Katarzyna Piekart
Katarzyna Piekart fot: Teodor Klepczyński
Reklama.
Olga.W: Dlaczego zajęłaś się sportem?
 
Katarzyna Piekart: Na początku traktowałam to jak zabawę. Później stało się to moją pasją, a predyspozycje do uprawiania sportu miałam zawsze. Już w szkole podstawowej jeździłam na zawody z pełnosprawnymi dziećmi. Zaczynałam od ping ponga, później były biegi. Moja mama też kiedyś biegała, może mam to po niej? Kiedy miałam 16 lat, postanowiłam pójść do szkoły sportowej w Gorzowie, oddalonym od mojej rodzinnej miejscowości o 500 km. Moi rodzice byli przeciwni, ale ja tak długo wierciłam im dziurę w brzuchu, że w końcu się zgodzili.
 
Twoja niepełnosprawność jest niewielka. W gruncie rzeczy – ciężko ją zauważyć. Kto namówił Cię na spróbowanie swoich sił na paraolimpiadzie?
 
Nie jeżdżę na wózku, nie chodzę z białą laską. Jako osoba z niedowładem ręki, nie pasuję do typowego wyobrażenia ludzi o inwalidztwie. Sama siebie też tak nie postrzegałam. O sporcie niepełnosprawnych dowiedziałam się od nauczyciela WF-u i na początku pomyślałam, że to jakiś absurd - przecież jedno słowo zaprzecza drugiemu. W pierwszym rzucie sama uległam takiemu stereotypowemu myśleniu. Dopiero później dotarło do mnie, że przecież nie ma w tym nic absurdalnego. Osoby, które startują na paraolimpiadach, nie są w niczym gorsze od pełnosprawnych sportowców. Po prostu nie mają tylu możliwości fizycznych i muszą się bardziej starać. W krajach takich jak Anglia to jest absolutnie normalne. Świadomość ludzi jest wyższa. W Polsce ten rodzaj sportu wciąż jest traktowany jak połączenie rekreacji i rehabilitacji. Trzeba jeszcze kilku pokoleń, aby to się zmieniło.
logo
Katarzyna Piekart fot: Teodor Klepczyński

A podejście do osób niepełnosprawnych – czy w tym zakresie coś się u nas zmienia?
 
Wszystko zależy od człowieka. Czasami ludzie na ulicy - szczególnie ci starsi - nie mogą oderwać wzroku od mojej ręki, tak strasznie ich to ciekawi. Nauczyłam się tym nie przejmować. Jeśli my siebie traktujemy jak normalnych ludzi - to inni też nas tak traktują. Chowanie swoich niedoskonałości przynosi wręcz przeciwny efekt, bo ludzie tym bardziej zwracają na nie uwagę. Czują, że coś jest nie tak. Nie wiedzą jak się zachować, nie chcą nas urazić. Przez to tworzy się niepotrzebny dystans. 
 
Może ludziom brakuje edukacji i obycia?
 
Na pewno bardzo dużo zależy tu od wychowania. Powinniśmy uświadamiać nasze dzieci, oswajać je z tym. Pokazywać jak powinny się zachowywać w stosunku do niepełnosprawnych. Ja tak robię. Kiedyś moją córeczkę bardzo zaintrygował sąsiad na wózku. Wytłumaczyłam jej, że niektórzy ludzie nie mogą chodzić, bo mieli wypadek albo urodzili się z jakąś chorobą i tak już po prostu jest. Mała przeszła nad tym do porządku dziennego i traktuje to jako coś absolutnie normalnego.
 
Może historie osób takich jak Ty: pięknych, utalentowanych i odnoszących sukcesy, oswoją z tym tematem również starszych Polaków. Opowiedz, jak udało Ci się pobić rekord świata i co czułaś, kiedy zdobyłaś złoto?
 
Sukces w sporcie to wypadkowa talentu, treningu i trenera, czyli trzy razy "t" (śmiech), ale ja kompletnie się tego sukcesu nie spodziewałam. To była moja druga olimpiada. Na pierwszą - do Pekinu - pojechałam z kontuzją, więc szanse na medal w sprincie były niewielkie. W Londynie spróbowałam swoich sił w oszczepie. Miałam nadzieję, że uda mi się zdobyć choćby brązowy medal, nie liczyłam na złoto. Miałam jednak życiowy rzut. Dekoracja była następnego dnia i dopiero wtedy dotarło do mnie że wygrałam, mam złoto, pobiłam rekord świata! To było niesamowite uczucie. Spełnienie marzeń.
logo
Katarzyna Piekart fot: Teodor Klepczyński

Dlaczego postawiłaś właśnie na oszczep?
 
