– Panie Prezesie, to najwyższy czas, by przełamać osobistą zapiekłość. Czas zdjąć z polskiej polityki klątwę nienawiści – zaapelowała Ewa Kopacz do szefa PiS podczas swojego expose. Takiej diagnozy, choć oczywistej, chyba nikt nie spodziewał się usłyszeć od członka Platformy. Ale wzajemna nienawiść Tuska i Kaczyńskiego ma głębokie korzenie i wystarczająco dużo paliwa, by trwać wiecznie.
– Mam dla ciebie Donaldzie wiadomość: to ja stoję na czele rządu – powiedziała Ewa Kopacz na samym początku swojego expose. Ale to nie tylko drobna złośliwość pod adresem swojego poprzednika, ale i wiadomość dla lidera PiS. Bo przez ostatnią dekadę polską politykę napędzał, ale i hamował konflikt dwóch gigantów.
Teraz Kopacz wzywa do zrobienia kroku dalej. – Panie Prezesie, to najwyższy czas, by przełamać osobistą zapiekłość. Czas zdjąć z polskiej polityki klątwę nienawiści – apelowała. – Nie proszę o 100 dni spokoju, ale o 100 dni współpracy – powiedziała na koniec.
Udawana zgoda…
To idea tak samo szczytna, jak naiwna. I nie zmieni tego niezwykle sprytny ruch Jarosława Kaczyńskiego, który po przemówieniu podszedł do Donalda Tuska i podał mu rękę.
– Powiedziałem mu, żeby nie wierzył, że go nienawidzę i że życzę mu powodzenia w Brukseli – relacjonował później Kaczyński.
– Nie byłem ani trochę zaskoczony – komentował z kolei Tusk. – Podszedł, powiedział „Trzymaj się, powodzenia w Brukseli”. To było pierwsze spotkanie od lat, z taką serdecznością – mówił, udając, jakby konfliktu między nimi nie było. Jednak Kaczyński niemal w tym samym czasie pokazywał, jak naiwne to przekonanie. – To nie my jesteśmy winni tej nienawiści, padliśmy jej ofiarą – stwierdził prezes PiS.
…i pierwsze szpile
A to było wyraźne wskazanie na Tuska. Bo to całe wielkie pogodzenie to w 100 procentach polityczne zagranie. Ale zupełnie nierealne, jak pogodzenie kiboli Wisły i Cracovii po śmierci Jana Pawła II. Bo tak jak nie zniknęły przyczyny nienawiści między dwoma klubami, tak i Jarosław Kaczyński oraz PiS uważają PO za partię tak silnie przez niego zdominowaną, że nawet po jego odejściu to nadal „partia Tuska”. I ma w tym rację, to Tusk przez 13 lat formował PO, zaszczepiając w jej politykach niechęć, czy wręcz nienawiść do prezes PiS.
Samego Tuska ta "nienawiść", jeśli można to tak nazwać, przepełniała – to wzajemne uczucie było po obu stronach, nie było jedynie domeną Kaczyńskiego. I wcale nie pojawiło się w 2005 roku, podczas brutalnej kampanii wyborczej. Bo chociaż obaj ci politycy wywodzą się z obozu „Solidarności”, szybko stali się naturalnymi konkurentami.
Początki
Tusk stał na czele liberalnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego, a Kaczyński dowodził Porozumieniem Centrum, partią znacznie bardziej konserwatywną i prosocjalną. Ale momentem założycielskim ich nienawiści była nocna zmiana, czyli obalenie rządu Jana Olszewskiego 4 czerwca 1992 roku.
Do dzisiaj zwolennicy PiS przypominają fragment słynnego filmu Jacka Kurskiego pt. „Nocna zmiana”, kiedy Tusk apeluje „Panowie, policzmy głosy”.
Klęska Kaczyńskiego i Tuska w 1993 r. to wygaszenie tego konfliktu, jego hibernacja. Ale na krótko, bo Kaczyński jest jednym z założycieli AWS, Tusk wtedy współtworzy Unię Wolności. Ostatecznie jednak obie partie nawiązują współpracę, ale to nie Tusk i Kaczyński grają w nich pierwsze skrzypce, więc konflikt nie jest widoczny.
