Wydaje się, że o prostytucji powiedziano już wszystko. Bo cóż tu wiele mówić, skoro wszystko w tym świecie zdaje się tak proste i czarno-białe. O ile jeszcze tysiąc powodów znajdzie się, by wytłumaczyć skąd popyt, o tyle z łatwością przychodzi ocena kobiet, które gwarantują podaż. Nawet po latach po porzuceniu przez nich "zawodu". Tymczasem jak dowodzą historie moich rozmówczyń, byłe prostytutki mogą z powodzeniem walczyć o normalne szczęśliwe życie, czy odnosić sukcesy zawodowe.
- Z tym, że ta walka o normalność pewnie nigdy się nie skończy. To walka każdego dnia - mówi mi Agata, z którą spotykam się w jednej z gdyńskich kawiarni. Tuż naprzeciw miejsca, w którym jeszcze kilkanaście lat temu - jak sama mówi - "dorabiała się". Wtedy nazywała się dla klientów Blanka i miała ich w ciągu doby co najmniej kilku. Dziś nikt nie domyśliłby się, że kiedyś mogła upaść tak nisko. Elegancka kobieta dojrzała kobieta, prowadząca mały biznes związany z organizacją wesel i podobnych imprez. Od 12 lat szczęśliwa mężatka, od 11 lat matka.
"Każdy szukał swojej szansy..."
Wprost przyznaje jednak, że to wszystko, co dzieje się w jej życiu teraz pewnie nie byłoby pewnie możliwe, gdyby nie ten kilkuletni epizod ze sprzedawaniem siebie na przełomie lat 80-tych i 90-tych. - To był gorący okres nad naszym morzem, gdy każdy szukał swojej szansy w tym powiewie kapitalizmu, który potem okazał się wręcz prawdziwą burzą. A co miała do zaoferowania na wolnym rynku dziewczyna ze wsi? Coś więcej niż ładną buzię? - pyta retorycznie Agata.
Choć po przyjeździe w 1988 roku spod Słupska do Gdyni nie szukała od razu pracy w tej branży. Imała się różnych zajęć, w tym i tych polegających na handlu nielegalnymi towarami. Szybko wpadła w ręce milicjantów, którym jednak szkoda było robić problemy tak ładnej dziewczynie. Trudno im się dziwić patrząc na zdjęcia, które moja rozmówczyni pokazuje mi na dowód dawnej urody. Zaskakiwać może tymczasem to, że ich łaska wobec nieobytej w wielkim mieście dziewczyny okazał się po prostu oddaniem jej w ręce jednego z wziętych wówczas sutenerów.
- Byłam wtedy przerażona, ale przystałam na to wszystko nie tylko ze strachu. Bo najpierw dostałam w pysk, żeby się uspokoić, a zaraz potem w majtki wsadził mi pieniądze, za które można było przeżyć u mnie na wsi parę miesięcy. Było też wreszcie porządne lokum, a w nim dziewczyny, które przekonywały, że szef nie uderzy więcej jeśli będę grzeczna, a pieniędzy będzie o wiele więcej - wspomina Agata. Jedną z tych dziewczyn była Majka, która wtedy pomogła Agacie wytrwać, a kilka lat później podzieliła się siłą, by się z tego wszystkiego wyrwać.
Z dawnego życia została tylko przyjaźń
Do dziś są najbliższymi przyjaciółkami. - Ta przyjaźń to jedna z niewielu rzeczy, która w naszym życiu pozostała z tamtych czasów - stwierdza Maja, która dotąd bez słowa przysłuchiwała się mojej rozmowie z jej przyjaciółką. Długo była temu zresztą przeciwna, choć Agata tę historię chciała mi opowiedzieć już od kilku miesięcy. Długo namawiała Maję. Ona znacznie więcej wysiłku włożyła jednak w odcięcie się od dawnego zawodu i środowiska, więc przyznaje, że boi się tego, co mogłaby oznaczać "demaskacja".
I wciąż nie jest też pewna, czy za zbytnią wylewność ktoś nie chciałby się na nich zemścić. Obie kobiety przyznają bowiem, że spod ręki sutenera udało im się wyrwać w zasadzie cudem. - Z odejściem z prostytucji nie ma problemu, o ile tylko dożyje się w tym fachu relatywnej starości. Młodych dziewczyn, na których są klienci nikt łatwo nie puszcza - stwierdza. One miały jednak szczęście w nieszczęściu i chwilowy przypływ odwagi. Jak wspominają, szansa na ucieczkę z tego świata pojawiła się, gdy w agencji, w której pracowały doszło do zabójstwa związanego z typowymi gangsterskimi rozgrywkami Trójmiasta lat 90-tych.
