
Reklama.
Olga W: Dlaczego zająłeś się handlem?
Tomasz Drzazga: Zaskoczę cię - nie jestem po SGH, skończyłem pedagogikę, ale od dziecka chciałem coś sprzedawać. Jak miałem 13 lat, wyjechałem na obóz harcerski i zauważyłem wśród dzieciaków ogromny popyt na Coca-Colę. Było strasznie gorąco, wszystkim chciało się pić, problem polegał na tym, że sklep był oddalony o 5 km od obozu i nikomu nie chciało się do niego ganiać. Ja powiedziałem: Ok, za złotówkę mogę zasuwać, i w ten oto sposób w ciągu dwóch tygodni zarobiłem więcej niż dostałem od rodziców na cały wyjazd. To była mój pierwszy życiowy biznes.
A kiedy postanowiłeś zająć się tym na poważnie?
Jako nastolatek pracowałem w Austrii, pomagając kalekiemu mężczyźnie na pchlim targu. Później w Polsce pracowałem jako handlowiec. Byłem pierwszym pracownikiem działu AGD w sieci sklepów samoobsługowych, który podchodził do klientów i pytał, czy może im jakoś pomóc. Czerpałem z tego ogromną radość. Sparzyłem się dopiero, kiedy zmieniłem sieć. Nie byłem w stanie pogodzić się z tym, że po wykonaniu danej pracy, musiałem ją powtarzać tylko po to, żeby nie mieć tzw. pustych godzin. Własną firmę kosmetyczną założyłem w 2003 r. Od ojca, który jest po psychologii, uczyłem się komunikacji w biznesie, a mama, która jest po handlu zagranicznym i ma ogromne doświadczenie, pomagała mi wybierać produkty. To ona ma nosa, wie, w co warto zainwestować i zna się na kosmetykach. Kilka lat wcześniej postanowiła odejść z dyrektorskiego stanowiska w dużej firmie ubezpieczeniowej, zapakowała walizkę i zaczęła objeżdżać salony urody, prezentując im proste produkty kosmetyczne do solarium, z fajną filozofią. Praktycznie zaczęła od zera. Bardzo mi to zaimponowało, więc przez pewien czas jeździłem razem z nią. Odnieśliśmy razem jakiś sukces i mi to wystarczyło, żeby złapać bakcyla i zająć się tą branżą.
Od czego zaczął się Twój biznes?
Czasami się śmieję, że podobnie jak Bill Gates i wszyscy właściciele wielkich firm w Stanach, zaczynałem od swojego pokoju. Pierwszy mój biznes polegał na zaopatrywaniu salonów Jean Luis David w ręczniki papierowe. Znalazłem sprzedawcę i kupca - miałem więc popyt i podaż, a sam zostałem pośrednikiem. Jak przyszło co do czego, okazało się, że mam do obsługi 50 salonów fryzjerskich, czyli ponad 30 tys. ręczników miesięcznie do zapakowania. Zaanektowałem piwnicę, skrzyknąłem całą rodzinę, wszystkie ręce na pokład i jakoś się udało (śmiech). Po tym kontrakcie, zacząłem sprzedawać sprzęt do salonów kosmetycznych, a w 2011 zająłem się produkcją i sprzedażą ekokosmetyków. Swego czasu byłem jednym z mocniejszych graczy w woj. Mazowieckim w sprzedaży wosków. Obecnie, poza sprzedażą własnych produktów, prowadzę też szkolenia dla salonów kosmetycznych - daję im marketingowy i sprzedażowy know how, pomagam stworzyć i zarządzać własną marką. Tym, do czego staram się wszystkich przekonywać, jest stworzenie salonu w duchu eko.
Dlaczego wybrałeś ekokosmetykę?
