
Parafrazując "klasyka"*, nie jest mi żal singli. Pewnie dlatego, że sam nim jestem. Nie płaczę z tego powodu w poduszkę, nie drży mi głos, gdy opowiadam o swoim "samotnym" stylu życia, ani też nie czuję, że biorę nieudany udział w biologiczno - eugenicznym wyścigu o najlepsze egzemplarze na rynku. W podobnej sytuacji są tysiące młodych Polaków.
Nie chodzę sam do kina (bo nie lubię), nie spoglądam z zazdrością na spacerujące małżeństwa, ani też nie mam ochoty skasować profilu na Facebooku, gdy widzę kolejne dzieci swoich koleżanek i kolegów z podstawówki (no dobra, czasem mam, ale bynajmniej nie z zazdrości). Po prostu nie czuję na swoich plecach kamiennych tablic z wypisanym scenariuszem życia, wedle którego ludzie muszą na siłę mieć partnerkę lub partnera.
Nie martw się. - Wiadomo, życie singla to pasmo udręki i zmartwień oraz strachu o przyszłość, ale "nie martw się” wszystko załatwi.
Jak sobie radzisz? - Chyba jakimś cudem.
Mam super kolegę/koleżankę też jest sam/sama. - To świetnie, ale nie próbuj swatać na siłę. I nie zakładaj, że każdy samotny chce kogoś poznać albo że jest zdesperowany i rzuci się na dowolnie wskazaną osobę. Czytaj więcej
Ludzie czują, że muszą z kimś być, bo takie są społeczne oczekiwania. Rady, które wypisała dziennikarka, są efektem narzucanych przez nieznanych z nazwiska autorów norm i modeli związków czy też rodziny. To zaś sprawia, że niektóre osoby samotne, a w moim odczuciu dotyczy to szczególnie kobiet, wprawiają mnie w przerażenie.
Piszę to słowo w cudzysłowie, bo "samotność" w rozumieniu bycia singlem, wcale samotności nie musi oznaczać. Single miewają o wiele więcej przyjaciół, nie mają ograniczeń, które trzymałyby ich w czterech ścianach, mogą pozwolić sobie na więcej spontanicznych zachowań niż osoby w związkach. Druga osoba nie zawsze oznacza koniec samotności. A wiedzą to najlepiej osoby, które czują się samotne będąc w związkach.
