Obowiązkowe elementy odblaskowe od 31 sierpnia będą musieli nosić polscy piesi. Wiele osób już protestuje przeciwko „kolejnym regulacjom życia” i uznaje to za skok na kasę – łatwy sposób na stworzenie nowej dziedziny, w której policja może zarabiać na licznych mandatach. Ale choć sam jestem przeciwny nadmiernym regulacjom, to akurat ten obowiązek przyjmuję z entuzjazmem – bo odblaski służą nie tylko pieszym. Każdy, kto kiedykolwiek jechał nieoświetloną drogą w nocy dobrze o tym wie.
Diabeł tkwi w szczegółach
Od 1 września piesi będą musieli nosić elementy odblaskowe po zmroku i poza terenem zabudowanym. Te dwa warunki często pomijane są przez oburzonych na nowe przepisy. Niesłusznie – bo to właśnie ten szczegół sprawia, że obowiązek ma sens i jest potrzebny.
Poza terenem zabudowanym drogi często prowadzą przez lasy lub są po bokach okraszone rzędem drzew – po zmroku wtedy nic nie widać. Światła auta oświetlają niewielki kawałek drogi, kierowca jest skupiony na prowadzeniu, ma bardzo małą szansę zobaczenia pieszego idącego poboczem czy skrajem jezdni. Jeśli do tego dochodzą chmury, widać najwyżej kilka metrów drogi przed samochodem. A pamiętajmy, że poza terenem zabudowanym samochody poruszają się zazwyczaj szybciej, niż 90km/h, szczególnie po zmroku, gdy drogi są puste.
Piesi bez odblasków są wtedy po prostu niewidoczni. Pół biedy, jeśli mają na sobie jasne, najlepiej białe ubrania – ale i wtedy pieszego można dostrzec za późno, by na niego nie wpaść. Elementy odblaskowe zmieniają to diametralnie – wystarczy opaska na nodze, ręku, bo przecież państwo nie zaczęło wymagać od nas noszenia kamizelek. Jeden element, który można kupić w kiosku, na każdym bazarze, za 2 złote. Do tego dochodzi fakt, że piesi chodzą często bez wyobraźni wchodząc niemal na pas.
Nowe przepisy krytykowane
Nowe przepisy nie wymagają od pieszych dużo – wystarczy jeden element, by nie dostać mandatu. Mimo to, u wielu osób zmiana prawa budzi spore oburzenie, między innymi u prawicowego publicysty Łukasza Warzechy, który skrytykował to na Twitterze.
W dyskusji na ten temat wielu internautów wyraża podobne zdanie – niby czemu państwo znowu coś reguluje? Każdy obywatel powinien sam dbać o bezpieczeństwo, a nie być wciskanym na siłę w nowe regulacje pod pozorem dbania o bezpieczeństwo. „Nowa maszynka do wyciągania pieniędzy z mandatów” - grzmią krytycy.
Rozrzut mandatów faktycznie jest spory: od 20 do 500 złotych, ale wątpliwe, by nagle policja zechciała masowo ścigać pieszych za brak odblasku.
Wszyscy bądźmy odpowiedzialni
Z kolei stwierdzenie, że każdy powinien sam dbać o bezpieczeństwo i krzewić w sobie odpowiedzialność, pada przy każdej dyskusji na temat zakazów i nakazów. Na tej samej zasadzie można oczekiwać usunięcia ograniczeń prędkości, zakazów wyprzedzania, w zasadzie wszystkich przepisów drogowych – od zapinania pasów w aucie po przechodzenie na zielonym świetle.
Wiadomo jednak, że istnieje cała rzesza osób, które zachowują się odpowiedzialnie tylko dlatego, że zmuszają je do tego przepisy. Niestety przymus wciąż jest jednym z niewielu skutecznych narzędzi kreowania postaw, czy tego chcemy czy nie, szczególnie w tak młodym społeczeństwie jak polskie. Musi iść za tym edukacja, świadomość – dlaczego w ogóle taki zakaz istnieje, ale trudno oczekiwać, by ludzie chcieli sami z siebie kupować odblaski lub by np. młodzi robili to na skutek jednej lekcji z policją.