Cud, czyli morderstwo i... bum gospodarczy
- W skrócie wyglądało to tak, że jednego faceta skasowali na naszej "zmianie", na naszych oczach. Szef chciał jednak żebyśmy nic nie widziały. Był wtedy nieźle przestraszony i my to wykorzystałyśmy. Dostał propozycje, by za święty spokój zafundować nam dłuższe wczasy gdzieś na Zachodzie - opowiada Maja. Sutener pękł, kilkanaście dni później były już w wynajętym mieszkaniu w Kopenhadze. Bez pomysłu, co dalej, ale z niezłym "posagiem".
Pieniądze na czynsz i życie pomogły w załatwieniu legalnego pobytu w Danii, ale nie wystarczyły na życie rentiera. Okazało się jednak, że z dawnego fachu całkiem przydatna jest znajomość angielskiego, którego uczono ich, by dobrze obsługiwały zagranicznych klientów. Dzięki temu w Kopenhadze nie tylko łatwiej było im się porozumieć, ale i dostać pracę. W portach i firmach spedycyjnych całowali tam wtedy ludzi, którzy byli w stanie dogadać się zarówno z kontrahentami ze świata, jak i tymi ze wschodzącego, ale dzikiego rynku w Polsce.
Szczęśliwy zbieg okoliczności, który pozwolił zacząć naprawdę nowe życie. Po kilku latach na obczyźnie i prawie zerowym kontakcie z rodzinami, które kiedyś mogły liczyć chociaż na częste telefony z Gdyni, a nie tylko bezosobowe przelewy z zagranicy, moje rozmówczynie postanowiły odważyć się na powrót. By być wreszcie bliżej rodziny Agata przeprowadziła się do Gdańska, gdzie przez kilka lat wciąż zajmowała się handlem zagranicznym. Maja nie miała tyle odwagi i wraz z poznanym w Danii partnerem przeniosła się aż pod Wrocław. - Tak, by w razie czego mieć łatwą drogę ucieczki do Niemczech - mówi.
Kłamstwo czy szczerość?
I ma na myśli przede wszystkim spotkanie kogoś, kto mógłby zniszczyć jej obecne życie przez wspomnienia z nią jako prostytutką w roli głównej. Maja nie pozostawia wątpliwości, że tego obawia się wręcz panicznie. Jej partner zna wersję, w której przed emigracją do Danii tańczyła po prostu w nocnym klubie. - A syn to już oczywiście nie ma pojęcia o niczym. Tymczasem mimo, iż inaczej go wychowujemy, staje się wyznawcą dość pryncypialnych zasad. Znienawidziłby mnie, gdyby znał prawdę - wyznaje.
Jej zdaniem i tak o wiele więcej ryzykuje jednak Agata, która w Gdańsku nie raz obracała się już wśród ludzi, których znała w przeszłości, a przecież i jej rodzina nie ma przecież pojęcia o przeszłości. A ta przyznaje się, że ciarki przeszły jej po plecach, gdy jedno z pierwszych zamówień w nowym weselnym biznesie okazało się być od pary młodej, której jeden z dziadków był niegdyś jej stałym klientem. - Zmieniłam się chyba jednak tak bardzo, że facet nawet mnie nie poznał. Jestem przekonana, że nie poznał, bo musieliśmy się spotykać przy tym zleceniu wielokrotnie - zapewnia.
Agata przekonuje jednak, że od lat zbiera powoli siły na to, by kiedyś być gotową na przyznanie jak niegdyś zarabiała. - Bo to przecież nie tylko historia o upadku człowieka, prawda? Niech ludzie wiedzą, że można zaryzykować wyrwanie się z nawet największego gówna i żyć uczciwie mimo tego, jak się na to uczciwe życie zarobiło - ocenia. Dodaje, że mężowi raczej nie opowie o tym nigdy. Za kilka lat tę historię chce opowiedzieć jednak swojej dorastającej córce. - Ona będzie miała start w życie, o którym ja nie mogłam nawet marzyć. Mam nadzieje więc, że doceni nie tylko moją szczerość.
* Imiona bohaterek zostały zmienione w trosce o zachowanie ich anonimowości.