Prezes Prawa i Sprawiedliwości zapowiedział, że zjednoczona prawica przygotuje projekt nowej konstytucji i przedstawi go przed przyszłorocznymi wyborami. Można oczekiwać, że będzie on świetnie przygotowany, bo to już trzecia konstytucja Kaczyńskiego.
Dlatego z dużą dozą pewności można przewidzieć co się w niej znajdzie: będzie tak samo, tylko... odwrotnie. Pierwszy projekt PiS przedstawił w 2005 roku, kiedy Lech Kaczyński walczył o Pałac Prezydencki. Drugi na początku 2010 roku, kiedy prezydent Kaczyński szykował się do walki o reelekcję. Dlatego oba stawiają więc na wzmocnienie roli głowy państwa. Jest tylko jeden problem: Bronisław Komorowski, z którym w 2015 roku jakikolwiek polityk PiS nie będzie miał najpewniej żadnych szans.
Można więc oczekiwać, że trzeciej konstytucji tym razem to premier skupi większość władzy, a pozycja prezydenta będzie zmarginalizowana. Kaczyński nie ma żadnego interesu, żeby wzmacniać "pierwszego obywatela" z myślą o przyszłych kadencjach, bo w 2020 roku sam będzie miał 71 lat, a włoskie standardy (Giorgio Napolitano zaczął drugą prezydencką kadencję mając 88 lat) raczej u nas nie przejdą.
Chociaż to de facto zwrot o 180 stopni, już można napisać uzasadnienie tej wolty, które przedstawi Jarosław Kaczyński ogłaszając projekt. – To prawda, że nasze dwa poprzednie projekty dawały większą władzę prezydentowi, ale to były projekty PiS-u. Ten został jednak przygotowany przez zjednoczoną prawicę, musieliśmy wziąć pod uwagę także głosy innych podmiotów – będzie mówił prezes PiS.
Solidarna Polska jeszcze przed wyborami do PE pokazała swój projekt zmian w konstytucji, który w ogóle likwidował funkcję premiera oraz Senat. Zapewne więc jako ten, który domagał się wzmocnienia funkcji szefa rządu będzie przedstawiany Jarosław Gowin.
Ale są rzeczy, które nie zmienią się mimo przesunięcia ciężaru z prezydenta na premiera. W obu poprzednich dokumentach jest wyraźne Invocatio Dei, odwołanie do Boga, umieszczone na samym początku dokumentu. Dla zwolenników PiS, ale i dla samego Jarosława Kaczyńskiego równie istotną sprawą jak religia jest katastrofa smoleńska.
Dlatego już w preambule może pojawić się teza, że wyjaśnienie tej katastrofy jest jednym z warunków sanacji państwa i jego normalnego funkcjonowania w przyszłości. Tym bardziej, że jeszcze na początku kwietnia wiceprezes PiS Antoni Macierewicz zapowiadał, że partia przygotuje projekt specustawy na temat wyjaśnienia katastrofy.
Prawo
Nie ma wątpliwości, że nowa konstytucja będzie przedkładała prawo polskie nad prawo Unii Europejskiej, chociaż wchodząc do Wspólnoty zgodziliśmy się na coś zupełnie odwrotnego. Maksymalnie utrudnione będzie też przyjęcie euro – nie obędzie się bez zmiany ustawy zasadniczej, jeśli mielibyśmy przyjąć wspólną walutę.
Niełatwa będzie też silniejsza integracja z Unią, bo w 2005 r. PiS proponował, by przekazanie kompetencji organizacji międzynarodowej odbywało się większością kwalifikowaną 2/3 głosów. I to zarówno w Sejmie, jak i w Senacie. Eurosceptykom wystarczyłoby więc tylko 1/3 głosów, by zablokować kolejną wersję Traktatu Lizbońskiego, Konstytucji dla Europy czy jakkolwiek nazwą to unijni liderzy.
W 2005 roku PiS chciał osłabić Sąd Najwyższy i jego kompetencje przekazać Trybunałowi Konstytucyjnemu. To on miał być ostateczną instytucją odwoławczą. W kontekście kłopotów z Prokuraturą Generalną, oddzieloną od ministerstwa sprawiedliwości, PiS będzie chciał jak największej koncentracji władzy nad wymiarem sprawiedliwości.
Kluczowe znaczenie będzie miała tu Krajowa Rada Sądownictwa, która w uzasadnieniu sprzed dziewięciu lat nazywana jest „rzeczywistą instytucją państwa w dziedzinie sądownictwa”. Ciekawym, choć zagadkowym pomysłem wydaje się być stworzenie Urzędu Pomocy Ofiarom Bezprawia. To właściwie nowa nazwa dla urzędu Rzecznika Praw Obywatelskich.
