Wredni pacjenci, pomiatający nimi lekarze, ciągłe obcowanie z cierpieniem i śmiercią, a to wszystko za pensję, która czasem ledwo wystarczy na opłacenie czynszu i absolutnie nic więcej. Tak wyglądają kulisy pracy pielęgniarek z polskich szpitali. Szczerze rozmawiamy o nich dziś z Klaudią, pielęgniarką z Trójmiasta, za którą już kilkanaście lat w tym trudnym zawodzie.
Niektórzy twierdzą, że pielęgniarstwo to zawód z największą przyszłością. Coraz więcej chorujemy, społeczeństwa się starzeją, ktoś będzie musiał się tym wszystkim zająć. Warto wybrać ten fach?
Klaudia, pielęgniarka z 16-letnim stażem: Zależy gdzie. W Skandynawii na pewno jest tak, jak opisujesz. W Polsce pielęgniarstwo to jednak równie mocno zawód z przyszłością, bo faktycznie społeczeństwo będzie się starzeć i potrzebować opieki nie tylko geriatrycznej, ale na każdym poziomie. Z drugiej strony warunki pracy są takie, że u nas to czasem zawód wymierający. Są placówki, które mają problemy ze skompletowaniem zespołów.
Co odstrasza najbardziej? Kiepski sprzęt, słabe wynagrodzenie?
Ze sprzętem jest coraz lepiej. Minęły czasy, gdy wielu rzeczy brakowało lub rozpadały się w trakcie zabiegów. W sprzęt się teraz inwestuje naprawdę wielkie pieniądze, ale w personel już nie. Moje młodsze koleżanki bywają zmuszane do życia za 1800 zł brutto. Zostaje im na rękę więc nieco ponad tysiąc złotych. Przecież to ledwo wystarcza na opłacenie mieszkania. I to odstrasza, bo takich warunków nie oferują wcale prywatne ośrodki, a publiczne.
Pielęgniarki mają szansę dorobić w kilku miejscach tak jak lekarze?
Wiele próbuje, bo chce żyć lepiej. Ale w naszym przypadku to zawsze kończy się raczej wypaleniem. I jak ktoś sobie nie radzi finansowo z tym, co dostaje, to po ciągnięciu dwóch etatów raczej wybiera pracę za granicą. Polska pielęgniarka nadal nie musi czekać na pracę na Zachodzie. Jeśli mówi się po angielsku lub w języku kraju, do którego się ucieka, to praca tam na pewno się szybko znajdzie. Wyjazdy są atrakcyjne, bo za kilka godzin dostaje się niebywale więcej niż za dwa etaty tutaj. Poza tym ciężko pracować w kilku miejscach, bo w przeciwieństwie do lekarzy, pielęgniarki muszą na wszystkich etatach normalnie pracować, a nie tylko być.
Współpraca pielęgniarek z lekarzami owiana jest legendami...
Że się z nimi puszczamy albo walczymy...?
Można tak to streścić.
No więc w swojej 16-letniej karierze w tym fachu mogę potwierdzić pierwszy stereotyp, bo rzeczywiście romans w pracy miałam. Nie jestem tylko pewna, czy on się zalicza, bo ten pan był wówczas jeszcze studentem medycyny. Później, już na stażu, uznał niestety, że bardziej prestiżowo będzie zadawać się z paniami lekarkami. No i tu dochodzimy do kwestii drugiej, czyli walki. Najbardziej frustrującym elementem mojej pracy nigdy nie były słabe zarobki czy patrzenie na ludzkie cierpienie, tylko domaganie się godności od współpracowników.
Lekarze nie okazują szacunku pielęgniarkom?
Coraz więcej uważa chyba wręcz, że brak tego szacunku to ich obowiązek zawodowy. Im młodsi stażem, tym gorzej. Szacunek mają tylko do najbardziej doświadczonych z nas, bo po prostu mamy większą wiedzę od nich. Kiedy okrzepną na oddziale i już nie potrzebują prowadzenia za rękę, kończy się i to. A chcę jeszcze raz zwrócić uwagę, że personel lekarski to współpracownicy pielęgniarek, a nie z automatu zwierzchnicy.
