Pracownicy numeru alarmowego 112 rozmawiają z osobami, które w jednej ręce trzymają strzykawkę, a w drugiej żyletkę. Adresy dzwoniących regularnie samobójców mają zapisane na wielkiej, korkowej tablicy, bo często są to te same. Nigdy nie wiedzą, czy akurat tym razem nie zdarzy się coś złego. Jeśli popełnią błąd, ciąży na nich ogromna odpowiedzialność, co odbija się na ich życiu osobistym. Nasza rozmówczyni tydzień temu powiedziała dość. Nam zdradza, jak wyglądała praca na nietypowej słuchawce.
Centrum powiadamiania ratunkowego (CPR) jest służbą, przynajmniej z nazwy. Zajmujemy się głównie "odsiewem" zdarzeń, które nie wymagają interwencji od tych, które trzeba przekazać do konkretnych służb.
Dlaczego służbą z "nazwy"?
Problem jest taki, że nie mamy żadnych uprawnień. Jesteśmy zbywani przez każdą ze służb, z którymi współpracujemy. Ale jeśli z naszej pracy wyniknie jakiś problem, czyli nie przyjmiemy zdarzenia, w którym ktoś ucierpiał, mogą nas pozwać, a Urząd Wojewódzki pod który podlegamy nie chce nas ubezpieczyć.
To ciężka praca?
Odpowiedzialność jest ogromna. Ciężko to wytrzymać psychicznie, bo zdarzenia zapadają w pamięć. Najgorsze są chyba te historie, kiedy krzywda dzieje się dziecku. Na przykład, gdy dzwoni zapłakana matka i mówi, że niemowlak się dusi i czy mogę udzielić jej pierwszej pomocy. Ciężkie są też samobójstwa młodych osób.
Kto jeszcze dzwoni?
Sporo jest telefonów od sprawców wydarzeń, na przykład że ktoś potrącił i zabił człowieka. Na jednej z moich zmian nocnych o piątej nad ranem zadzwonił mężczyzna. Był kompletnie przerażony. Stwierdził, że jechał ciemną drogą przez małą miejscowość i w ostatniej chwili zauważył, że ktoś siedzi na ulicy. Nie zdążył wymanewrować i rozjechał tego człowieka. Jak dzwonił, był w takim szoku, że siedział cały czas w samochodzie. Nawet nie wyszedł, by sprawdzić co się stało. Gdy już wyszedł, nie mógł znaleźć ciała, widział tylko mnóstwo krwi. Nie wiedział zupełnie, co się dzieje. Następnego dnia dowiedziałam się z gazety, że pijany mężczyzna wracający z dożynek siedział na środku jezdni i zginął.
Jak często dzwonią ludzie, którzy robią to dla żartów?
Ogólnie jest dużo zgłoszeń bezpodstawnych, bo ludzie traktują 112 jako infolinię. Proszą o numer do pizzerii, taksówkarza lub, aby podać im... PIN do ich własnego telefonu. Jednocześnie mamy mnóstwo "stałych klientów". Na przykład pan Mieczysław dzwoni do nas codziennie. Jego syn jest alkoholikiem, a on nie potrafi sobie z tym poradzić. Traktuje nas jak telefon zaufania i dzwoni, aby po prostu z kimś porozmawiać o swoich problemach.
Macie czas na takie rozmowy?
Oczywiście za każdym razem podajemy mu numer do telefonu zaufania i tłumaczymy, że się tym nie zajmujemy. Ale to nic nie daje, on chce z nami porozmawiać.
Dużo macie "stałych klientów"?
Sporo jest osób, które leczą się psychiatrycznie w szpitalach, a mimo wszystko mają telefony i cały czas do nas dzwonią. Mamy taką panią, która odzywa się średnio raz na tydzień. Wydaje się, że zawsze jest pod wpływem narkotyków albo alkoholu. Grozi, że popełni samobójstwo. Mamy już numery do niemal całej jej rodziny i dzwonimy do jej matki czy siostry, aby zweryfikować, czy jest w domu. Ona najczęściej mówi, że podetnie sobie żyły i jest w Peru lub w Malibu.
I co robicie?
Powiadamiamy wszystkie służby, które powinni pojechać do "klienta". Adresy takich stałych osób mamy wypisane na jednej dużej tablicy, abyśmy szybko mogli podać adres policji. Gdybyśmy tego nie zrobili, możemy wylądować w prokuraturze. Ewentualnie można nałożyć na nas karę, której przy naszych zarobkach nie bylibyśmy w stanie pokryć.
