Katarzyna Szczęsna
Katarzyna Szczęsna Archiwum prywatne
Reklama.
Olga W: Dlaczego wybrałaś akurat Hawaje?
Katarzyna Szczęsna: O przyjechaniu tu marzyłam już od czasów liceum. Wszystko zaczęło się od fotek z Hawajów mojego kolegi. Te widokówki tak mnie zauroczyły, że nie mogłam się od nich oderwać. Przed ukończeniem studiów, wybłagałam rodziców, żeby pozwolili mi na takie wakacje życia. W końcu za rok miałam już pracować w kancelarii, nie zobaczyć więcej słońca... (śmiech). Zgodzili się. Przelot załatwiłam w ramach Work&Travel, niestety nie organizowali nic na miejscu, skrzyknęłam więc dwie koleżanki, wynajęłyśmy hotel na 3 doby i poleciałyśmy. Trochę w ciemno. Byłyśmy jednak żądne przygody. Na szczęście szybko znalazłyśmy mieszkanie i prace. Po dwóch miesiącach tak mi się tu spodobało, że wzięłam urlop dziekański, stając się jedną z nielicznych studentek na UW, której udało się go przeciągnąć o dwa lata (śmiech). 
Jakie były Twoje pierwsze wrażenia z pobytu tutaj?
Za pierwszym razem, kiedy po 25 godzinach lotu wsiadłam do taksówki na wyspie Oahu, a kierowca pokazał mi słynną Waikiki beach, byłam potężnie rozczarowana! Okazało się, że to malutka plaża, na której kłębią się masy turystów z różnych części świata. Nie miało to nic wspólnego z tym, co sobie wyobrażałam. Następnego dnia, kiedy błąkałam się po ulicach na mega jet lagu, to rozczarowanie jeszcze się pogłębiło. Zamiast na mojej wymarzonej, rajskiej wyspie, znalazłam się pośrodku betonowej puszczy. Wokół brzydkie budynki, samochody, powietrze gęste od spalin.
Brzmi koszmarnie. Chyba nikt nie wyobraża tak sobie Hawajów.
Hawaje składają się z wielu wysp. Oahu jest bardzo zindustrializowane, ale mieszkańcy bardzo pilnują, żeby pozostałe wyspy zostały dziewicze. Nie chcą, żeby z Hawajami stało się to, co z Kalifornią. Skasowali nawet system promów, pozostawiając wyłącznie transport lotniczy. Ja na szczęście szybko odkryłam tę jasną stronę wysp. Niedługo po przylocie poznałam mojego obecnego partnera, który mieszka na Hawajach od 8 roku życia. Kiedy po raz pierwszy wywiózł mnie poza miasto, pokazał mi dziewicze plaże, szlaki górskie w dżungli, charakterystyczną dla Hawajów tęczę, która wydaje się być tak blisko człowieka, że niemal można w nią wejść, wiedziałam, że to jest to, czego szukam. Zakochałam się w tym miejscu, w jego kolorach i... postanowiłam tu zamieszkać.
Zamieszkać 10 tys. kilometrów od domu - to dosyć odważna decyzja. Jak zareagowali na nią Twoi rodzice, znajomi?
Rodzice stwierdzili, że zwariowałam (śmiech). Byli przekonani, że już nigdy nie wrócę, że nie skończę studiów, że zaprzepaszczę wszystko, na co wcześniej pracowałam. Po dwóch latach wróciłam jednak na rok do Polski. Skończyłam studia, ale tak bardzo tęskniłam za Hawajami, że dzień po obronie siedziałam już w samolocie. To miało miejsce 2 lata temu.
logo
Archiwum prywatne

Gdzie teraz mieszkasz? Opiszesz swój dom i okolice?
Obecnie mieszkam z moim partnerem w drewnianym domu w zielonych, pokrytych chmurami górach, które podchodzą bardzo blisko oceanu. Nie mamy sąsiadów. Za nami jest już tylko dżungla. Jak zabrał mnie tu pierwszy raz, byłam przerażona. Pomyślałam sobie: no ładnie, wywiózł mnie na jakieś odludzie, dookoła dżungla. Znikąd pomocy. Warto było mu jednak zaufać. Widok jest tu niesamowity. Wokół mam przepiękną naturę, a wystarczy, że zjadę z góry rowerem i jestem na plaży, w mieście, wśród ludzi. Nie jestem odcięta od świata. Myślę, że to idealne połączenie.
Co tu robisz? Z czego żyjesz?
Na początku pracowałam jako kelnerka i ledwo wiązałam koniec z końcem (śmiech). Później udało mi się znaleźć dobrze płatną pracę - zostałam managerką sieci butików w Hiltonie. Obecnie studiuję i utrzymuję się z tego, co udało mi się zaoszczędzić. Cały czas ciągnęło mnie do prawa, więc wymyśliłam, że będę prawnikiem na Hawajach.