W powszechnym przekonaniu jest jednak inaczej...
No właśnie. Nawet pacjenci sądzą, że pielęgniarka to jakieś bezwolne stworzenie na rozkazach lekarza, które ma mu nie tylko pomagać w zabiegach, ale i sprzątać, usługiwać na każdym kroku. Tak nie jest. Ta rzesza dziewczyn w polskich placówkach i kilkudziesięciu pewnie mężczyzn po pielęgniarstwie to świetnie wykształceni ludzie, których studia od lekarskich różniły się specyfiką, a nie poziomem.
Pacjenci to pewnie osobny rozdział?
Kilka rozdziałów. A mogłabym górnolotnie powiedzieć nawet, że każdy pacjent to inny rozdział. Gdyby jednak chcieć ich pozamykać w określonych grupach, to powiedziałabym o wrednych, normalnych i tych, którzy łamią serce.
Czym charakteryzuje się każda z tych grup?
Wredni to ci, którzy wszystko wiedzą lepiej. Ci, którzy instruują nas, jak mamy wykonywać czynności. No a jak już je wykonany, to oczywiście minimum narzekanie, maksimum awantura i wzywanie pana doktora z oczekiwaniem, że ten na ich oczach zaraz nas tu ustawi. Dla mnie najtrudniejsi pacjenci to nie ci, którzy najbardziej cierpią, a którzy powinni leczyć się raczej na oddziale psychiatrii. Jest ich naprawdę sporo i potrafią zgotować piekło.
"Normalni" pacjenci to mniejszość?
Na pewno nie. Jest ich pewnie najwięcej, ale z racji tego, że nie robią niczego, by wkuć się w pamięć, szybko się o nich zapomina. I pewnie tak to powinno wyglądać. Bo niestety ta trzecia grupa, o której wspomniałam, to ludzie wspaniali, o których trudno zapomnieć. Jednak miłe wspomnienia zwykle łączą się ze wspomnieniem cierpień i śmierci.
Jacy to ludzie?
Zwykle tacy, którzy z chorobą walczą od lat i się nie poddają. Staruszkowie, którzy do końca starają się być jak najmniejszym problemem i jednocześnie nie tracą pogody ducha. Ludzie samotni, których mimo długiego pobytu w szpitalu nikt nie odwiedza, a całymi dniami cierpią w bólu i mogą liczyć tylko na nasz uśmiech. To też młodzi ludzie, którzy walczą o każdy kolejny dzień życia, bo choroba zaskoczyła ich w najlepszym wieku. Wiesz, w tym powiedzeniu, że cierpienie uszlachetnia jest wiele prawdy. I to zwykle od bardzo cierpiących otrzymujemy najwięcej, dzielą się tą szlachetnością.
Obcowanie z nimi, to wartość, która może rekompensować minusy twojego fachu?
Czasem tak, ale raczej na poziomie godności. Nią się jeszcze nikt niestety nie najadł, ani rachunków nie zapłacił. Ten mój fach nie miałby tymczasem żadnych minusów, gdyby osoby zajmujące się nim przez lata nie pozwalały sobą pomiatać. Nie tylko najbliższym współpracownikom i przełożonym, ale całemu systemowi.
Myślisz, że jest szansa, by to łatwo zmienić?
Mam pewność, że to nastąpi w najbliższej dekadzie. I to nie za sprawą biegania po ulicach z demonstracjami. Bo co dały te wszystkie białe miasteczka? Chyba tyle, że niektóre pielęgniarki zamieniły swoje placówki na tą przy Wiejskiej w Warszawie. Te związkowe demonstracje to tylko cyrki, a tymczasem prawdziwy protest odbywa się po cichu, gdy dziewczyny pakują dobytek i wyjeżdżają za lepszymi warunkami z ojczyzny. Kiedy zacznie ich brakować, to i w Polsce będzie szansa na godną płacę i pracę.