Po urodzeniu pierwszego dziecka, Weroniki, długo nie mogłam odzyskać dawnej formy w sprincie. Postanowiłam więc bardziej skupić się na oszczepie, który różni od biegania tym, że wyniki z treningów mogą być zupełnie inne niż wynik na zawodach. Można powiedzieć, że mistrzostwo zawdzięczam mojej córci (śmiech). A tak poważnie: bardzo pomógł mi trener i jego znajomy - lekarz, fizjoterapeuta, który w ZSSR był mistrzem w rzucie oszczepem. Udzielili mi wielu cennych wskazówek i na pewno obaj przyczynili się do szybkich postępów. A im więcej postępów, tym człowiek chętniej trenuje.
 
Zdobyłaś mistrzostwo, dwa brązowe medale za sprint. To naprawdę imponujące osiągnięcia. Czujesz się kobietą sukcesu?
 
Patrząc na całe moje dotychczasowe życie - tak, czuję się kobietą sukcesu. W sporcie zdobyłam to, co najważniejsze - nie ma nic ponad złoty medal. Ale największym moim życiowym sukcesem jest rodzina. Z niej jestem najbardziej dumna. Dzięki niej czuję się w pełni spełniona.
 
A powiedziałabyś o sobie, że robisz sportową karierę?
 
Kariera kojarzy mi się z pieniędzmi, a na sporcie niepełnosprawnych nie można zarobić. Wciąż nie traktuje się go do końca poważnie. Zwycięzcy paraolimpiady w Sydney nie dostali żadnego wynagrodzenia - tylko medale pamiątkowe i uścisk ręki. Po Londynie wyrównano nagrody, które otrzymujemy z ministerstwa. Trzeba jednak spełnić szereg wymogów, aby je otrzymać. To krok w dobrym kierunku, bo trzeba pamiętać, że są różne grupy niepełnosprawności - niektórzy trenują tyle samo i tak samo ciężko, jak pełnosprawni sportowcy. A wszyscy wkładają w to na pewno tyle samo serce, zaangażowania i poświęcenia.
 
Czy w Polsce są sprzyjające warunki do rozwoju umiejętności sportowych?
 
Dużo zależy od władz miasta i osób, które spotka się na swojej drodze. Ja wiele musiałam sobie sama wychodzić, jednak w końcu się opłaciło. Siedlce udostępniły mi obiekty sportowe za darmo i ufundowały stypendium, a ja znalazłam supertrenera - Winicjusza Nowosielskiego, który nie brał ode mnie żadnych pieniędzy. Miałam w tym wszystkim dużo szczęścia, bo wiem, że trenerzy na ogół sporo sobie liczą za prowadzenie sportowca. 
logo
Katarzyna Piekart fot: Teodor Klepczyński

Czy osiągnięcie sukcesu w sporcie było dla Ciebie trudne?
 
Jak się ma jakiś cel, robi się coś z pasją - to wszystko przychodzi łatwiej i po prostu musi się udać. W sporcie jest pod tym względem podobnie jak w rodzinie. Jeśli świadomie decydujesz się na dziecko, chcesz je jak najlepiej wychować, zapewnić mu bezpieczeństwo i na dodatek wkładasz w to całe swoje serce - to codzienne obowiązki przestają być problemem, wykonujesz je z uśmiechem.
 
A miałaś kiedykolwiek momenty zwątpienia?
 
Pewnie. Kiedy jest tak zimno, że pot zamarza na ciele albo w środku lata, kiedy przez upał ledwo łapie się oddech. Trening jest wtedy bardzo żmudny i trzeba się do niego zmusić. Trzeba umieć pokonać zarówno opór swojej psychiki, jak i ciała. U nas, niepełnosprawnych, dodatkową trudnością jest to, że podczas treningów musimy bardzo uważać. Ja muszę wykonywać ćwiczenia tak, żeby nie pojawiła się żadna asymetria. Inaczej mogłabym zrobić sobie krzywdę. Mój trening musi być dostosowany do mojej niepełnosprawności.
 
Czy było coś, czego szczególnie się obawiałaś?
 
Jak zostałam mamą, to bałam się że nie dam rady sama wykąpać dziecka. W końcu spróbowałam i jakoś tak - sposobem - udało się, obyło bez płaczu. W sporcie jest tak samo. Jeśli nie da się tak jak wszyscy, trzeba zrobić po swojemu. Najważniejsze, żeby zrobić to skutecznie i bezpiecznie. Kiedy się bardzo chce - to nie ma barier, których nie dałoby się pokonać.
 
Co trzeba w sobie mieć albo co trzeba w sobie zmienić, żeby tak jak Ty - przekuwać przeciwności w sukces?
 