Jak wygląda Twój zwykły dzień?
Obok w dolinie mam uczelnię, jeżdżę tam codziennie rano skuterem. Po zajęciach na ogół chodzę na plażę. Tu jest tak cudowna pogoda - słońce, błękitne niebo, 25 stopni przez cały rok. Ciężko usiedzieć w domu. Na początku w wolnym czasie wylegiwałam się na piasku jak foka, po roku odważyłam się spróbować surfingu. Kupiłam sobie stand up paddle - taką większą deskę z wiosłem, zaczęłam pływać z wielkimi żółwiami, których jest pełno w tych wodach. To otworzyło przede mną zupełnie nowy wymiar życia na wyspie. Zapomniałam już jak to jest, cały weekend spędzać po polsku, czyli na kanapie przerzucając kanały (śmiech).
Szybko się tu odnalazłaś? Nie miałaś żadnych problemów z językiem, kulturą, mentalnością?
Z mentalnością wstrzeliłam się idealnie. Na początku, mimo, że od 6 roku życia uczyłam się angielskiego, miałam tylko problem z językiem. Zaliczyłam kilka wpadek, przekręcałam słowa. Na szczęście ludzie tutaj są strasznie otwarci i sympatyczni, nikt się ze mnie nie śmiał, nikt nie patrzył z góry. Wręcz przeciwnie. Doceniali to, że uczę się drugiego języka, bo sami znają tylko angielski.
Dziś język nie jest już chyba dla Ciebie barierą? Czujesz absolutne porozumienie ze swoim partnerem? Czy pomiędzy osobami z różnych krajów jest to w ogóle możliwe?
Na początku czułam frustrację, że nie mogę się do końca wyrazić, ale to się z czasem zaciera. Teraz dogadujemy się tak jak każda inna para. Są oczywiście rzeczy, których mój chłopak nigdy nie zrozumie, np. żartów, naszej polskiej nostalgii i całego tego zaplecza, w jakie wyposażył nas PRL. Jak opowiadam mu o moich marzeniach z dzieciństwa, o tym, jakim przeżyciem była dla mnie wycieczka do raju o nazwie Peweks i jak pragnęłam mieć prawdziwą lalkę Barbie, patrzy na mnie, jak na kosmitkę.
logo
Archiwum prywatne

A jak Hawajczycy reagują na Polkę? Jak przyjęli Cię mieszkańcy?
Polska jest tak samo egzotyczna dla Hawajczyka jak Hawaje dla Polaka. Naszych rodaków praktycznie tutaj nie ma, dlatego nie mamy tu jako naród żadnej reputacji. Mamy czystą kartę. Jak mówię, że jestem z Polski, ludzie szeroko otwierają oczy ze zdumienia i zasypują mnie lawiną pytań. Myślę, że jestem dla nich takim dziwnym słowiańskim stworem, którego są bardzo ciekawi. Chętnie słuchają o naszej kulturze, kuchni, interesują się naszym językiem, który brzmi dla nich bardzo egzotycznie, ale najbardziej fascynuje ich nasza historia. Opowieść o zamku w Malborku brzmi dla nich jak bajka, bo sami nie mają tak długiej historii.
Czym różnią się mieszkańcy Hawajów od Polaków?
Rdzennych Hawajczyków prawie już nie ma. Jak kapitan Cook sprowadził tu swoich ludzi, prawie wszyscy rdzenni mieszkańcy pozarażali się chorobami białych ludzi i powymierali. Ci, którzy przeżyli, wymieszali się z ludnością napływową. Największą różnicą, jaką dziś jednak widzę, nie tylko pomiędzy Polakami i Hawajczykami, ale nawet Amerykanami i Hawajczykami, jest brak pędu za karierą. Tutaj nie rządzi pieniądz. Każdy, kto tu mieszka, podkreśla, że Hawaje to nie Stany, pomimo że są za 50 stan uważane. Hawajczycy chcą się odciąć od Ameryki, która kojarzy się z szybkim, płytkim, materialnym życiem. Bronią się przed makdonaldyzacją. Pielęgnują własne wartości i po prostu żyją inaczej. Są wyluzowani, nie przejmują się tym, co będzie. Dużo osób żyje z dnia na dzień, ale nawet ci, którzy odnieśli jakiś sukces zawodowy, punkt 17:00 wychodzą z pracy, żeby załapać się jeszcze na trochę słońca, posurfować albo napić piwka na plaży. Myślę, że to właśnie pogoda i natura tak działają na ludzi.
