
Raport PwC zaczyna się jednak od próby wyjaśnienia czym w ogóle jest piracenie treści online. Jak zauważają autorzy, w dyskursie medialnym funkcjonują takie określenia jak „nieformalne obiegi kultury”, „wymiana treści”, ale też "kradzież". Mówi się o "zjawisku społecznym" lub o "utraconych korzyściach".
Zapewnienie ochrony prawa do wytworzonego dzieła jest bodźcem ekonomicznym dla innowatorów, twórców i wynalazców do podejmowania ryzyka i ponoszenia kosztów związanych z inwestycją, nie mając pewności, czy czas i nakłady zainwestowane w tworzone dzieło kiedykolwiek się zwrócą. Ponieważ z dysponowaniem prawami do dzieła wiążą się określone korzyści ekonomiczne, równolegle z rozwojem działalności kreatywnej rozwijało się zjawisko piractwa. Czytaj więcej
W raporcie można też przeczytać, że piractwo nie jest nowym zjawiskiem. Nasiliło się jednak dzięki internetowi. Teraz jest po prostu łatwiej wymieniać się utworami. Na wiele różnych sposobów. I czerpać z tego zyski. Rozrosło się do takich rozmiarów, że "zagraża funkcjonowaniu podmiotów działających legalnie".
Serwisy nielegalnie udostępniające treści wideo to zagrożenie dla właścicieli praw autorskich nie tylko dlatego, że zabierają mi użytkowników, ale i pieniądze, ale także, ponieważ mają nad nimi kilka przewag. Nie muszą odprowadzać licencji za utwory, które dystrybuują czy nie ponoszą kosztów ich produkcji.
Z piractwem można walczyć na wiele różnych sposobów. Można, tak jak ZAiKS, trzymać się kurczowo rozwiązań rodem z XIX wieku. Można wręczać policjantom złote blachy za najwięcej złapanych piratów, którzy często są jedynie zwykłymi detalistami w porównaniu do prawdziwych hurtowników, takich jak wspominany już Kinomaniak.