Przede wszystkim trzeba wierzyć w siebie, być ambitnym, dobrze zorganizowanym i systematycznym w tym co się robi. Ostatnio babcia opowiadała mi o kuzynce, której urodziło się dziecko: że jest taka biedna, przemęczona, nie ma nawet czasu zjeść. Ja mówię: "babciu, zobacz. Ja mam dwoje dzieci: żadnego nie zaniedbuję, a w domu jest posprzątane, obiad ugotowany. Da się?" Da się. Wszystko zależy od podejścia. Jak ktoś mówi: nie uda mi się, nie dam rady - to pewnie tak będzie.
 
Mówi się , że zawsze coś jest kosztem czegoś.
 
Na pewno tak jest. Jedna mama przed spacerem z dzieckiem musi się umalować, a druga zamiast make-upu zrobi obiad. Każdy z nas ma tyle samo czasu i tylko od nas zależy, jak ten czas wykorzystamy. Moim zdaniem bycie mamą nie oznacza rezygnacji z siebie, swoich ambicji i pasji. Jak Weronika była mała, pakowałam jej zabawki do samochodu i jechałam z nią na trening. Ja ćwiczyłam, ona bawiła się obok w piaskownicy. Trener czasami przynosił jej nawet kanapki.
 
Jakie teraz masz cele, marzenia i plany?
 
Niedawno urodził mi się synek i teraz skupiam się na nim. Przy karmieniu piersią duży wysiłek fizyczny nie jest wskazany. Ale za jakiś czas na pewno wrócę do treningów, bo chciałabym jeszcze wystartować na zawodach. Koleżanki mówią mi, że z dwójką dzieci pewnie mi się nie uda, ale będę próbować. Z dwójką jestem dwa razy lepiej zorganizowana niż byłam z jednym dzieckiem, a fizycznie jestem już przygotowana na powrót do sportu.
logo
Katarzyna Piekart fot: Teodor Klepczyński

Czy fakt, że reprezentujesz Polskę na mistrzostwach, jest dla Ciebie ważny?
 
Utożsamiam się z moim krajem, jestem z nim związana i cieszę się, że jako sportowiec mogę coś dla niego zrobić. Kiedy wyjeżdżam na zawody i dostaję polską flagę - czuję, że nie mogłabym wystąpić z żadną inną. Tak samo nie mogłabym wyjechać na stałe z Polski. Ostatnio uczyłam Weronikę wierszyka "Kto ty jesteś? Polak mały". To strasznie wzruszające, jak taki maluch z pełną powagą recytuje wierszyk o ojczyźnie. 
 
A czy według Ciebie jest dziś w Polsce wolność?
 
Możemy decydować sami o sobie, robić i mówić co chcemy. Mamy wolność obyczajową. To szczególnie mocno widać w przypadku osób niepełnosprawnych. Kiedyś niepełnosprawne dziecko siedziało cały czas w domu, bo rodzice się go wstydzili. Teraz każdy może uczestniczyć w życiu społecznym, walczy się o równe traktowanie, są specjalnie przystosowane szkoły, urzędy. Wolność jest. Czasami tylko sami na własne życzenie się tej wolności pozbywamy. Realizując cudze marzenia, robiąc coś na pokaz, za bardzo licząc się ze zdaniem innych. Ja nigdy nie szłam z prądem i nie robiłam niczego pod publikę. Jestem przekorna i bardzo się buntuję, kiedy ktoś mi coś narzuca.
 
Obecnie świętujemy 25-lecie wolnej Polski. Pamiętasz coś z czasów, kiedy tej wolności nie było?
 
Pamiętam niewiele, więcej znam z opowieści rodziców i dziadków. Wiem, że było bardzo ciężko. Ludzie byli zniewoleni, każdy ich ruch był kontrolowany. Wszyscy mówią o kartkach, ale czy ktokolwiek z nas, młodych, jest w stanie sobie wyobrazić jakie to uczucie, kiedy dostaje się przydział na jedzenie? Jak ktoś stwierdza za nas, że taką a taką ilością się najemy i takie a takie produkty nam wystarczą? Teraz, robiąc zakupy, aż trudno się zdecydować co wybrać. Choć koniec końców to całe dobrodziejstwo jest tak naprawdę przekleństwem, bo większość chorób, z cukrzycą na czele, bierze się właśnie z nadmiaru niezdrowego, a ogólnie dostępnego jedzenia.
 
Jak myślisz, czy w tamtych czasach pojęcie sukcesu znaczyło co innego niż dzisiaj?
 
Myślę, że sukcesem było wtedy coś zupełnie innego i pod tym względem kiedyś było lepiej. Ludzie mieli inne wartości, żyli bliżej siebie i byli szczęśliwsi. Moi rodzice do tej pory często spotykają się z rodziną, znajomymi, sąsiadami. Teraz ludziom szkoda na to czasu. Pędzą przed siebie i nie patrzą na nic wokół. Ostatnio na Facebooku moi dawni sąsiedzi zbierali pieniądze na leczenie dla córeczki chorej na białaczkę. Niestety nie zdążyli. Dziewczynka umarła. Strasznie mnie to poruszyło. Pomyślałam sobie - rany, ludzie zaprzątają sobie głowy tyloma głupotami, a najważniejsze przecież, żeby było zdrowie, bo jak jest zdrowie, ze wszystkim można sobie poradzić.
 