Zawsze uważałem, że najważniejsze jest to, żeby klientowi pomóc. Teoretycznie, mógłbym sprzedawać wszystko, pod warunkiem, że sam uwierzyłbym w produkt, wiedziałbym, że jest dokładnie tym, czego klient potrzebuje i w żaden sposób mu nie zaszkodzi. Wiem, że klient, który przychodzi do kosmetyczki, kładzie się na fotelu, zamyka oczy - czasami nie ma zielonego pojęcia, co jest nakładane na jego skórę. Nie wie np. że do masażu bardzo często, zamiast dobrej klasy oleju, używa się taniej parafiny. Myślę, że wiedząc to, nie zgodziłby się na masaż. Dlatego namawiam kosmetyczki, aby były fair wobec klientów - czyli korzystały z produktów w pełni naturalnych i prozdrowotnych, i informowały, jakich kosmetyków przy danym zabiegu używają. Moim zdaniem, dzięki temu, klienci nie będą się czuli oszukani, będą mieli zaufanie do gabinetu, docenią jego jakość i nie będą chcieli zmieniać go na żaden inny. Korzyści będą więc obustronne.
Moda na eko powinna dodawać skrzydeł Twojemu biznesowi.
Ta moda w Stanach funkcjonuje już od lat 70-tych, u nas pojawiła się dopiero w 2005 r. i ciągle jest w powijakach. Kiedy wprowadzą u nas samochody na prąd i bioelektrownie, będziemy mogli mówić o jej realnym oddziaływaniu. Obecnie Polacy nie są jeszcze świadomymi ekologicznie prosumentami i ciężko tego od nich wymagać, skoro nie są o niczym informowani. Gdyby na produktach kosmetycznych znajdowała się rzetelna informacja, taka jak na lekach, ta świadomość byłaby wyższa. Sam skład kosmetyku nic nikomu nie mówi. Gdyby towarzyszyła mu informacja, że np. zawarte w nim konserwanty mogą powodować bezsenność, depresję, łzawienie, problemy z tarczycą, ludzie częściej zwracaliby uwagę na to, co kupują. W przypadku produktów spożywczych ta świadomość już się budzi. W końcu zaczęliśmy się buntować, bo widzimy, że śmietana w sklepie nie jest śmietaną, ciężko nawet kupić chrzan, musztardę czy majonez bez chemii.
Może za mało się mówi o szkodliwych substancjach w kosmetykach?
Niedawno wrócił w mediach temat Triklosanu używanego w paście do zębów, który może wpływać bezpośrednio na gospodarkę hormonalną u ludzi. Jeśli ktoś przeczytał ten artykuł, być może nie kupi już tej pasty. Jeśli dowiedział się, że w żelu pod prysznic są przekroczone normy parabenu butylu, być może przestanie go używać. Ale - to tylko wierzchołek góry lodowej. Przejdź się po sklepach i spróbuj kupić zwykłe nawilżane chusteczki dla niemowląt bez chemii. Ostatnio urodził mi się syn, sprawdziłem więc skład tych produktów i okazało się, że korzystanie z oferty największych marek, sprowadza się do wcierania w skórę niemowlaka substancji pochodnych ropy naftowej!
Starasz się żyć eko?
Nie korzystam wyłącznie z produktów ekologicznych, bo nie wszystkie produkty eko są dobre. Bardzo ciężko było mi znaleźć dobry, naturalny szampon. Te, dostępne na polskim rynku, kompletnie się nie pieniły, a skoro się nie pieniły - nie do końca myły włosy. W końcu sam postanowiłem taki szampon, dopasowany do moich włosów, stworzyć. Korzystając z oferty innych firm, sprawdzam jednak skład tego, co kupuję i staram się wybierać firmy fair trade. Jeśli wiem, że jakaś firma źle traktuje zwierzęta, zatruwa środowisko czy produkcję opiera na niewolniczej pracy i zatrudnianiu małych dzieci, po prostu nie kupuję jej produktów.
Dla wielu ludzi barierą w wyborze naturalnych produktów jest cena.