PO-PiS nienawiści
Bezpośrednimi przeciwnikami stają się w 2001 roku, jako szefowie walczących o podobny elektorat partii. Wtedy jednak mają jednego wielkiego wroga: SLD i kanclerza Leszka Millera. Wraz z kolejnymi aferami na lewicy i rosnącej pozycji prawicy i centrum, znowu pojawiają się tarcia. Oczywiste staje się, że to między PO i PiS, między Tuskiem i Kaczyńskim, rozegra się walka o władzę w 2005 roku.
Kampania wyborcza jest ostra, a żadna ze stron nie zwalnia, zadając kolejne ciosy. Z jednej strony był dziadek z Wehrmachtu, z drugiej frontalna krytyka rządów Lecha Kaczyńskiego w Warszawie. Po obu stronach dużo było nieufności, a PO bała się, że PiS wykorzysta służby do walki z nimi.
Skłóceni koalicjanci
Politycznym majstersztykiem Aleksandra Kwaśniewskiego i Włodzimierza Cimoszewicza (to prezydent i Marszałek Sejmu wyznaczali daty wyborów) było takie ułożenie kalendarza, że rząd i koalicja musiały powstać w warunkach toczącej się kampanii prezydenckiej. W efekcie z PO-PiS-u nic nie wyszło, a Platforma stała się najbardziej zaciekłym krytykiem Kaczyńskich.
Wszystko, co działo się po 2005 roku to nakręcanie spirali tej nienawiści. Kaczyński mówił o Tusku „ten polityk”, szef PO zwierzał się na konferencji prasowej, że „trudno żyć w jednym kraju z kimś takim”. Kaczyński mówił, że Tusk jest „ojcem polskiej biedy. Wielkiej biedy”, że „łże w żywe oczy”.
Nakręcanie spirali
Tusk nie pozostawał dłużny, mówiąc o „bolszewickim temperamencie Kaczyńskiego i socjalistycznych poglądach na rolę państwa”. Ale poza górnolotnymi opiniami o wielkiej polityce nie brakowało też drobnych złośliwości, jak wypominanie Kaczyńskiemu braka prawa jazdy czy konta w banku. Wreszcie słynna debata przedwyborcza, która była ludzkim upokorzeniem Kaczyńskiego.
Ogromny wpływ na stosunki obu polityków miał też Lech Kaczyński. Sama Marta Kaczyńska przyznaje w książce, że bracia byli gotowi zrobić dla siebie wszystko, poświęcić się dla drugiego. Dlatego Jarosław niesłychanie osobiście odbierał wszelkie ataki Tuska i jego ludzi. A tych nie brakowało. – Chcieć to sobie możesz – miał odpowiedzieć Tusk, kiedy prezydent poprosił go o zreferowanie przebiegu obrad Rady Europejskiej.
Zdrada i zgoda
Jeszcze bardziej prezesa PiS denerwowało tolerowanie przez Tuska bezpardonowych ataków polityków PO, w czym przodowali Janusz Palikot i Stefan Niesiołowski. I to pomimo, że obaj panowie zostali w relatywnie dobrych stosunkach. To liderowi PO Jarosław przypisuje patronat nad „przemysłem nienawiści”, który miał doprowadzić do śmierci Lecha Kaczyńskiego. Wreszcie to Tusk spotkał się 7 kwietnia w Smoleńsku z Władimirem Putinem.
Katastrofa smoleńska otwiera zupełnie nowy rozdział w rywalizacji obu formacji i ich liderów. Kaczyński nazywa Tuska „zdrajcą”, jego współpracownicy oskarżają o przygotowanie zamachu na życie prezydenta, spisek z Putinem i „zdradę o świcie”. Przecież nadal nie ma wyników śledztwa prokuratury, a wrak tupolewa nie wrócił do Polski.
Nie zniknęły także inne powody wzajemnej nienawiści, dawne zadry i niewyjaśnione konflikty. Jedyną szansą jest to, że czas leczy rany. Przecież nikt nie spodziewał się, że Lech Wałęsa kiedykolwiek pogodzi się z Aleksandrem Kwaśniewskim. A jednak. Może za kilka lat taki sam los czeka Tuska i Kaczyńskiego. Tym razem naprawdę, a nie na potrzeby politycznego PR-u.