Wysokie bezrobocie, przestępczość, straszące w wielu miejscach pustostany i odrapane kamienice – w Łodzi nie żyje się łatwo. Ale prawdziwa tragedia to inna statystyka. 40 proc. – tylu mieszkańców chciałoby uciec stamtąd gdzie pieprz rośnie. Bo Łódź to nie tyle najgorsze, co najbardziej znienawidzone przez mieszkańców polskie miasto.
W przypadku Michała Augustyna, łodzianina z redakcji pisma "Liberte", szalę przeważył "łódzki żul" leżący u zbiegu ulic Piotrowskiej i Tuwima, "przytulony do budynku, który straszy, bo jest pusty i nie wiadomo komu ani czemu służy". Augustyn napisał tekst - przewodnik, w którym określa swoje miasto mianem "Żul-City". Opis jest tyleż przejaskrawiony, co miażdżący.
Autorowi mocno się dostało. Przede wszystkim, i według mnie słusznie, za styl. Ale także za to, że w wyjątkowo ciemnych barwach przedstawił obraz łódzkiej rzeczywistości. Prawda jest jednak taka, że pod tezami z tekstu podpisuje się wielu, jeśli nie większość, jego znajomych.
Mieszkaniec skazany na narzekanie
– Do Łodzi rzeczywiście przylgnęła etykieta najgorszego miasta w Polsce. Dlaczego? Bo mamy ten problem, że miasto jest postrzegane gorzej przez własnych mieszkańców niż tych, którzy w nim bywają albo o nim słyszeli – podkreśla w rozmowie z naTemat Joanna Ufnalska, wiceprzewodnicząca Łódzkiego Stowarzyszenia Inicjatyw Miejskich Topografie.
Statystyki mówią same za siebie. Z badań "Diagnoza Społeczna" przeprowadzonych w 2013 roku przez socjologa prof. Janusza Czapińskiego wynika, że tylko 5,73 proc. mieszkańców miasta jest zadowolonych z życia. To wynik nieco lepszy niż ten 2011 roku, ale wciąż najgorszy w Polsce.
Potwierdzają to raporty Urzędu Miasta, który ostatni raz w marcu i kwietniu 2012 roku zapytał o ocenę jakości. Jak się okazuje, prawie połowa mieszkańców chciałaby się wyprowadzić z miasta. Poza tym 60 proc. źle ocenia możliwości znalezienia pracy, 43 proc. narzeka na brak wyremontowanych budynków, czystości i bezpieczeństwa, a niemal 3/4 skarży się na marną jakość dróg.
– Punkt widzenia zależy zawsze od punktu siedzenia. Jeśli ktoś siedzi w domu przed telewizorem, nie wychodzi, nie widzi dziesiątek wyremontowanych i atrakcyjnych budynków, zawsze będzie miał poczucie, że miasto jest beznadziejne i brzydkie. Taki marazm jest wygodny. A tego typu skarżenie się nie tylko typowo polskie, ale bardzo łódzkie – przekonuje Ufnalska.
Polskie Detroit?
Skąd takie nastawianie Łodzian się bierze? Liczby to tylko część odpowiedzi. Działaczka stowarzyszenia przypomina, że Łódź to miasto pofabrykanckie, a problemy zaczęły się wraz ze śmiercią przemysłu w latach 90'. – Historia ma bardzo duże znaczenie. Upadek fabryk wiąże się z bezrobociem, z niskim wykształceniem dawnych pracowników... Jest dużo pustostanów, budynków poprzemysłowych. One straszą i to się przekłada na klimat miasta. Osiedla pracowników fabryk też zaczynają umierać – zaznacza.
Swoją teorię ma też Paweł Luty, dziennikarz naTemat i rodowity łodzianin, który mieszka w Warszawie. – Łódź jest miastem, które powstała trochę na siłę i nie ma już racji bytu. Jeśli spojrzy się na jej historię, to widać, że prosperita miasta jest ściśle związana z koniunkturą w przemyśle tekstylnym. Jak w tej branży dzieje się źle to i z Łodzią jest kiepsko – mówi.
