Wyciekły zdjęcia ponad stu znanych, wpływowych kobiet. Nagie zdjęcia. I właściwie wcale nie „wyciekły” – zostały zwyczajnie skradzione. Zdjęcia mężczyzn są bezpieczne – nie „wyciekło” ani jedno. Dlaczego? Bo to rodzaj molestowania, a kobiety molestować łatwiej. I jest na to przyzwolenie.
Zasada jest, wydawałoby się, prosta – nie twoje, nie ruszaj. Dotyczy zarówno przedmiotów, które należą do kogoś innego, jak i jego cielesności. Nie poklepuj, nie podszczypuj, nie wygłaszaj quasi komplementów o "fajnych cyckach". W sytuacji, w której haker ukradł zdjęcia między innym Jennifer Lawrence czy Kirsten Dunst, chodzi jednak nie tyle o wątek seksualny, ile o pokazanie, po raz kolejny, władzy nad kobiecym ciałem. Podstawową motywacją złodzieja nie były także pieniądze – bo gdyby chciał później kogoś szantażować czy gdzieś te pliki sprzedać, ukradłby też zdjęcia mężczyzn.
– Tutaj chodzi o władzę nad kobiecym ciałem. Nie bez znaczenia jest to, że ten przestępca zaatakował tak wiele kobiet jednocześnie – to nie jest zwykła kradzież, lecz demonstracja mocy, pokazanie, kto ma władzę w przestrzeni publicznej. Włamując się w prywatną cyberprzestrzeń wielu znanych kobiet, kradnąc ich intymne zdjęcia i upubliczniając, ten przestępca demonstruje, że kobiece ciało nie należy do kobiet, lecz stanowi własność publiczną, którą w każdej chwili można dowolnie wykorzystywać bez ich wiedzy i zgody – mówi Agnieszka Biela z Hollaback! Polska, organizacji zajmującej się zwalczaniem przemocy wobec kobiet.
Bravo, bravissimo Sytuacja, w której dochodzi do kradzieży zdjęć - i reakcje części internautów na tę sprawę - dokładnie pokazują mechanizmy, jakie rządzą zjawiskiem przemocy wobec kobiet. Hakera, który ukradł zdjęcia, nazywa się „kolekcjonerem”, a kobiety traktuje jak trofea. Mówi też o tym, jak bardzo „napracował się” przy kradzieży plików. – Wyraźnie oczekuje, że otrzyma publiczny aplauz za swoje zachowanie – mówi Agnieszka Biela.
Kiedy mówi się - albo pisze - o molestowaniu kobiet, zwykle natychmiast pojawia się chór głosów wiedzionych przez prawdziwie męskiego koryfeusza, że to „przesada”, „to już niedługo nie będzie można komplementu powiedzieć”, „histeryczne nazifeministki”. W tej sytuacji jest dokładnie tak samo - natychmiast zaczęto łagodzić sprawę, kradzież nazywając „wyciekiem”, a złodzieja „hakerem” czy „użytkownikiem internetu”. Nie brakowało też głosów pytających z troską, po co też te kobiet robiły takie zdjęcia, i dlaczego nie zabezpieczyły ich lepiej? Jasne, ich wina! Miała za krótką spódnicę, to ją zgwałcił! Umieściła nagie zdjęcia (na prywatnym koncie) w chmurze, to je ukradł!
Same sobie winne – Nie byłoby dla mnie zaskoczeniem, gdyby za chwilę pojawiła się spiskowa teoria, że wszystkie te kobiety zrobiły "kontrolowany wyciek" dla zwiększenia swojej sławy. Zarówno te typowe argumenty przerzucające odpowiedzialność za przemoc seksualną na jej ofiary, jak i sam fakt tego, że rozmowa toczy się wokół zachowania kobiet, a nie zachowania przestępcy, który je wykorzystał, jest objawem kultury, która uprawomocnia takie przestępstwa – konkluduje Agnieszka Biela.
Nazywajmy w końcu rzeczy po imieniu: kradzież – kradzieżą, a nie "wyciekiem", przestępcę –przestępcą, a nie żadnym "użytkownikiem internetu", a przemoc – przemocą. I zmieńmy kierunek narracji, w której to kobiety są winne i muszą się tłumaczyć z tego, jakie zdjęcia i dlaczego robiły. Czas wyjść z chmury obłudy.