Sprawa odpowiedzialności za wypadek jaśniejsza
Jeśli więc obywatele sami nie dbają o bezpieczeństwo, zaczyna robić to państwo poprzez zmianę prawa – i słusznie. Pamiętajmy, że każdy wypadek, nawet mniej poważny, to wezwanie policji, często karetki – wszystko to kosztuje, a płacimy przecież my, podatnicy. Zapewne nie raz i nie dwa takie zdarzenia trafiają do sądu, bo trudno wówczas orzec kto ponosi winę za wypadek. Nie można też zapomnieć o najgorszym scenariuszu. Rozpędzony samochód, który śmiertelnie potrąca niewidocznego pieszego.
Wraz z nowymi przepisami się to zmieni – jeśli kierowca sam nie złamie przepisów, np. przekraczając prędkość, ale przypadkiem potrąci niewidocznego pieszego, ustalenie winy będzie nieco łatwiejsze.
Nie chcę żyć z wyrzutami
Brak mandatu czy konsekwencji prawnych w takiej sytuacji nie rekompensuje jednak zupełnie innego aspektu sprawy – wyrzutów sumienia. Każdy, kto chociaż raz potrącił człowieka na drodze wie, że trudno jest pozbyć się tego obrazu z głowy.
Poczucie winy pojawia się tak czy inaczej, szczególnie jeśli potrąconemu coś się stanie lub zginie. Nie wyobrażam sobie życia z poczuciem „zabicia” kogoś, nawet jeśli w świetle prawa nie byłbym winny. Z tego punktu widzenia nowa regulacja ma stuprocentowy sens – pieszych chroni przed wypadkiem, ewentualną śmiercią, a kierowców przed życiową traumą. Nie wiem jak krytykujący nowe prawo, ale ja nie chciałbym przez 60 lat budzić się ze świadomością, że pod moimi kołami ktoś zginął – nawet jeśli to on sam nie zadbał o swoje bezpieczeństwo.
Ekspert potwierdza: odblaski potrzebne
Zasadność i potrzebę obowiązku noszenia odblasków po zmroku i w terenie zabudowanym potwierdza Ireneusz Dancewicz, instruktor szkolenia techniki jazdy ze Szkoły Jazdy Subaru.
– To bardzo dobra zmiana. Jadąc po zmroku światła samochodu oświetlają 40-60 metrów (w zależności od zastosowanych lamp i stanu drogi przed maską. Osoba ubrana na czarno, która idzie po poboczu lub na skraju drogi, jest wtedy właściwie zauważona przez kierowcę w ostatniej chwili – wyjaśnia Dancewicz.
Jeśli jednak pieszy w takiej sytuacji ma na sobie odblaski, możemy go dostrzec z odległości aż 200-250 metrów. – Oczy kierowcy sięgają wtedy kilkakrotnie dalej. Ma to niewspółmierne przełożenie na zdrowie, a nawet życie pieszego. Te 200 metrów daje miejsce i czas kierowcy, aby zareagować, minąć taką osobę – podkreśla Dancewicz.
Odblask daje sekundy na ratowanie życia
Instruktor dokładnie wylicza, jak odblaski mogą uratować życie. Przy jeździe z prędkością 100 km/h w ciągu sekundy pokonujemy prawie 28 metrów. By sobie to uzmysłowić, należy wypowiedzieć na głos „sto dwadzieścia jeden” - to właśnie w tym czasie pokonujemy 28 m.
– Jeśli światła świecą na 45-60 metrów, to po sekundzie-dwóch już uderzamy w niewidocznego pieszego – przestrzega Dancewicz. Jeśli jednak pieszy ma odblaski, widzimy go z dwustu metrów, czyli dobrych kilka sekund wcześniej. To daje czas, nawet przy 100 km/h, na reakcję – która może uratować życie.
Ireneusz Dancewicz zaznacza przy tym, że Polska jest w „ogonie Europy”, jeśli chodzi o liczbę śmiertelnych wypadków na drogach. – I duża część tego to właśnie piesi. Bez dwóch zdań odblaski pomagają i hasło „noś odblaski, bądź widoczny na drodze” ma tu pełne uzasadnienie. Pamiętajmy, to, że my widzimy nadjeżdżający pojazd nie oznacza, że kierowca również nas widzi. Jeśli sami nie potrafimy się zmobilizować, by być widocznymi, to trzeba to po prostu wymusić. Musimy wyjść z tego ogona Europy – mówi instruktor z SJS.