To prawda, Polacy w pierwszej kolejności patrzą na cenę, dopiero później na ewentualne korzyści czy inci, a produkty zdrowe nigdy nie będą tak tanie, jak chemiczne, bo koszt ich wyprodukowania jest dużo wyższy. Ja staram się jednak tworzyć takie kosmetyki, których cena nie różni się aż tak bardzo od ceny produktów sztucznych. Moja marka OrganicSeries jest jedną z najtańszych firm eko na rynku. Znacznie większą barierą od ceny jest moim zdaniem dostępność.
Stawiając na salony, można w tej branży osiągnąć sukces?
Teoretycznie, na każdej ulicy w Polsce jest sklep spożywczy i… salon urody. Niestety polskiego społeczeństwa nie stać na dbanie o siebie regularnie. Kosmetyczki często nie potrafią też odpowiednio sprzedać swojej oferty, nie edukują swoich klientów, nie umieją ich zatrzymać. A klient, który nie wie, jakie ma możliwości, nie będzie z nich korzystał. Dlatego, nawiązując współpracę z kontrahentami, nie ograniczam się do handlu. Sprzedając produkt, np. ziemniaka, nie daję samego ziemniaka. Gotuję z niego obiad, daję do spróbowania, pokazuję, jak go przyrządzić na kilka sposobów i jak znaleźć osoby, które takie dania kupią. Daję innym to, czego zawsze mi brakowało u partnerów handlowych. Pomimo wielu przeszkód, nie poddaje się i cały czas przekonuję ludzi do dobrej jakości kosmetyków, w które sam głęboko wierzę i myślę, że w końcu przyniesie to efekty.
Czujesz się człowiekiem sukcesu?
Myślę, że nikomu nie udało się osiągnąć 100% sukcesu. Kiedyś, w drodze na wakacje, trafiłem na zabitą dechami wieś, zobaczyłem tam faceta w łachmanach i pomyślałem: rany, za nic w świecie nie chciałbym tak żyć. Od razu założyłem, że to bardzo nieszczęśliwy człowiek, a być może jest właśnie odwrotnie. Podczas gdy inni wpadają w owczy pęd posiadania coraz więcej, on martwi się tylko tym, że musi zaorać pole. Duże pieniądze to jest dopiero nieszczęście. Wszystko możesz kupić, nie masz już marzeń, nie masz do czego dążyć, musisz martwić się, żeby nikt cię nie okradł, nie porwał twoich bliskich dla okupu. Na dodatek, im więcej masz - samochodów, posiadłości, achtów, tym więcej musisz wydawać, żeby to utrzymać. Bardziej się stresujesz. Wpadasz w spiralę zależności od rzeczy. Ludzie ci zazdroszczą. Nigdy nie wiesz, czy przyjaźń, którą nawiążesz, będzie szczera, czy interesowna. Dla mnie to nie jest sukces.
A czym jest sukces?
Sukces to szczęście, a miarą szczęścia jest ilość pozytywnych ludzi wokół - ludzi, którzy cieszą się na twój widok, szanują cię i lubią. Dla mnie sukcesem jest to, że mogę w dobrym towarzystwie celebrować dobry posiłek i cieszyć się tą chwilą. A sukces w pracy to rzecz względna. Gdybym nie robił tego, co robię, być może byłbym kucharzem, bo uwielbiam gotować. Mam też całą masę pomysłów na biznes niezwiązanych z kosmetyką, których nie realizuję wyłącznie z braku kapitału. Bez tego bardzo ciężko się przebić, nawet mając fantastyczny produkt. Bardzo często jest przecież tak, że Polacy wymyślają coś niesamowitego, jak np. grafen, ale bez wsparcia kapitałowego nie są w stanie tego upłynnić.
Jakie są jeszcze ograniczenia, a jakie możliwości dla biznesu w Polsce?
Polska nie jest Eldorado. Daleko nam do raju podatkowego, w którym rynek może się szybko rozwijać, ale na pewno jest łatwiej niż 10 lat temu. Samo założenie firmy jest dziecinnie proste. Inwestując 100 zł, można mieć telefon, czyli możliwość komunikacji z klientem. Działalność można prowadzić w miejscu zamieszkania. A jak komu pójdzie dalej, zależy od pomysłu na biznes i ludzi. Jeśli nauczysz się dostrzegać, gdzie jest popyt, a gdzie podaż albo wymyślisz coś nietypowego i znajdziesz godnego zaufania inwestora, to powinno się udać. Są ludzie, którym tak się udaje. Natomiast biznes, którym ja się zajmuję, to jest maraton pod stromą górę z kamieniami.