Żyje Ci się tam lepiej niż w Polsce? Co jest lepsze, a co gorsze?
Hawajski lekki styl życia zdecydowanie bardziej mi pasuje. W weekendy wszyscy jeżdżą tu na kempingi, grillują, surfują. Żyją beztrosko. Mimo, że Hawaje są najdroższym stanem, życie tutaj jest łatwiejsze niż w Polsce. Jeśli obie osoby w związku pracują, stać je na dom, dwa samochody. W Polsce młode pracujące pary stać co najwyżej na kredyt. To, co w naszym kraju jest lepsze, to wartości rodzinne. Polacy są bardziej związani ze swoimi bliskimi. Wiedzą, że schorowaną babunią, która opiekowała się nimi w dzieciństwie, trzeba się zająć. Tutaj starszych ludzi wysyła się do domu spokojnej starości. Amerykanie mają w ogóle dość powierzchowne relacje z innymi. Ich kontakty z ludźmi nie są takie mocne i trwale jak nasze. Myślę, że to dlatego, że są bardzo mobilni, nie mają jednego miejsca zamieszkania, przez całe życie migrują pomiędzy stanami.
logo
Archiwum prywatne

Czy Twoi rodzice w młodości podróżowali tak samo jak Ty? Może mieszkali przez jakiś czas za granicą? Myślisz, że naszemu pokoleniu łatwiej jest podjąć decyzję o wyjeździe i zamieszkaniu w innym kraju niż naszym pokoleniu naszych rodziców?
Rodzice podróżowali w wakacje, głównie po Polsce. Myślę, że naszemu pokoleniu jest dużo łatwiej wyjechać za granicę. Naszym rodzicom było ciężko, chociażby ze względu na sytuację polityczną. Jeśli już wyjeżdżali, to przede wszystkim na Wschód. Palmy w Kalifornii, Statua Wolności czy Wieża Eiffla - to były miejsca niedostępne dla większości Polaków. Obecnie możemy pojechać wszędzie, gdzie nam się tylko zamarzy. Poza tym, od małego uczymy się angielskiego, dzięki czemu bariera między nami, a innymi narodami, jest coraz mniejsza. W Unii możemy podróżować zupełnie swobodnie, nie potrzebujemy nawet paszportu. Dzięki wszystkim tym zmianom, jakie przyniósł ze sobą nowy wiek - dzięki internetowi, komórkom i milionom samolotów, świat się trochę "kurczy". Ale w globalnej wiosce nie tylko odległości są mniejsze i łatwiejsze do pokonania. Mniejsze są też różnice między ludźmi. Zmienia się nasza mentalność. Stajemy się coraz bardziej otwarci na nowe miejsca.
Czy dla młodych Polaków, którzy bardzo czegoś chcą, mają wielkie marzenia, świat nie ma granic, czy raczej dążenie do realizacji tych celów jest trudne, nasza wolność i możliwości są ograniczone, a o marzenia trzeba walczyć?
Na pewno jest to trudne, zawsze, jak opuszczamy strefę komfortu, pojawiają się przeszkody, nie znaczy to jednak, że jest to nieosiągalne. Jeśli ma się marzenia, powinno się je realizować. W końcu życie jest tylko jedno. Czasami wymaga to pracy i wyrzeczeń, a czasem po prostu odwagi. Pięć lat temu, kiedy wyjechałam na Hawaje, wszyscy pukali się w głowę. Dzisiaj to ja pukam się w głowę, kiedy ktoś mi mówi, że porwałam się z motyką na słońce. Jestem tu szczęśliwa. W końcu czuję, że jestem we właściwym miejscu.
Słowo Hawaii wywodzi się z języka protopolinezyjskiego, gdzie oznacza ojczyznę. A co to słowo - ojczyzna dla Ciebie oznacza?
Ojczyzną jest oczywiście Polska. To jest miejsce, w którym się urodziłam, wychowałam, gdzie mieszkają moi rodzice. Jak myślę o ojczyźnie, myślę o mojej drodze z domu do szkoły, o parku, do którego chodziłam z mamą jako dziecko, o barze mlecznym, w którym jadałam. To są bardzo konkretne obrazki z mojego dzieciństwa, wspomnienia, które powodują, że robi mi się ciepło w środku.
logo
Archiwum prywatne

Tęsknisz czasem za ojczyzną? Często bywasz w kraju?
Tęsknie bardzo, ale nie za miejscem, a za rodziną i przyjaciółmi. Zawsze w wakacje staram się przyjechać na miesiąc - dwa do Polski, spędzić czas z bliskimi, przejść się po moich ulubionych knajpach czy ścieżkach w lesie kabackim. Wbrew pozorom mój kontakt z rodziną jest teraz częstszy i lepszy niż kiedy mieszkałam w Polsce. Codziennie gadam z mamą przez Skype'a.