Ile zarabiałaś?
2000 brutto.
Dramat. Ogromna odpowiedzialność i żenująco niska płaca.
Pracujemy w systemie 12-godzinnym. Jeśli mamy zmianę nocną, dostaje się osiem złotych na rękę. Nazywa się nas służbą, ale tak naprawdę jesteśmy w zawieszeniu między służbą a pracownikami biurowymi.
Czy była jakaś historia, o której nie możesz zapomnieć? Reanimacja przez telefon?
Te akurat zdarzają się bardzo często. Często przełączamy rozmowę do dyspozytora medycznego, on przyjmie zgłoszenie i wysyła na miejsce karetkę. A ten człowiek zostaje na linii i pyta, co ja mam zrobić? Ostatnio miałam taką sytuację, że dzwoniła nastolatka, której ojciec stracił przytomność. Pytała, jak go ratować. Musiałam poprowadzić pierwszą pomoc przez telefon, a najczęściej członkowie rodziny są w takich momentach bardzo roztrzęsieni. Ciężko do nich dotrzeć, trzeba krzyczeć, aby wysłuchali i zrozumieli co do nich mówisz.
W pamięci zapadło mi też samobójstwo młodego chłopaka. Miał 17 lat. Zadzwonił do nas jego brat, który powiedział że chłopak uciekł z domu i zostawił tylko list pożegnalny. Powiadomiliśmy policję i pogotowie. Pojechali go szukać, ale w międzyczasie jego brat zadzwonił jeszcze raz i oznajmił, że zaginiony się już znalazł. Powiesił się na drzewie, bo zerwała z nim dziewczyna. Ale i tak najgorsza jest dla mnie niewiedza.
To znaczy?
Gdy już udzielę pierwszej pomocy przez telefon, to nie wiem co dalej dzieje się z tą osobą. Na przykład, gdy jest reanimacja dziecka, wypadek drogowy albo ktoś się topi, to wysyłamy tam służby, ale nie wiemy czy udało się tego kogoś uratować, czy w jakikolwiek sposób pomogliśmy czy nie. Ewentualnie dowiadujemy się następnego dnia z gazety, że ktoś umarł mimo naszej telefonicznej reanimacji.
Sytuacja, którą ciężko wspominam wydarzyła się w ubiegłym roku. Zadzwoniła do nas... moja ciocia. Powiedziała, że jej mama bardzo źle się czuje, że potrzeba karetki i zupełnie zapomniała o tym, że ja pracuję w 112 i mogę odebrać ten telefon. Połączenie trafiło akurat do mnie i przez telefon dowiedziałam się, że jej mama nie żyje.
Często wam ubliżają?
Oczywiście. Dzwonią chorzy psychicznie lub pod wpływem alkoholu. Wyzywają nas, oskarżają, że w Polsce źle się żyje i trzeba wyjeżdżać z kraju, rząd jest zły, a zarobki niskie. Zawsze, ale to zawsze pamiętają, aby upewnić się, że ten telefon jest bezpłatny. Wyzywają, skarżą się, ale w tyle głowy mają, aby przypadkiem nie wydać tych 20 groszy.
Ludzie nie zdają sobie sprawy, że ten telefon służy do ratowania życia. Że jak jest wypadek, to mamy 20 telefonów w ciągu minuty do jednego zdarzenia. A w tym czasie dzwonią do nas też osoby, które nawet ciężko jest zrozumieć, bo są pod wpływem alkoholu.
A ty i tak musisz z nimi rozmawiać?
Tak, mimo wszystko. Nie mogę się rozłączyć. Muszę rozmawiać aż usłyszę, że nie potrzebują pomocy.
A dzwonią do was osoby typu "romantyk"?
Na naszej liście stałych klientów są dwie takie osoby. Raz na dwa- trzy miesiące dzwoni mężczyzna, który jest wulgarny i opowiada nam swoje fantazje seksualne. Problem jest taki, że jak dzwoni się do nas z telefonu bez karty sim, to nie mamy możliwości namierzenia tych osób. Nawet jak przekażemy sprawę na policję z własnego oskarżenia, to nie ma takiej możliwości. Nie da się namierzy takiej osoby.
Nic nie możemy też zrobić z dziećmi, które do nas dzwonią. Rodzice dają im telefony do zabawy, a one blokują nam linie, bo musimy odbierać te te telefony.
Ci "stali klienci" znają wasze imiona i nazwiska?