Dlaczego ta branża jest taka trudna?
Same produkty są trudne, a mając ich 150, masz 150 trudności, bo wszystkich trzeba się świetnie nauczyć, aby doskonale znać ich skład, zastosowanie. Trzeba wiedzieć, co robi konkurencja, a konkurencja jest ogromna, z ogromnym kapitałem. Kolejny problem to dostosowanie produktu do potrzeb klientów. Ponieważ branża kosmetyczna skierowana jest głównie do kobiet, przez długi czas starałem się je jak najlepiej poznać i zrozumieć. Dziś wiem już, że nigdy mi się to nie uda (śmiech). Samego biznesu i radzenia sobie z trudnościami nauczyłem się natomiast na własnej skórze. Na samym początku wspierałem się oczywiście wieloma książkami. Czytałem masę poradników - jak założyć firmę, jak się motywować, jak zostać rekinem biznesu. Teraz, patrząc na to z perspektywy 11 lat własnej działalności, mogę śmiało powiedzieć, że wszystkie te cudowne rady i przepisy na sukces można włożyć między bajki. Całe to piękne: musisz mieć marzenia, musisz wierzyć w siebie, to tylko gadanie. Ja miałem wizje, marzenia, plany, wierzyłem w siebie, a wciąż odbijałem się od ściany.
Dlaczego?
Byłem zbyt ufny. W książkach nikt nie ostrzega: uważaj, bo co druga osoba, z którą współpracujesz, będzie chciała Cię oszukać. Ja tego nie wiedziałem. Na początku, nie podpisywałem kontraktów, umów na dostawę. Kiedy już wyrobiłem pewien rynek, stałem się dużym graczem, mój nieuczciwy dostawca wprowadził kilku swoich przedstawicieli, zaniżył ceny i po prostu mnie zmiótł. W przeciągu miesiąca straciłem wszystko, na co pracowałem przez cztery lata. Kilka lat temu okradł mnie jeden ze wspólników i znowu zostałem z niczym. Obecnie, już któryś rok z rzędu walczę też w sądzie z jedną z firm, która używa opatentowanej przeze mnie nazwy do zabiegów kosmetycznych.
Czy ta nieuczciwość to wyłącznie problem polskiego biznesu?
To problem globalny. Nigdy nie uwierzę w to, że Polacy to złodzieje i pijacy. Byłem w prawie każdym państwie w Europie i nie jestem w stanie wskazać narodu, który nie lubi alkoholu, i w którym nie dochodzi do kradzieży. A kłamstwa? Jak zakończyłem trudne rozmowy z partnerami z Azji i wszystko już było dopięte na ostatni guzik, okazało się, że mieli roczne opóźnienia w dostawach! Moi partnerzy z Europy też okazywali się nielojalni.
Jak przy tylu utrudnieniach nie zwątpić i utrzymać biznes?
Jeśli zbyt szybko osiągniesz sukces, nie przejedziesz nosem po asfalcie, to zaczynasz się gubić jako człowiek i szybko możesz wszystko stracić, dlatego ja cały czas wierzę, że przez to wszystko trzeba po prostu przejść i w pewnym momencie osiągnie się taki poziom, kiedy nie zastanawia się już "czy", tylko "jak". Oczywiście, trzeba być ostrożnym i umieć się zabezpieczyć, ale nie można też zakładać, że wszyscy są nieuczciwi. Mnie dużo energii dodają osoby z salonów kosmetycznych, którym pomogłem, które dzwonią i dziękują za możliwości, które im pokazałem i rozwiązania, które podsunąłem. Obecnie mam wspaniałych pracowników i to dzięki nim dostaję skrzydeł i wiem, że moja praca ma sens.