Najbardziej brakuje mi jednak rodzinnej gwiazdki. Teraz w wigilie chodzimy na fale, ale to nie rekompensuje tych wyjątkowych, świątecznych chwil z rodziną. Z drugiej strony jestem tworem ciepłolubnym, nienawidzę zimy. Mimo że całe życie mieszkałam w Polsce i jestem 100-procentową Słowianką z kraju nad Wisłą, jak przyjechałam tu na rok, bardzo źle się czułam, bo strasznie brakowało mi słońca.

Nie boisz się, że Hawaje Ci w końcu spowszednieją? Dopuszczasz w ogóle myśl o powrocie do Polski?
Nie wiem, jak to będzie. Najbardziej chciałabym zostać tutaj, bo czuję, że Hawaje są moim miejscem na ziemi, ale czas pokaże. Nie można całego życia zaplanować i stresować się tym, co będzie za 10 lat. Trzeba być szczęśliwym tu i teraz. Dużo osób mieszkających na Hawajach, nie docenia tego, co ma. Z obcokrajowcami jest podobnie. Przeprowadzasz się do raju, a po dwóch latach zapominasz o tym, że jest plaża, ocean, skupiasz się na problemach zdrowotnych, finansowych, rodzinnych, które tutaj są przecież takie same jak w każdym innym miejscu na ziemi. Przyzwyczajasz się do miejsca. W takiej sytuacji warto rozejrzeć się dookoła. Zacząć żyć uważniej i cieszyć się z tego, co się ma. To jest przepis na szczęście, który działa w każdym miejscu na ziemi. W Polsce na pewno też. Dlatego nie jest tak, że zupełnie nie widzę się w Polsce.
Czujesz się bardziej obywatelką Polski, Stanów czy kosmopolitką? Który kraj jest Ci obecnie bliższy, z którym jesteś bardziej związana?
Czuję się pół-Polką, pół-Hawajką. Kiedy ktoś mnie pyta, skąd jestem, zawsze odpowiadam, że z Polski i pomimo, że mieszkam poza krajem, czuję się patriotką. Jak będę mieć dzieci, nauczę je mówić po polsku. Obecnie uczę chłopaka. Dzisiaj nawet puszczałam mu na YouTube hymn polski, śpiewałam mu polskie piosenki. Z drugiej strony - mam też obywatelstwo amerykańskie, Hawaje też kocham i uważam je za swój dom. Można powiedzieć, że Hawajką jestem z wyboru. Na pewno nie jestem jednak kosmopolitką. Po prostu mam dwa domy naraz. Szczęściara ze mnie (śmiech).
Z czego w swoim życiu jesteś najbardziej dumna?
Z tego, że dostałam się tutaj na studia prawnicze, bo to jest bardzo trudne. Poziom jest tu bardzo wysoki, dlatego większość ludzi kończy tu edukację na college'u. Niewielu porywa się na wyspecjalizowane studia. Co więcej - na moją uczelnię przyjmują zaledwie 25% aplikujących. Ja zamknęłam się jednak w moim domku w dżungli i bardzo intensywnie uczyłam się do wstępnych testów. Jestem też dumna z postępów, jakie tutaj zrobiłam. Pięć lat temu dukałam po angielsku, teraz mega zawiłe teorie prawa opowiadane po angielsku nie sprawiają mi najmniejszego problemu. Jestem na takim samym poziomie, co inni. Cieszę się też, że udało mi się uzyskać niezależność. To uważam za swój prawdziwy sukces. Pierwsza moja praca była oczywiście beznadziejna. Ledwo wiązałam koniec z końcem, ale nie poddałam się i nie wróciłam do Polski. Rozsyłałam aplikacje i finalnie udało mi się znaleźć pracę, dzięki której sama kupiłam sobie samochód, rower, laptopa. To są takie małe sukcesy, które dają satysfakcję. Szczególnie, że w Polsce nigdy nie pracowałam, więc w stosunku do rówieśników tutaj, którzy szybko uniezależniają się od rodziców, byłam do tyłu.
Jakie teraz masz plany i marzenia?
Moim wielkim marzeniem jest to, żeby moi rodzice dali się namówić i w końcu do mnie przylecieli. Póki co podróż ich na tyle przeraża, że jeszcze nigdy mnie nie odwiedzili, a ja bardzo bym chciała, żeby przeprowadzili się tu do mnie na emeryturę. Mieliby ciepło, spędzaliby miło czas, a ja mogłabym się nimi opiekować. Mówi się co prawda, że starych drzew się nie przesadza, ale zawsze warto spróbować.