Nie przedstawiamy się. Posługujemy się jedynie swoimi numerami operatorskimi. A dlaczego? Całkiem niedawno dzwonił jakiś chłopak, sądząc po głosie, był w moim wieku. Zgłaszał awanturę domową, że ojciec znęca się nad matką, a mimo wszystko zapytał na końcu, czy nie chciałbym się z nim umówić, bo "mam bardzo ładny głos". Chciał przyjść po mnie po pracy.
Była też historia, kiedy dziewczyna ze "112" podała swoje imię telefonującemu. Ten znalazł w internecie adres jej siedziby i przesiadywał na dole. Czekał na tę dziewczynę i wypytywał wychodzących pracowników czy jest w pracy. Dziewczyna musiała zmienić zawód.
Czy na waszej tablicy z adresami "stałych klientów" są też samobójcy?
Tak, jest taka pani, która dzwoni do nas i za każdym razem jest pod wpływem marihuany. Mówi, że coś się pali, krzesło się samo przesuwa itd. Pierwsze telefony są właśnie takie, że coś dziwnego dzieje się w jej domu. Wtedy wiemy, że czeka nas intensywny wieczór i że trzeba uważać, bo kobieta ta jest pod wpływem środków i może sobie coś zrobić. Następne telefony są już typu: właśnie podcięłam sobie żyły, jestem tu i tu. Służby ją ratują, zawożą do szpitala, wypuszczają, a ona znów dzwoni. Była raz na torach kolejowych, chciała się rzucić pod pociąg, innym razem uciekła ze szpitala psychiatrycznego i poszła do kamieniołomu, aby skoczyć w przepaść.
I zadzwoniła do was znad tej przepaści?
Dokładnie. Zanim sobie coś zrobi, zawsze dzwoni na 112. Myślę, że to osoba silnie zaburzona. Nawet, gdy podcina sobie żyły, to z nadzieję że ktoś ją po raz kolejny odratuje.
W takich przypadkach musi ci towarzyszyć duża adrenalina.
Najczęściej jest tak, że przy bardzo dynamicznych akcjach jestem bardzo skupiona. Nie słyszę nic dookoła i koncentruję się na tej jednej osobie, której trzeba pomóc. A dopiero później opadają emocje i jak jest po rozmowie, to zaczynamy się śmiać. Po takich ciężkich rozmowach trzeba odreagować. Nie mamy żadnej pomocy, a moim zdaniem przydałby się psycholog również dla nas. Potrzeba z kimś porozmawiać, w jakimś wyciszonym miejscu.
Bardzo przeżywacie to, co działo się w pracy? Czy udało ci się już na to uodpornić?
Gdy wracam do domu, to siadam na krześle, a moja mam pyta jak minął dzień. Nie mam nawet siły jej odpowiadać... Często jest tak, że masz trzy samobójstwa podczas zmian, topielca i wypadek drogowych. Liczba osób, które próbowały się zabić lub zginęły w wypadkach, przeraża. Jak wracasz do domu to zaczynasz myśleć, jaka jest tego skala. Dopiero pracując tutaj zdałam sobie sprawę, jak wiele jest przemocy w rodzinie. To naprawdę nagminne. Co piąta interwencja to przypadek, gdy ojciec bije matkę, jest pijany itd. Dookoła jest niewiarygodnie dużo zła.
Czy pojawia się również uczucie bezsilności?
Tak... Dzwoni do nas czasem kobieta w ciąży, która jest notorycznie bita przez męża. Staraliśmy się jej pomóc, w każdy możliwy sposób. Ale ona chce tylko z nami porozmawiać i nie chce naszej pomocy. Nie możemy nic zrobić, bo to musi być jej decyzja. Ona nie chciała nawet, aby policja przyjechała na miejsce, bo ona go kocha, chce z nim być i nie wyobraża sobie, że ktoś jej go odbierze.
Mówisz w czasie teraźniejszym, ale odeszłaś z tej pracy.
Tak, tydzień temu. Przede wszystkim z powodu niskich zarobków, które są niewspółmierne do odpowiedzialności za to, co kilka razy dziennie może się wydarzyć... Za 1600 złotych do ręki nie jestem w stanie wyżyć. Mam męża, ale nie mogę pozwolić sobie teraz na dziecko przy takich zarobkach. To praca dla osób samotnych, które mieszkają z rodzicami.
Masz wyższe wykształcenie?
Tak. Ale nie jest ono wymagane. Warunkiem jest przynajmniej jeden język obcy.