Partnerami są od siedmiu lat. Razem żyją, razem mieszkają, razem pracują. A jednak, żeby ślubować sobie miłość i wierność, musieliby, jak inne pary jednej płci, wyjechać za granicę. Wpadli na inny pomysł - zawarli umowę partnerską, podpisali pełnomocnictwa i wyprawili wesele. - Nie chcemy walczyć, tylko pokazać osobom heteroseksualnym, że nie ma się czego bać, a homoseksualnym - że da się coś zrobić nawet w ramach tego wadliwego prawa, które jest - mówią.
Zdajecie sobie sprawę, że właśnie staliście się ikonami ruchu LGTB?
O nie, żadnymi ikonami być nie chcemy. To wszystko dość szybko na nas spadło, a pozytywne reakcje na nasz pomysł - i nasze wesele - bardzo nas zaskoczyły. Jednocześnie jednak trochę odebraliśmy argument za związkami partnerskimi. Bo po co w takim razie związki partnerskie? Ale zawsze wtedy odpowiadamy, że zostaje jeszcze kwestia podatkowa, dziedziczenie emerytury....
Boję się, żę ludzie mogą to tak odebrać, iż pozbawiliśmy argumentu tych, którzy walczą o związki partnerskie. A my chcieliśmy pokazać inne, pozytywne spojrzenie. Chcieliśmy pokazać, że ślub i wesele mogą tak wyglądać, tak tradycyjnie, że zawarcie związku przez parę gejów nie musi oznaczać, że będą panowie jeżdżący na tęczach.
Jak wyglądało przygotowywanie do umowy partnerskiej, którą zawarliście?
To było dość trudne, bo w pełnomocnictwach musieliśmy przerobić wszystkie potencjalne warianty naszej śmierci, łącznie z tym, jak by to było, gdyby któryś z nas zmarł za granicą. Motyw śmierci tak często pojawiał się podczas przygotowań, że w pewnym momencie jedna z naszym mam zapytała, czy nie wpadliśmy w depresję.
Ale zrobiliście psikusa systemowi, który sprawnie obeszliście.
Żeby to zrobić, dużo się nairytowaliśmy. Często porusza się aspekt podatków, spraw finansowych, ale chodzi o najważniejsze rzeczy - miłość, wierność, chęć spędzenia z kimś reszty życia, zapewnienie partnerowi opieki - to jest najważniejsze, a pozostałe sprawy nie mogą tego przesłaniać. Jasne, kwestie podatkowe, zasiłków, spadków - to bardzo ważne, ale najważniejsze jest to, że oto dwoje ludzi chce się zaślubić.
Rozwiązania legislacyjne wcale tego nie utrudnią, przeciwnie, sporo ułatwią.
Tak, ale nie można wciąż mówić, co parom homoseksualnym się należy, ale co mogą zrobić.
Gratulują, cieszą się, były ze dwa negatywne komentarze. Jedna para heteroseksualna napisała do nas z podziękowaniem za pokazanie im sposobu na bycie razem, także w sensie formalnym.
Nie myśleliście o tym, żeby wziąć ślub za granicą?
Myśleliśmy, ale na to chyba jesteśmy za dużymi patriotami. Wypowiadanie tych najważniejszych słów w obcym języku musiałoby chyba zakończyć się tym, że musielibyśmy w tym kraju zostać. Poza tym mielibyśmy poczucie, że fajnie, że żyjemy w Polsce, naszym ojczystym kraju, ale w tych najważniejszych sprawach musimy uciekać za granicę. Tego nie chcieliśmy. Mielibyśmy poczucie szopki.
Tu żyjemy, tu pracujemy, tu przeżywamy to, co się dzieje z dobrem wspólnym i najważniejsze dla nas momenty chcemy przeżywać w naszym języku, naszym kraju, w naszym ukochanym Krakowie. Gdybyśmy wiedzieli, że w Polsce nic nie da się zrobić, że nasz kraj nas dalece dyskryminuje, że nie możemy legalnie być razem - wtedy rozważylibyśmy ślub za granicą i życie tam.
A ten kraj Was dyskryminuje?
Kraj czyli kto?
Zawęźmy to: polskie prawo.
Prawo tak, natomiast nie można uogólniać, że Polska nas dyskryminuje. Ostatnio dostaliśmy bardzo wiele pozytywnych, sympatycznych sygnałów, nie mamy więc prawa mówić, że krzywda się nam dzieje. Może prawo nie nadąża, może system... Sądzę, że politycy wykorzystują to, że Polacy jako społeczeństwo mają tak wiele problemów, że walka o prawa jakiejść mniejszości schodzi na margines.
Trzy projekty ustaw leżą...
Te projekty właściwie nie zakładają niczego więcej, niż my zrobiliśmy.
Wspomnieliście, że Wasz ślub i wesele wyglądały tradycyjnie, nie miały nic wspólnego z półnagimi ludźmi na paradach równości - a tak się dużej części ludzi kojarzy środowisko homoseksuallistów. Chcieliście to odczarować, pokazać, że geje to "normalni ludzie"?