To wystarcza, żeby poradzić sobie z trudnościami?
Żeby nie przechodzić załamania nerwowego przynajmniej raz w miesiącu, najlepiej mieć własnego coacha, który cały czas motywuje i nakierowuje na cel. Mnie takiej osoby zabrakło i gdyby nie wsparcie bliskich, pewnie dawno bym się poddał. Pamiętam, że po najmocniejszym ciosie w plecy – od wspólnika, który zostawił mnie z ogromnymi długami, mój 17-letni wówczas brat przyszedł i powiedział: Ok, przyjdą i zabiorą nam wszystko. Trudno. Zaczniemy od zera. Najważniejsze, że mamy siebie. Dzięki temu na chwilę wynurzyłem głowę na powierzchnię i nabrałem do wszystkiego dystansu. Później, jak było naprawdę źle, prosiłem: Mamo, mów mi królu. Miałem tak niskie poczucie własnej wartości, że potrzebowałem kogoś, kto wierzyłby we mnie bezgranicznie. Przy mojej żonie nauczyłem się wyciszać, nie zmienia to jednak faktu, że ciężko jest po prostu się od tego odciąć i nie przenosić frustracji do domu.
To musi być ogromny i strasznie niszczący stres.
Nawet sobie nie wyobrażasz jaki. Najgorsze jest to, że będąc właścicielem firmy, odpowiadasz nie tylko za siebie, ale też za osoby, które zatrudniasz. Ciężko się nie denerwować, kiedy trzeba zwolnić pracownika z powodu braku pieniędzy albo kiedy widzisz, że ktoś cię okrada. Takie przyziemne rzeczy zabijają w człowieku całą wizjonerskość i zwyczajnie, po ludzku - bolą. Mój kręgosłup jest przez stres tak obity, jakby ktoś lał mnie pałą baseballową. Rehabilitantka powiedziała mi, że mam mięśnie napięte jak struny, a taka struna w każdym momencie może pęknąć. Nie błędem jest jednak popełniać błędy, a w nich tkwić. Ostatnio zapisałem się na jogę i mam nadzieję, że w końcu uda mi się przynajmniej trochę uwolnić się od tego stresu.
Dlaczego nie korzystasz z pomocy coacha?
Obecnie dobrych trenerów jest niewielu i na ogół są piekielnie drodzy. Mnie marzy się rozwinięcie w Polsce systemu coachingu w przystępnych cenach. W szkole nikt cię nie uczy, jak się komunikować, jak być zmotywowanym, jak radzić sobie ze stresem. A ktoś uczyć powinien. Kiedyś poznałem Ewę Rosik-Ogłazę – coacha z firmy Certes, i pamiętam, że już po jednej rozmowie z nią byłem tak nakręcony, że niemal byłem w stanie zbudować statek kosmiczny. To jedna osoba, a teraz - wyobraź sobie, że dostajesz dotację na firmę, szkolisz 10 tys. takich osób, a oni przez rok coachują innych. To by było szczęście! Pomysł na biznes, który pozwala pomagać ludziom, a jednocześnie wspierać rozwój kraju, bo dzięki temu przedsiębiorcy są bardziej zmotywowani, nie poddają się, dają z siebie wszystko i rozwijają nasz rynek.
A nie myślałeś o tym, żeby pójść gdzieś na etat albo wyjechać i spróbować na innym rynku?
