Panie, które wierzą w „piękną kobiecość”, zajmują się tworzeniem „głębokich, biblijnych odpowiedzi na feminizm”, by „zachęcić kobiety do pełnienia ich wyznaczonych przez Boga zadań”. Panie są za skromnością, dziewictwem, cnotą, inteligencją, kobiecą sztuką (cokolwiek by to miało znaczyć) i kobiecością. Feminizm uważają za zło wcielone, choć gdyby nie on i jego zdobycze, mogłyby co najwyżej za pozwoleniem mężów, ojców czy braci szydełkować nad tabletem, kupionym za pieniądze męża, a nie zakładać strony internetowe.
O niechęci wobec feminizmu ostatnio pisała choćby „Gazeta Wyborcza” powołując się na badania opinii społecznej, z których wynikało, że pracodawczynie i pracodawcy niechętnie zatrudniają osoby wspierające feminizm. Ten absurdalny lęk wynika z nieznajomości istoty feminizmu, który to przecież w swoim założeniu jest ruchem równościowym i wolnościowym.
To dzięki sufrażystkom i ruchu feministycznemu kobiety mają prawa wyborcze, mogą studiować, prowadzić auta, pracować, mają dostęp do antykoncepcji (choć w Polsce jest to kwestia dyskusyjna).
– Nie potrzebuję feminizmu, ponieważ nie muszę hodować włosów na ciele, żeby udowodnić, że jestem równa mężczyznom – pisze jedna z antyfeministek. – Nie potrzebuję feminizmu, ponieważ mogę brać odpowiedzialność za własne czyny – pisze inna. Z innych wpisów uśmiechniętych dziewczyn na zdjęciach, które dumnie mówią „tak wygląda antyfeministka” wynika, że feminizmu nie potrzebują, bo „nie czują się ofiarami”, „szanują mężczyzn”, których feminizm oczywiście „demonizuje”. Lista pisanych w podobnym tonie argumentów jest długa.
Patrząc na te kartki, z którymi dziewczyny robią sobie zdjęcia pisząc: ,,nie potrzebuję feminizmu, ponieważ…”, przypomina mi się akcja feministyczna ,,I need feminism, because…”. Panie odżegnujące się od feminizmu wzorują się na feministkach i co więcej korzystają ze zdobyczy feminizmu, czego przykładem jest zamieszczanie swoich postulatów w internecie.
Z wielu trzymanych przez radośnie uśmiechnięte antyfeministki kartek wynika, że nie czują się feministkami, ponieważ nie mają poczucia, że żyją w „kulturze gwałtu”. – Jeśli czujesz się obrażona, ale nie zostałaś zgwałcona, to nie jest to kultura gwałtu – pisze jedna z dziewczyn. Ciekawe zatem, dlaczego do międzynarodowej organizacji Hollaback! (która ma także polski oddział), walczącej z molestowaniem, także werbalnym, w przestrzeni publicznej, codziennie spływają dziesiątki historii kobiet, które nie czują się bezpieczne z powodu komentarzy, które słyszą.
Z wielu kartek trzymanych przez ,,antyfeministki” wybrzmiewa pogląd: nie potrzebuję feminizmu, bo nie jestem ofiarą. Badania przeprowadzone w Ameryce, w Europie i też w Polsce są jednoznaczne: 33% kobiet doznało przemocy. Ważne jest przy tym zwrócenie uwagi na to, że wiele kobiet nie jest świadomych, że doznało lub doznaje przemocy, więc liczba kobiet doznających przemocy jest na pewno dużo, dużo wyższa. Ponadto samo sformułowanie: nie potrzebuję feminizmu, bo nie jestem ofiarą, znowu wskazuje brak wiedzy na temat feminizmu.