Dwa lata temu "Mój rower" trafił do kin i na festiwale filmowe. Zdobył wiele nagród, publiczność zachwyciła się historią o trudnej miłości między trzema pokolenia mężczyzn w jednej rodzinie. Teraz, kiedy Trzaskalski od dawna pracuje nad nowymi projektami, okazuje się, że jego film docenili filmoznawcy w Korei Północnej, gdzie zdobył nagrodę specjalną. - Nic o tym nie wiedziałem. Naprawdę nie wiem, jak zareagować - mówi w rozmowie z naTemat skonfundowany reżyser.
O tym, że Twój film "Mój rower" zdobył nagrodę specjalną na Srebrnego Orła, nagrodę specjalną 14. Międzynarodowego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Pjongjangu w Korei Północnej dowiedziałeś się ode mnie. Kiedy zadzwoniłam, byłeś w szoku.
Mało powiedziane. Po pierwsze dlatego, że byłem przekonany, że ten film skończył już swój festiwalowy obieg. Po drugie - nie wiedziałem nawet, że w Korei Północnej są festiwale filmowe, a już na pewno, że mój film się na nim znajdzie. I zdobędzie nagrodę. Szok. Widocznie ludzie w Korei Północnej też lubią wzruszające filmy.
Kto mógł go zgłosić?
Nie wiem, ja już jestem trzy lata poza tą produkcją, zajmuję się teraz innymi projektami, więc to wszystko odbyło się poza mną. To indywidualna sprawa producentów filmu.
Którzy zresztą pojechali na ten festiwal, podczas gdy Ty nic nie wiedziałeś. Jesteś zły?
Trochę tak, bo nic o całej sprawie nie wiedziałem. Poza tym nie rozumiem, po co ktokolwiek chciałby pchać się do miejsca, które - delikatnie mówiąc - jest politycznie podejrzane.
Gdybyś wiedział o sprawie wcześniej, pojechałbyś do Pjongjang?
Nie. Nigdy bym tam nie pojechał. Do kraju, który straszy świat bombą atomową, w którym są obozy koncentracyjne i w którym zabija się ludzi w świetle tzw. prawa? Nie.
"Mój rower" na północnokoreańskim festiwalu filmowym, to brzmi naprawdę jak dość egzotyczne połączenie. Jak myślisz, co spodobało się Koreańczykom w Twoim filmie?
Sądzę, że to samo, co Polakom - to historia o rodzinie, o problemach, które są udziałem wszystkich ludzi, niezależnie od szerokości geograficznej. Cieszę się, że mój film wzruszył kogoś w tym nieludzkim reżimie. To w pewien sposób pocieszające, że ludzie tam mają takie problemy, jak my tu, w Polsce. Część problemów. To nas w jakiś sposób zbliża.
Może czujne oczy cenzorów nie dopatrzyły się w nim żadnych niebezpiecznych treści.
Może, ale sądzę raczej, że to dlatego, że historia jest uniwersalna.
Filmem kiedyś interesowała się ambasada chińska, teraz ambasada polska ma nadzieję, że pokazy filmu przyczynią się do promocji nie tylko naszej kinematografii, ale też kultury w kraju Kim Dzong Una.
Sądzę, że ambasada dostała taki gorący kartofel, z którym nie wiadomo było, co zrobić, więc padły takie słowa. Izolowanie jakiegokolwiek kraju jest złe, niebezpieczne, jedyną szansą jest pokojowe rozsadzenie systemu od środka. Może jak ludzie zobaczą, jak się żyje gdzie indziej, będę mieli wolę walki, by zmienić to, co dzieje się u nich.
Kiedy Denis Rodman pojechał trenować koreańskich koszykarzy, tłumaczył potem, że to dobry pomysł na zbliżenie tego kraju do normalności. Może. Może taka kontrabanda to dobry pomysł, żeby te zakleszczone, nieludzkie reżimy porozsadzać.