Pierwszy września to ekscytujący dzień zarówno dla dzieci, jak i rodziców. Dla tych pierwszych - bo wrócą do swoich rówieśników i sprawdzianów, dla drugich - ze względu na koszta, jakie muszą ponieść. I nie chodzi tu o horrendalne ceny podręczników.
Gimnazjum to straszne czasy. Wiedzą to zarówno uczniowie, rodzice, nauczyciele i studenci, którzy robią pierwsze nauczycielskie praktyki. Najgorszy okres dla ucznia, który nie jest już dzieckiem, ale też nie jest jeszcze dorosłym. Dojrzewanie, poznawanie zakazanego świata i chyba największe w życiu uleganie presji kolegów i chęć przynależności do grupy. Mało kto chce odstawać, więc się dostosowuje. Chce lub czuje taki obowiązek. A trzeba przecież zrobić wyprawkę. A właściwie to dwie.
Wyprawka numer jeden, to znane wszystkim podręczniki i przybory szkolne. Trzeba kupić książki do matematyki, w zestawie kilku, podobnież z językiem polskim i paroma innymi przedmiotami. Zeszyty, a tych wybór też jest ogromny - okładki błyszczące i matowe, ładne i brzydkie, wnętrza w kratkę, linię lub czyste. Długopisy, ołówki, linijka i tego typu podobne rzeczy. Torba, rzadziej plecak, chyba że jest wypasionym modelem od jednej z fajnych polskich marek lifestyle'owych, który lansują młode gwiazdki i ludzie internetu...
I tu zaczyna się most między wyprawką pierwszą, a drugą. Druga bowiem dotyczy tych wszystkich rzeczy, których w sumie kupować nie trzeba, bo już się je ma, ale przecież "moda szybko się zmienia", a "w starych to obciach się pokazać". Ubrania i dodatki.
Gdy byłam w gimnazjum, moja ubraniowa wyprawka polegała na parze nowych dżinsów i halówek. Podobnież było u innych - brak Facebooka i Instagrama oraz słabo rozwinięta blogosfera i dopiero co raczkujące w Polsce szafiarki nie wywoływały na nas takiej presji. Teraz jest zupełnie inaczej. To wszystko za sprawą wyżej wymienionych zjawisk i mediów, które skrzętnie napędzają zapotrzebowanie na drogie i ładne rzeczy.
Młodzież wymaga, młodzież chce. I nie rozumie, że osobistości, których zdjęcia zasypują lajkami, owe rzeczy reklamują, dostały lub zapracowały na nie same. Zdjęcie przepuszczone przed ładny filtr powoduje, że zazdrości się takiego różowego życia, a kubek ze Starbucksa - który, nie wiedzieć czemu, dalej jest uważana za szczyt luksusu, zegarek Michaela Korsa, szalik Burberry czy iPad mają nam to przybliżyć. Mitologizacja, tak właśnie działają reklamy, a młodzi są tak podatni, że biorą garściami.
I potem okazuje się, że za ów zegarek trzeba zapłacić od kilkuset do tysiąca złotych, za okulary korekcyjne Ray-Ban prawie 600, tablet z jabłuszkiem - 2000, a chustkę od Burberry prawie 1300 złotych. Liczą się nawet skarpetki projektu znanej blogerki. I jest płacz. Rodziców, bo zamiast kilku gadżetów i paru ubrań, można kupić pralkę, piekarnik i zmywarkę. Dziecka - bo przecież koleżanki mają. Gimnazjum to straszne czasy.