Od czasu, gdy nastał kapitalizm, było tylko coraz gorzej. – Urodziłem się w Łodzi i przez większość życia tam mieszkałem. Ale uciekłem. Jak wielu moich znajomych. Ja do Warszawy. Inni do Krakowa, Londynu, Wrocławia, Berlina czy gdziekolwiek indziej. Zostali albo ci, którzy są zapaleńcami i po prostu to miasto kochają, a przy tym są na tyle zdolni, że mogą dobrze zarabiać gdziekolwiek, albo ci, którzy nigdzie indziej i tak lepszego losu nie znajdą – opowiada Paweł.
Niechęć mieszkańców do Łodzi wynika więc przede wszystkim z braku perspektyw. Pozytywne przykłady, jak choćby aktywiści ze stowarzyszenia Topografie czy "Liberte" , to jednak za mało. Dlatego też miasto zaczęło być porównywane do Detroit, upadłej amerykańskiej metropolii.
Slumsy w centrum
Do tego dochodzi jeszcze kwestia, jak wspomniała Ufnalska, "klimatu". A raczej estetyki, na którą również bardzo narzekają tutejsi. – Problemem Łodzi jest to, że dym z fabryk wżarł się w budynki. Łódź od dziesięcioleci jest szara. Zimą łatwo popaść w depresję. Brudno i szaro. Prezydent Zdanowska chce to zmienić i chwała jej za to. Pytanie, czy zdąży to zrobić, nim wszyscy uciekną – zastanawia się Luty.
Kolejna sprawa to brudne i odrapane kamienice w centrum miasta, bez centralnego ogrzewania czy bieżącej wody. Tak jak np. w Warszawie te biedniejsze dzielnice są dalej od centrum, tak tutaj "śródmieście to slumsy".
– Warto przejść się na przykład Gdańską i powchodzić w kilka bram. Tam czas zatrzymał się na początku XX wieku. Ludzie inaczej ubrani, ale warunki lokalowe takie same. Czynszowe kamienice w centrum nadal zamieszkują ludzie, których nie chciałoby się spotkać po ciemku w jednej z bram – dodaje mój rozmówca.
– To się zmienia. W ramach projektu „Miasto 100 kamienic” wyremontowano wiele budynków w najbardziej wyeksponowanych miejscach miasta. Dopiero co odremontowana Piotrowska też ładnie się prezentuje – wtrąca Ufnalska.
Ciekawe jest to, że wszystko, co powyżej, to często mogą być wrażenia wyłącznie mieszkańców. Aktywistka przekonuje, że turysta, który przyjedzie do miasta, się nie przestraszy. – Najczęściej odwiedzane miejsca nie straszą. Jeśli ktoś przyjeżdża i naprawdę chce zobaczyć Łódź, znajdzie wiele wspaniałych miejsc. Gorzej, gdy wejdzie w głąb osiedli i w podwórkach. Choć pewnie w innych miastach jest podobnie, tylko akurat w Łodzi tak fatalnie to postrzegamy – stwierdza.
"Domy to strupy i wrzody na jego dupsku. Wizyta będzie więc wejśćiem w strukturę czyraka. Zobaczysz klatki schodowe, których nikt nie remontował od lat, a w nich mieszkania, w których nawet powietrze lepi się od brudu. Przywitają cię w nich ludzie bezzębni bądź uzębieni próchniczo, ze schorzeniami skóry, którymi zarazili (nie)swoje domy i podwórka; prole żyjący w środku Europy za dolara dziennie, może dwa, często pijani bądź pijaństwa wyczekujący. Za komuny ci ludzie produkowali brzydkie materiały, brzydkie ciuchy i brzydkie do nich dodatki."
Paweł Luty
Dla wielu moich rówieśników to miasto bez perspektyw. Przemysł kreatywny w Łodzi? Niech się rozwija, super. Tylko ilu ludzi znajdzie w nim pracę? Cała reszta musi iść pracować do montowni żyletek albo pralek. Ale tam też wszystkich młodych się nie zatrudni. Łódź miała stać outsourcingiem, ale jakoś to nie wychodzi. Duży ośrodek studencki? Jasne. Ale co dzieje się absolwentami tych uczelni? Ilu zostaje w mieście?