Nie chcemy krytykować parad równości, bo one też są potrzebne. Ale pytanie brzmi - czy chcemy coś zamanifestować czy osiągnąć cel? Jeśli chcemy zamanifestować, to każdy w wolnym kraju ma prawo manifestować właściwie co chce i jak chce. Natomiast jeśli chcemy osiągnąć cel, czyli doprowadzić do sytuacji, w której tysiące ludzi żyjących razem będzie mogło jakoś sformalizować swój związek, to może trzeba się zastanowić nad metodą.
Może nie trzeba pokazywać ciągłej walki, epatować dramatem czy dyskryminacją, tylko pokazać, że jesteśmy silni, dużo potrafimy, poradzimy sobie z ograniczeniami - z tym prawem, z tymi politykami lub bez nich. A jeśli poradzimy sobie bez nich, to oni i tak będę musieli później popłynąć z nurtem. Widzę po reakcjach ludzi, że to się zaczyna sprawdzać. Znamy mnóstwo par, które tak jak my żyją tradycyjnie, nie widząc potrzeby ciągłej walki. Nie wszystkie metody wszystkim odpowiadają. Trzeba ludzi zwyczajnie z tym oswoić.
Jak?
My swoim przykładem nie chcemy pokazywać żadnej walki. Chcemy pokazać, co będzie, kiedy ta walka będzie już wygrana. Po pierwsze chcemy pokazać osobom heteroseksualnym, że nie ma się czego bać, ale jeszcze bardziej chcemy pokazać osobom homoseksualnym, które żyją w strachu i skarżą się na wadliwe prawo, by się nie bały i robiły to, co się da, w ramach tego prawa, które jest.
To łatwiejsze z perspektywy dużego miasta...
Trzeba też odczarować ten mit nietolerancyjnej Polski powiatowej, bo tam także żyje wiele osób, które mają pełną akceptację swoich rodzin.
Wasze rodziny od razu zaakceptowały Wasz związek?
To był proces, nie zawsze łatwy. Droga była trudna. Część rodziców była z nami od początku, część musiała do akceptacji dojrzeć. Wszystko stało się łatwiejsze, kiedy zamieszkaliśmy razem, zaczęliśmy razem prowadzić dom, kiedy nasi rodzice zaczęli u nas bywać. Ale sami też musieliśmy się wielu rzeczy sami nauczyć - nie było wzorców.
Kiedy siedem lat temu zaczynaliśmy być razem, było mniej kina mniejszościowego, więc albo musieliśmy szukać wzorców, albo sami je wytwarzać. Musieliśmy też nauczyć się mówić o potrzebach, a żeby dojrzeć do decyzji o ślubie, musieliśmy, tak jak nasi rodzice, przejść pewną ewolucję. Nasze wesele było dla nas bardzo ważne, ale też chcieliśmy nim zamanifestować, jak ważne są dla nas nasze rodziny.
Nowożeńcom pewnie nie wypada zadawać pytania o rozstanie, muszę jednak zapytać - a co, jeśli zmienicie zdanie? W przypadku małżeństwa procedura jest prosta - rozwód. A u Was?
W pierwszym projekcie umowy partnerskiej napisaliśmy, że jest ona nierozwiązywalna, jednak okazało się, że to niezgodne z prawem, bo każdą umowę da się rozwiązać. W umowie partnerskiej jest zapis, że będziemy musieli się porozumieć i jeśli się rozstać, to za porozumieniem stron.
Zanim się dogadamy, to pewnie trzy razy się pogodzimy - odkręcenie tego wszystkiego będzie naprawdę skomplikowane. Poza tym czulibyśmy, że zawodzimy wszystkich - nasze rodziny, przyjaciół, ludzi, którzy nam zaufali. To też polisa naszego związku, naszej mikrorodziny.
Jeśli mówimy o rodzinie, to zapytam o dzieci - myślicie o tym?
To jest temat bardzo trudny i myślę, że żaden odpowiedzialny człowiek w Polsce nie wyrazi w trzech zdaniach argumentów za albo przeciw. Rodzina homoseksualna, która wychowuje dzieci, jest oczywiście rodziną niedoskonałą, tak jak rodzina z samotną matką czy ojcem. Bez wątpienia to będzie rodzina niedoskonała, co nie znaczy, że zła.
Wydaje mi się jednak, że żeby społeczeństwo obdarzyło jakąś mniejszość zaufaniem, musi najpierw zobaczyć, jak ta grupa wygląda, poznać ją. Musimy więc się poujawniać, stworzyć trwałe, piękne związki - to pierwszy krok do budowania zaufania w tej sprawie. Myślimy o tym, ale to nie jest rozmowa na teraz.
Czekacie na telefon z propozycją od lewicujących ugrupowań politycznych?
Polityka nie leży na razie w sferze naszych zaintersowań. Poza tym nie chcielibyśmy, by ci ludzie, którzy nam kibicują i wyrażają swoje wsparcie, pomyśleli, że zbijamy na tym kapitał. To nasza prywatna sprawa, która, jak się okazało, jest bliska wielu osobom.