- Nawet gdybyś stał i przez godziny gapił się na każdy ruch mechanika, on i tak znajdzie sposób, by coś zaczarować i naciągnąć klienta - słyszę od samych mechaników. O swojej branży zdają się mieć zdanie gorsze niż kierowcy, którzy co chwila zostawiają w warsztatach spore pieniądze. - Żeby nie dać się wykiwać trzeba znaleźć sposób, by zostać swojakiem. To jest trochę, jak z sektą - mówią.
Kiedy w aucie lub motocyklu coś zaczyna się sypać, opcje są w zasadzie tylko trzy. Można spróbować zostać bohaterem w swoim garażu i przyjąć taktykę naprawy "zabawa ze szwagrem". Jeżeli nie ma się jednak garażu, odpowiedniej wiedzy mechanicznej lub ambicji, by ją nagle zdobyć, a tym bardziej kiedy nie ma się szwagra..., pozostaje poszukiwanie dobrego warsztatu.
"Nie ma do końca uczciwych..."
Tu do wyboru pozostaje jedna z tysięcy małych, często jednoosobowych firm lub Autoryzowany Serwis Obsługi. Kto nie wierzy korporacjom, wybiera to pierwsze rozwiązanie. Inni wolą dopłacić, ale mieć święty spokój i oddać samochód w ręce tych, którzy znają w nim położenie każdego najmniejszego elementu. W większości przypadków każde z tych trzech wyjść i tak zakończy się jednak słonym przepłaceniem lub stratą mnóstwa nerwów.
- Kalam własne gniazdo, ale sądzę, że nie ma do końca uczciwego warsztatu. W każdym klientów traktuje się różnie. Są tacy cwaniacy, którzy próbują żerować na każdym kliencie i za stałych mają tylko ostatnich frajerów lub stałych klientów nie mają w ogóle. Żyją z kombinacji, a nie mechaniki. Pracowałem w dwóch takich miejscach - mówi mi Marcin, mechanik z Trójmiasta z prawie dekadą stażu w tej branży za sobą.
Dziś prowadzi własny biznes i stara się przykładać maksymalną uwagę do jakości oferowanych usług. Przyznaje jednak, że jeżeli po kliencie widać, iż jego wiedza o motoryzacji kończy się na umiejętności prowadzenia auta, to coś zmusza do tego, by spróbować zaoferować mu usługi, których być może wcale nie potrzebuje. - Kobietom mówi się, że trzeba wymienić jeszcze to i tamto, bo nie można ryzykować bezpieczeństwa. Do panów przemawia tymczasem, że dodatkowa inwestycja dzisiaj sprawi, iż ich auto dłużej będzie warte swojej ceny - wyznaje.
Mechanik zapewnia jednak, że na tym jego triki się kończą i są niczym w porównaniu do tego, jak musiał traktować klientów na polecenie swoich poprzednich szefów. I opowiada o wymianach filtrów, które odbywały się tylko na papierze, czy beczkach z olejem z logo Castrol lub Mobile 1, z których w rzeczywistości lano klientom najtańszy olej dostępny na rynku.
Mechanik, czyli guru
Podobne doświadczenia ma Damian. Młody elblążanin kilka lat temu skończył technikum samochodowe i marzył o dobrej pracy w zawodzie. Po dwóch latach pracy w warsztacie znajomego rodziców nie wytrzymał jednak... wyrzutów sumienia. - Nasza robota tam polegała na naciąganiu klientów. Serio, nie na mechanice tylko głównie po prostu okradaniu ludzi. Szef każdemu urządzał co jakiś czas godzinne wykłady, że trzeba "oje....ć każdego, kogo się da". Tłumaczył, że "niewiedza musi ich kosztować" - wspomina mój rozmówca.
I przekonuje, że szczególnie łatwym celem mechaników są ludzie po których widać, że nikt nie wprowadził ich w ten specyficzny świat. Młodzi kierowcy, których rodzice na przykład nie mieli prawa jazdy i którzy w warsztacie pojawiają się pierwszy raz. - To się chyba powinno każdemu rzucać w oczy, że u mechanika jest trochę jak w sekcie. Jak przychodzisz pierwszy raz, a są stali, zaprzyjaźnieni klienci dookoła to czujesz się dziwnie. No i wtedy wystarczy, że mechanik cię jeszcze zawstydzi jakimś fachowym pytaniem i pękasz. On jest guru, ty jesteś tu nikim - mówi Damian.
Dlatego radzi każdemu rodzicowi, który ma zaufanego mechanika, by zabierać do warsztatu dzieci na długo nim będę miały szanse zdobyć prawo jazdy. - To jest trochę jak z restauracjami, czy hotelami, gdzie dzieciom też warto pokazać pewne zasady i reguły, jak się zachować. Naprawdę z naprawą auta, czy motocykla nie jest wcale inaczej - zapewnia.
Bo niewiedza może skończyć się jak u jednego z młodych klientów jego poprzedniego pracodawcy, który za wymianę rozrządu w zużytym aucie wartym kilka tysięcy dał naciągnąć się na praktycznie kompletny remont silnika wart co najmniej równowartość pojazdu. Co więcej, chciał się czegoś nauczyć o mechanice, więc przez kilka dni przyjeżdżał na chwilę popatrzeć na to, co robią z jego autem. - A robiliśmy niewiele, bo cały ten remont w połowie był tylko na rachunku - podkreśla były już mechanik.
"Autoryzowana Stacja Oszustw"
Słysząc tego typu przestrogi przed klasycznymi warsztatami wielu polskich kierowców wybiera autoryzowane serwisy. Do stacji obsługi jeżdżą więc już nie tylko ci, którzy kupili salonowe auto, ale i posiadacze aut z drugiej ręki. Bo przecież w ASO przynajmniej wiedzą, co temu modelowi danej marki może dolegać...
- No nie jest to takie pewne. O statusie ASO nie decydują bowiem tyle udokumentowane specjalizacje w danej marce, co po prostu pieniądze - zdradza w rozmowie z naTemat Olek, który po kilku latach pracy w ASO japońskiego producenta przeniósł się do warsztatu sygnowanego logo popularnej włoskiej marki.
I zapewnia, że w obu mile widzianą taktyką jest takie prowadzenie naprawy, by wymieniać po kolei jak najwięcej elementów.- Z usterki, która w prywatnym warsztacie kosztowałaby 500 zł z robocizną w ASO robi się co najmniej dwa razy drożej. Co prawda klient otrzymuje więcej nowych części i bardziej odświeżoną mechanikę, ale i płaci więcej niż pewnie chciałby zapłacić - mówi szczerze mechanik.
Aleksander radzi też, jakie są chyba jedyne skuteczne sposoby na to, by nie przepłacać u mechaników. - Po pierwsze z ASO trzeba rezygnować, gdy tylko kończy się gwarancja. No a poza tym, nie udawać, że jest się mądrzejszym i ufać rekomendacjom znajomych. Wielu "mechaniorów" robi naprawdę dobrą robotę bez naciągania. O takich zawsze jest głośno, zawsze ktoś ich poleca pocztą pantoflową. A jak zacznie się szukać na "chybił-trafł" albo po internecie to recepta na stracone nerwy gotowa - podsumowuje.