, iż w projekcie pięknym jak uśmiech modelki nagle pojawia się zepsuty do korzenia brązowy ząb.
Jeroen van der Toolen, dyrektor Ghelamco potrafi obrócić tę wadę w zaletę. Nie ma już europejskich stolic, w których można zbudować taką rzecz. Berlin, Paryż, Londyn, Amsterdam czy Bruksela, są uporządkowane pod linijkę jak trawa na Wimbledonie. A Warszawa? 2 kilometry od linii prostej od Pałacu Kultury i Nauki, straszą już wieloletnie ugory, ruiny, zajezdnia autobusowa.
– Tutaj jest potencjał i pole do popisu. Dlatego tak lubię to zajęcie. Nigdzie indziej nie można oddać ludziom zbudowanego na nowo całego kwartału dzielnicy blisko centrum – zachwala Polski rynek Van der Toolen.
Ten Holender w szytym na miarę garniturze House of Tudor może zapisać na swoje kontro 20 centrów biurowych, trzy apartamentowce i cztery giga-magazyny. Nawet trudno podliczyć ile dokładnie miliardów zarobiła dzięki nim belgijska firma Ghelamco. Warsaw Spire to kolejny miliard do rachunku.
– To naprawdę bystry facet. Sam się dziwię, że połapał się w tej naszej skomplikowanej rzeczywistości. Co ja mówię, on czuje się tu świetnie – mówi jeden ze współpracowników holenderskiego biznesmena.
Opowiada, że inwestycje na warszawskim rynku nieruchomości to jak spacer po polu minowym. Nie ma firmy, która nie nacięłaby się przy kupnie działki, wobec której pojawiają się później roszczenia ze strony spadkobierców przedwojennych właścicieli. Jeden ze bardziej znanych to kupno hotelu Polonia Palace przez austriackiego inwestora. Kiedy za 30 mln euro wyremontował on obiekt, odezwała się krewna, przedwojennych właścicieli, która zażądała udziałów ekskluzywnym hotelu.
Dodatek za głupotę
A Van der Toolen nie miał takiej wpadki. Ma kilku speców od działek. A może to dlatego, że pierwsze w życiu pieniądze zarobił jako bileter peep show w dzielnicy czerwonych latarni w Amsterdamie. Żadni cwaniacy mu nie straszni. Na przykład Heineken przesyłanym do Polski prezesom wypłaca stupidity allowance – dodatek za głupotę. Bo wsiądzie taki do taksówki pod centralnym i już płaci stówę za kurs, a wynajmie mieszkanie „z polecenia” to za pięciokrotność stawki rynkowej. Holender czuje polski rynek jakby się tu urodził.
Ojciec Van der Toolena to zamożny pośrednik w handlu nieruchomościami w Amsterdamie. Niby nudziarstwo, ale po studiach młody poszedł na praktykę do znanej w branży firmy DTZ. Poznał tam mr Handshake, „Pana Uścisk Ręki”, jak nazywano Corriego van Zadelhoffa. Van der Toolen pewnego dnia znalazł się w pobliżu, gdy szef omawiał przez telefon interesy w Moskwie. – Chcesz tam pojechać? – spytał na moment odkładając słuchawkę. Tak znalazł się w Moskwie. Niespełna rok później skierowano go na inny ważny rynek – do Warszawy.
Był sprzedawcą powierzchni biurowej. A że szło mu nieźle, Paul Gheysens właściciel belgijskiej firmy Ghelamco, inwestora budynków biurowych, zaproponował mu poprowadzenie biznesu w Polsce. Początki były trudne. W jednym z wywiadów Van der Toolen pozwolił sobie na uwagę, że Warszawa to prowincja, gdzie nie ma gdzie się rozerwać.
Ale przynajmniej pieniądze są do zarobienia. W ciągu 10 lat Holender wybił się na największego budowniczego szklano-betonowej stolicy. Jak? Dobrze pokazuje to historia inwestycji w dzielnicy Służew.
Człowiek z Mordoru
Ghelamco było jednym z pierwszych budowniczych tego biurowego zagłębia. Szybko, warszawskie ulice Domaniewska, Postępu zostały zapełnione budynkami, a ich pracownicy nazwali je „mordorem na Domaniewskiej” – z racji piekła komunikacyjnego w godzinach szczytu. Kiedy inni inwestorzy stawiali kolejne pudełka biur i błagali władze Warszawy o zgodę na budowę nowych ulic dojazdowych, Ghelamco wyprowadziło się już poza „Mordor”. – Nasz ostatni projekt Mokotów Nova udało się nieźle sprzedać (za 121 mln euro – red.), bo akurat leży po drugiej stronie ulicy, tam gdzie jeszcze można przyzwoicie dojechać – mówił Jeroen van der Toolen.
Kiedy u progu finansowego kryzysu omal nie upadło Orco – budowniczy wieżowca Złota 44 – także i Van der Toolen wstrzymał się z budową swojego drapacza chmur. Przeczekał kryzys do czasu, aż znalazł najemcę na znaczną część ze 100 tys. m2 biur. Okazała się nim unijna agencja Frontex, nadzorująca bezpieczeństwo granic UE. Menedżerowie Ghelmaco nie chcą jednak zdradzić jakimi bonusami przekonali urzędników do przeprowadzki do nowych biur.
Ogródek na bogato
Z brzydkimi sąsiadami wieży Warsaw Spire Holender też sobie poradzi. Najpierw zaproponował, że na własny koszt otynkuje i pomaluje obskurną kamienicę. Nie dostał zgody władz miasta, bo trwa proces o zwrot budynku spadkobiercom. Van der Toolen zatrudnił jedną z najbardziej znanych pracowni architektury krajobrazu – Wirtz International Landscape Architects.
Zasłynęła ona tym, że na zlecenie prezydenta Francji Frasois Mitteranda przeprojektowała ogrody Elizejskie, Jardin du Carrousel w ogrodach Tuileries w Paryżu, umaiła kwiatami także rezydencję króla Belgii czy Jubilee Park w londyńskim Canary Wharf. W sam raz mogą się zmierzyć z warszawską szpetotą. I tak komunalną kamienicę przysłonią wysokie, dorodne drzewa, a na placu Europejskim znajdzie się ten sam portugalski granit co w Luwrze.