Jeśli istniałaby praca polegająca na pomaganiu, która dawałaby mi możliwość rozwoju i zapewniałaby godne warunki życia - jedzenie, dach nad głową, samochód, który można zmienić raz na dziesięć lat, to w zupełności by mi wystarczyło. Z tego, co wiem, nie ma jednak takich ofert. A jeśli chodzi o wyjazd - zawsze chciałem pojechać do Stanów, bo to kraj nieograniczonych możliwości. Wielu Polaków, w tym - wielu z moich znajomych, dobrze sobie tam radzi. Pracują na stanowiskach dyrektorskich i przez to, że są pracowici, że wierzą w swoje umiejętności, odnoszą sukcesy i są doceniani. Przedsiębiorcom też jest łatwiej, bo nie muszą wkładać aż tyle energii i nerwów w biznes, co tutaj, bo rynek jest dużo bardziej rozwinięty. Ja, póki co, postanowiłem jednak powalczyć w Polsce i udowodnić samemu sobie, że mimo wszystko można tu robić biznes, bo... jestem patriotą i uważam, że na naszym podwórku też jesteśmy w stanie bardzo dużo osiągnąć. Całym sercem wspieram ten kraj i wierzę, że mu się uda. Bardzo podoba mi się to, że nasi rodacy potrafią się zjednoczyć - tak jak robią to w rocznice powstania. To jest dla mnie kwintesencja polskości i polskiego patriotyzmu. Jak w tym roku syreny zawyły, ludzie powysiadali z samochodów i oddali cześć osobom, które wtedy zginęły, naprawdę miałem łzy w oczach. Myślę, że takich momentów powinno być jak najwięcej. I nie potrafię się nie denerwować, kiedy kolejny raz przegrywamy mecz, pomimo że wiem, że jeszcze kiepscy z nas piłkarze.
Może sukcesu nie mamy w genach?
Na pewno mieliśmy go w swojej historii za mało. Gdzie nam do Niemiec, Anglii czy Francji, które 100 - 200 lat temu były prawdziwą potęgą. Chciałbym, żeby Polska też kiedyś taka była, żeby ludzie mówili, że fajnie jest by
Polakiem. Wiem jednak, że do tego potrzeba dystansu. W latach 90-tych byłem w Niemczech i zobaczyłem bardzo dużą dysproporcję pomiędzy Niemcami a Polakami. Na pierwszej lepszej wsi na podwórkach stały Golfy, u nas takimi samochodami jeździły osoby z klasy średnio-bogatej. Strasznie mnie to zabolało. Dopiero później, jak pojeździłem trochę więcej po Europie i Azji, zrozumiałem, że nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów. Szczególnie, że prawdziwe możliwości rozwoju mamy dopiero od 2003 r. Wcześniej było naprawdę ciężko. Powinniśmy więc dać sobie czas i nauczy się poruszać na wolnym rynku, prowadzić rozmowy biznesowe i odpowiednio wydawać pieniądze. Ja wierzę, że Polacy zawojują jeszcze świat dobrym biznesem, bo jesteśmy jednym z najsprytniejszych narodów, mamy dużo pięknych cech, z których możemy być dumni, a nasze produkty nie są w niczym gorsze niż produkty ze Szwecji, Niemiec, Hiszpanii czy Francji. To jest ten czas, żeby wypracować skojarzenie - Polska = wysoka jakość.
Polakiem. Wiem jednak, że do tego potrzeba dystansu. W latach 90-tych byłem w Niemczech i zobaczyłem bardzo dużą dysproporcję pomiędzy Niemcami a Polakami. Na pierwszej lepszej wsi na podwórkach stały Golfy, u nas takimi samochodami jeździły osoby z klasy średnio-bogatej. Strasznie mnie to zabolało. Dopiero później, jak pojeździłem trochę więcej po Europie i Azji, zrozumiałem, że nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów. Szczególnie, że prawdziwe możliwości rozwoju mamy dopiero od 2003 r. Wcześniej było naprawdę ciężko. Powinniśmy więc dać sobie czas i nauczy się poruszać na wolnym rynku, prowadzić rozmowy biznesowe i odpowiednio wydawać pieniądze. Ja wierzę, że Polacy zawojują jeszcze świat dobrym biznesem, bo jesteśmy jednym z najsprytniejszych narodów, mamy dużo pięknych cech, z których możemy być dumni, a nasze produkty nie są w niczym gorsze niż produkty ze Szwecji, Niemiec, Hiszpanii czy Francji. To jest ten czas, żeby wypracować skojarzenie - Polska = wysoka jakość.