Uważasz, że kiedyś ludziom żyło się lepiej?
 
Na pewno było znacznie mniej możliwości. Ważne było, aby przeżyć, a nie żyć coraz lepiej i lepiej. Ale dzięki temu ludzie nie żyli tak powierzchownie. Chcieli mieć jedną parę butów, żeby nie chodzić boso - a nie 10 par, żeby pasowały do 10 sukienek. Byle jaki maluch był kiedyś szczytem marzeń, bo pozwalał się przemieszać, podróżować z całą rodziną, przewozić dobytek. A dzisiaj? Samochód nie jest od tego, żeby jeździł – ma mieć moc i wyglądać luksusowo. Dawniej były też inne obyczaje. Ludzie bardziej liczyli się ze zdaniem innych. Pamiętam, jak kiedyś przyjechałam do rodziców w wysoko wiązanych butach. Wysiadłam z pociągu, przywitałam się z mamą i pierwsze, co słyszę, to: Kasia, a masz jakieś inne buty do kościoła? Teraz jest więcej luzu, ale wcale nie jestem przekonana, czy to wszystko zmierza w dobrym kierunku. Żadna skrajność nie jest dobra.
 
Widzisz w rodzicach lub dziadkach tęsknotę za tamtymi czasami?
 
Czasem tak. Słyszy się, że "za komuny było lepiej". Myślę, że nie tęsknią jednak do tamtego systemu, ale do spokojniejszego życia, do lat swojej młodości. Obecne tempo życia, ciągły pęd za nowością i ten ogólny przymus posiadania trochę ich przytłacza.
logo
Katarzyna Piekart fot: Teodor Klepczyński

Dziś ważniejsze jest mieć niż być?
 
Mam wrażenie, że dla młodego pokolenia coraz ważniejsze jest, żeby mieć. U osób starszych, co prawda, też to widać. Mój dziadek cały czas gromadzi rzeczy, wszystkiego kupuje po kilkanaście sztuk i niczego nie wyrzuca. Ale wydaje mi się, że robi to z innych pobudek. Pamięta po prostu czasy, kiedy żył w niedostatku, a dostanie czegokolwiek w sklepie graniczyło z cudem. Moja babcia ma tak ze starymi ubraniami - zbiera je po rodzinie i rozdaje innym, bo szkoda jej wyrzucić. Tak samo jest z jedzeniem i tym wiecznym nakłanianiem: no jedz, jedz, zjedz jeszcze. Nas, młodych, to denerwuje bo tego nie rozumiemy. Nie doświadczyliśmy w życiu głodu. Nie wiemy jak to jest: nie mieć nic do jedzenia. Dla młodych "mieć" nie jest warunkiem "być".
 
A jacy są według Ciebie ci młodzi Polacy?
 
Z jednej strony są zbuntowani i bardzo ambitni. Kiedy ja chodziłam do szkoły, nikt nie myślał nawet o dodatkowych zajęciach. Teraz dzieci dokształca się poza lekcjami od najmłodszych lat. Z drugiej strony - młodzi są dziś niestety bardziej zarozumiali i skupieni na sobie. Mają wolność, wolny rynek, ale i nadmiar wszystkiego. Myślę, że kiedy to sobie uświadomią, staną się szczęśliwsi. Powinni się tylko bardziej otworzyć na innych. Posłuchać bliskich, zamiast twierdzić, że dziadek się nie zna i na pewno się myli, a babcia zrzędzi. Starsi ludzie wiedzą, że najważniejsze w życiu są takie wartości jak zdrowie i rodzina, a nie tylko pieniądze, kariera.
 
Teraz rodzina nie jest na pierwszym planie?
 
Myślę, że nie. Nasze mamy o wiele wcześniej decydowały się na dziecko. Teraz odkłada się to w nieskończoność. Rozumiem, że kobiety czekają na moment, w którym będą zawodowo spełnione i osiągną finansową stabilność. Ale z drugiej strony - kiedyś ludzie nie byli tak zamożni, mieli po kilkoro dzieci i jakoś sobie radzili. Ich dzieci nie miały może najnowszych zabawek, ale były szczęśliwe. Mój dziadek opowiadał mi, że jego sąsiad miał chyba z dziesięcioro dzieci i jak dostał mięso, to wieszał je na żyrandolu żeby dotrwało do świąt. Teraz święta mamy na co dzień.