Parafrazując "klasyka"*, nie jest mi żal singli. Pewnie dlatego, że sam nim jestem. Nie płaczę z tego powodu w poduszkę, nie drży mi głos, gdy opowiadam o swoim "samotnym" stylu życia, ani też nie czuję, że biorę nieudany udział w biologiczno - eugenicznym wyścigu o najlepsze egzemplarze na rynku. W podobnej sytuacji są tysiące młodych Polaków.
Smutkiem ogarnięci
Nie chodzę sam do kina (bo nie lubię), nie spoglądam z zazdrością na spacerujące małżeństwa, ani też nie mam ochoty skasować profilu na Facebooku, gdy widzę kolejne dzieci swoich koleżanek i kolegów z podstawówki (no dobra, czasem mam, ale bynajmniej nie z zazdrości). Po prostu nie czuję na swoich plecach kamiennych tablic z wypisanym scenariuszem życia, wedle którego ludzie muszą na siłę mieć partnerkę lub partnera.
Psycholog Tatiana Ostaszewska-Mosak zauważa, że Polacy mają tendencję do wrzucania wszystkich do jednego worka. I tak też jest w przypadku singli. – Nie wszystkie matki są szczęśliwe, nie wszystkie małżeństwa są szczęśliwe i nie każdy singiel jest szczęśliwy. Podciąganie całej grupy pod jeden wymiar jest bezsensowne i krzywdzące dla wielu osób – stwierdza moja rozmówczyni.
Trafiłem niedawno na bardzo trafiony artykuł Natalii Sosin, która opisała 27 uwag, których single mają dosyć. Z tekstu dziennikarki wynika, że życie w pojedynkę to droga przez mękę. Ale nie dlatego, że ci "robinsonowie" nie mają się do kogo przytulić, ale dlatego, że każdego dnia stają się ofiarami sparowanych. Ci bowiem, mając na względzie dobro (oby) "samotnych" znajomych/przyjaciół/członków rodziny, niemal każdego dnia obrzucają ich serią uwag i rad, które mają pomóc im przetrwać ten tragiczny w życiu okres i co najważniejsze, wreszcie kogoś sobie znaleźć i żyć "normalnie".
A oto kilka rad, które na co dzień słyszą single:
Skąd biorą się te rady? Moim zdaniem nie wszyscy są w stanie żyć w samotności. Znacie na pewno osoby, które przez ostatnie lata miały co najwyżej miesiąc - dwa wolności i niemal na zakładkę znajdowały sobie po rozstaniu nowych partnerów i partnerki. "Nie umiem być sam/a" - to jeden z popularniejszych tekstów słyszanych przeze mnie od "związkowców", którzy choć wciąż narzekają że są nieszczęśliwi, to jednak z bliżej nieokreślonego powodu, muszą, ale to muszą z kimś być.
A dlaczego muszą? Nie tylko dlatego, że razem jest łatwiej. Że perspektywa posiadania kogoś ułatwia nam życie, bo w razie czego możemy część swoich problemów przerzucić na drugą osobę. Gdy coś nam nie idzie, zawsze będzie osoba, która stanie za nami. To zresztą fajne, choć jednocześnie bardzo wygodnickie. Zwłaszcza, gdy zamiast gorącego uczucia kryje się za tym wspólny kredyt lub wspomniane "nie umiem być samemu".
Tatiana Ostaszewska-Mosak zauważa, że ludziom wydaje się często, że znają wizję szczęśliwego życia. – Wydaje nam się, że każdy, kto tą drogą nie podąża, jest nieszczęśliwy i za wszelką cenę próbujemy dawać dobre rady. A te dobre rady to często ogólniki, truizmy i banały. Jednym z nich jest stwierdzenie: "Poznaj kogoś". Chyba ta osoba stara się poznać kogoś, ale nie poznała nikogo, kto byłby dla niej – słyszę od swojej rozmówczyni, zdaniem której tego typu rady są naiwne i pozbawione sensu.
Nie ulegaj presji
Ludzie czują, że muszą z kimś być, bo takie są społeczne oczekiwania. Rady, które wypisała dziennikarka, są efektem narzucanych przez nieznanych z nazwiska autorów norm i modeli związków czy też rodziny. To zaś sprawia, że niektóre osoby samotne, a w moim odczuciu dotyczy to szczególnie kobiet, wprawiają mnie w przerażenie.
Zaledwie dwudziestoparoletni ludzie mają tak silne parcie na założenie rodziny, że wpadają przez to niemal w depresję, lub na fali euforii zaręczają się z pierwszym, w miarę pasującym do oczekiwanego przez otoczenie modelu kandydatem lub kandydatką. Bardzo często stoją za tym ich rodzice lub najbliżsi przyjaciele. Efektem tej presji, a co za tym idzie pochopnej decyzji w doborze życiowego partnera, są szybkie rozwody i jeszcze większe życiowe rozterki.
Tymczasem życie singla nie jest ani gorsze, ani lepsze od życia w parze. Jest inne i ma swoje przyczyny. Jedni nie potrafią ułożyć sobie życia z drugą osobą z uwagi na silny, zindywidualizowany charakter. Drudzy cenią sobie niezależność, jaką bez wątpienia daje stan singa. Bo związek to nie tylko dzielenie się problemami, ale też przyjmowanie na siebie kłopotów drugiej osoby. A jeśli ktoś ma pasje, ważna jest dla niego kariera i pasjonuje go to, co robi, może wybrać "samotność". Choć nie musi.
1 + 1
Piszę to słowo w cudzysłowie, bo "samotność" w rozumieniu bycia singlem, wcale samotności nie musi oznaczać. Single miewają o wiele więcej przyjaciół, nie mają ograniczeń, które trzymałyby ich w czterech ścianach, mogą pozwolić sobie na więcej spontanicznych zachowań niż osoby w związkach. Druga osoba nie zawsze oznacza koniec samotności. A wiedzą to najlepiej osoby, które czują się samotne będąc w związkach.
Singiel może mieć o wiele bogatsze życie towarzyskie niż osoby w parach. Jeśli taka jego wola, może mieć też o wiele bardziej udane życie seksualne, kulturalne czy nawet rodzinne. Bo nie tylko partner czy partnerka jest rodziną. Singiel ma zdecydowanie mniej zmartwień, nie kłóci się ze swoją drugą połówką, nie musi liczyć się z PMS-em (chyba że własnym). Ma jednocześnie szansę na poznanie naprawdę wyjątkowej osoby, bez patrzenia w kalendarz.
Dlatego patrzmy na singli nie jak na osoby pozbawione "ważnej części życia", bo brak stałego związku nagradzany jest czymś zupełnie innym, równie lub nawet bardziej ciekawym i wartościowym. Pamiętajmy też, że 1+1 nie zawsze musi dawać synergię, a bywa jedynie sumą bardziej lub mniej przypadkowych jednostek.
Nie martw się. - Wiadomo, życie singla to pasmo udręki i zmartwień oraz strachu o przyszłość, ale "nie martw się” wszystko załatwi.
Jak sobie radzisz? - Chyba jakimś cudem.
Mam super kolegę/koleżankę też jest sam/sama. - To świetnie, ale nie próbuj swatać na siłę. I nie zakładaj, że każdy samotny chce kogoś poznać albo że jest zdesperowany i rzuci się na dowolnie wskazaną osobę. Czytaj więcej