Jeśli PiS skopiuje zapisy z 2010 r., do uznania wartości referendum potrzebna będzie frekwencja na poziomie 30 proc., a nie 50 proc., jak dzisiaj. Ten próg jest za wysoki, czego dowodzi paradoks związany z przyjmowaniem obecnie obowiązującej konstytucji – w myśl dzisiejszych przepisów referendum z 1997 roku byłoby nieważne i nie mielibyśmy konstytucji, bo do urn poszło wtedy tylko... 42 proc. Polaków.
W myśl projektu z 2005 r. (art. 50) to prezydent wydaje rozporządzenie z mocą ustawy na wniosek RM. Teraz taką moc dostanie premier lub rząd, który będzie mógł wydawać dekrety. To wcale nie księżycowy pomysł, bo nad przyznaniem takiej mocy sprawczej rządowi zastanawiano się już latach 90.
Władza
Nie należy się z kolei spodziewać zmian ani w sposobie wyboru prezydenta, ani w długości kadencji, choć będzie to oznaczało dalszy wzrost nadmiernej legitymizacji. W politologii to termin oznaczający mandat społeczny silniejszy, niż wymaga tego zakres kompetencji danego stanowiska.
Może chociaż zjednoczona prawica zrezygnuje z utrudnień w kandydowaniu? Projekt z 2005 r. zakładał bowiem, że do zgłoszenia kandydata potrzebne będzie 300 tys. podpisów, a nie 100 tys. jak teraz. Przy zakładanym obniżeniu znaczenia tego urzędu podniesienie tego progu wydaje się być bezcelowe. Słabszy prezydent będzie mógł być odwołany przez 2/3 członków Sejmu i taką samą większość w Senacie.
Zniknie też zapewne zapis pozwalający prezydentowi odmówić desygnowania premiera lub ministra, „jeżeli istnieje uzasadnione podejrzenie, że nie będzie on przestrzegać prawa albo jeżeli przeciwko powołaniu przemawiają ważne względy bezpieczeństwa państwa”. To tak niekonkretne zapisy, że dawały prezydentowi nieograniczoną władzę.
Niewątpliwie powróci za to pomysł zmniejszenia liczby posłów (w 2005 r. do 360) oraz senatorów (30 plus byli prezydenci). W konstytucji zapewne zapisany będzie obowiązek lustracji, obejmujący polityków państwowych i samorządowych, urzędników, wykładowców, ludzi mediów i pracowników państwowych spółek.
W 2005 roku planowano też powołać na 5 lat Komisję Prawdy i Sprawiedliwości, która miała zbadać wykorzystywanie państwa do załatwiania interesów prywatnych lub grupowych już po transformacji ustrojowej. Teraz ten pomysł niewątpliwie powróci, bo do zbadania będzie cały okres rządów Donalda Tuska.
Światopogląd
Konstytucja zjednoczonej prawicy będzie też mocno broniła tradycyjnych wartości. Jeszcze w 2005 roku nie pisano nic o tym, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, choć art. 23 wykluczał uregulowanie prawne związków partnerskich. „Państwo nie reguluje spraw par niemałżeńskich ani nie prowadzi ich ewidencji” – pisano.
Ale już w 2010 roku Jarosław Kaczyński uznał, że trzeba mocniej zaznaczyć katolicką wizję rodziny – zrobiono to już w art. 4, który mówił, że małżeństwo to "wyłącznie związek kobiety i mężczyzny". Wtedy też w oddzielonym artykule zagwarantowano „prawo do życia od poczęcia do naturalnej śmierci”. Co ważne, PiS nie przewidział furtki na kompromis aborcyjny, taki jak ten zawarty w latach 90.
PiS będzie dążył do dekomunizacji. W 2005 r. w art. 28 zagwarantowano społeczeństwu „prawo do pełnej wiedzy o prowadzonych przed 1 stycznia 1990 działaniach partii komunistycznej i podległego jej aparatu przymusu”. Sporo miejsca poświęcono też Instytutowi Pamięci Narodowej.
Oczywiście pojawią się głosy, że prezentowany w roku podwójnych wyborów projekt konstytucji to chwyt kampanijny, coś na kształt programu partii. Tym bardziej, że nie ma żadnych szans, aby PiS i jego sojusznicy uzyskali w przyszłym Sejmie taką przewagę, by przeprowadzić zmianę obecnie obowiązującej ustawy zasadniczej.
Jednak warto czekać na ten projekt, a później uważnie go przestudiować, bo będzie to rozpisana na konkrety najbardziej aktualna wizja IV Rzeczpospolitej. Którą Jarosław Kaczyński będzie chciał punkt po punkcie realizować.