– Zbieg okoliczności i dotknięcie tabu sprawiły, że stanąłem w centrum walki o zachowanie fundamentalnych wartości - wolności słowa, swobód akademickich, pluralizmu opinii – mówi prof. Jan Hartman w pierwszym wywiadzie po umieszczeniu na blogu wpisu o kazirodztwie, który rozpętał burzę.
naTemat: Co w tym czasie, którzy upłynął od opublikowania na Pańskim blogu wpisu o potrzebie debaty na temat związków kazirodczych, zaskoczyło Pana najbardziej: reakcja redakcji "Polityki", zachowanie Janusza Palikota, postawa ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza i wyrzucenie Pana z Komisji Etyki czy nagonka prawicy?
Prof. Jan Hartman: Zaskoczyło, a raczej zasmuciło mnie i rozczarowało wszystko po kolei. Najmniej "Polityka", bo to raczej ja sprawiłem im kłopot swoim wpisem niż odwrotnie. Palikot wywalił mnie na zbity pysk bez słowa wyjaśnienia, ale działał pod presją moich wrogów w partii oraz własnej sytuacji psychicznej, która jest niełatwa. Mój wpis na blogu był tylko pretekstem. Zresztą wybaczam mu. Arłukowicz okazał się strachliwy – zdziwiło mnie to, bo rok temu, gdy ponad dwa tys. lekarzy żądało usunięcia mnie z zespołu etycznego, który zresztą współtworzyłem, nie ugiął się. Co do prawicy, to poczuła krew – widzi szansę na awanturę wokół Fuszary. Hartman to płotka, teraz dobiorą się do prof. Fuszary. Ale premierka się nie ugnie pod ich presją.
Czy sądzi Pan, że histeryczna reakcja na Pański wpis i wezwanie do otwarcia dyskusji świadczy, paradoksalnie, o tym, że jest ona potrzebna?
Jest sto ważniejszych tematów niż ewentualność depenalizacji kazirodztwa, ale teraz, gdy widać jak płytka jest demokracja i wolność ekspresji, trzeba mówić uparcie o wszystkim. Bo jeśli TR zniknie z parlamentu, nie będzie już komu bronić wolności. Zresztą, jak widać, nawet TR ma z tym trudności. Nie miałem pojęcia, że mój wpis na blogu może mieć jakiekolwiek znaczenie – miał zresztą tylko ok. 1,5 tys. wejść przez skasowaniem. To mało, jak na mnie. Było też mało komentarzy. Zbieg okoliczności i dotknięcie tabu sprawiły, że stanąłem w centrum walki o zachowanie fundamentalnych wartości – wolności słowa, swobód akademickich, pluralizmu opinii.
W wielu krajach UE związki określane jako kazirodcze nie są karane, również w ultra katolickiej Hiszpanii – skąd ta ogromna różnica w podejściu do tematu i skąd pęd w Polsce do tabuizowania niemal wszystkiego?
Różnice w podejściu do kazirodztwa między krajami Europy świadczą o rapsodyczności, przypadkowości argumentów, które w tym sporze padają. Jesteśmy wobec tego tematu ciągle jeszcze bezradni. Z jednej strony tabu, a z drugiej nieszczęście tysięcy par dorosłych ludzi, najczęściej rodzeństw przyrodnich, którzy żyją ze sobą z piętnem straszliwego grzechu i w zagrożeniu karą więzienia. Tu pewnie nie ma dobrych rozwiązań.
W 2012 roku temat kazirodztwa i jego penalizacji podjęła także prof. Małgorzata Fuszara. Wtedy nikt nie zwrócił na słowa badaczki – nota bene badającej relacje w rodzinie... – pod prawicowym (choć jak widać nie tylko) pręgierzem znalazła się dopiero dziś. Mamy do czynienia z radykalizowaniem się prawicy? Krzywi się na osły w zoo, szuka nowego słowa na "gender", dostaje palpitacji na dźwięk słowa "kazirodztwo". W Pańskiej ocenie ma to coś wspólnego z wyborami?
Prawica ostrzy sobie kły na przejęcie władzy, chociaż wybór Tuska pokrzyżował jej trochę plany. Nie cofnie się przed niczym. Nienawiść, pomawianie innych o nienawiść, insynuacja i obłudna retoryka świętego gniewu to ich niezmienny arsenał, którego używanie doprowadzili do perfekcji. A że mają za sobą Kościół, ich zdolność ogłupiania społeczeństwa i wywoływania w nim nienawiści, lęku, pogardy i frustracji jest ogromna. Tak, w tle afery Hartmana, która powoli zatacza szersze kręgi i wchodzi na dużą scenę polityki, są oczywiście wybory.
Zakaz kazirodztwa ma sens z perspektywy społecznej, obyczajowej, ale nie eugenicznej? Z tej perspektywy wydaje się hipokryzją?
Zakaz kazirodztwa jest wdrukowaną kulturowo reakcją odruchową. Stoi za nim coś najbardziej pierwotnego, nie zaś argumenty racjonalne. I na tym właśnie polega problem: czy mamy prawo oddawać sprawiedliwość czemuś tak pierwotnemu w nas, jak tabu, czy też trzymać się zasady, że bez pokrzywdzonego nie ma przestępstwa, a życie seksualne dorosłych ludzi jest ich prywatną sprawą. Nie jest łatwo na to odpowiedzieć.
Pojawiają się opinie, że Pańskim celem był test polskiego establishmentu politycznego. Chciał Pan zasiać intelektualny ferment? Przewidywał Pan aż takie reakcję?
Nie miałem takiego celu. Jak co tydzień pisałem coś na bloga. Po prostu. Wpadłem na temat i napisałem w 20 minut, co mi w duszy zagrało. Jak zawsze. Nie myślałem o konsekwencjach, o partii itd. Jestem człowiekiem wolnym i spontanicznym. No i teraz mam za swoje. Jedno, co w tej odrażającej, tchórzliwej nagonce jest dobre, to możliwość poznania, kto przyjaciel, a kto wróg. Jestem wzruszony setkami gestów poparcia (i dziękuję za nie!) i zasmucony milczeniem kilku osób, od których bym się tego poparcia spodziewał. Wrogom zaś powiem jedno: być może uda wam się zlinczować Hartmana (choć tak łatwo się nie podda), ale nie zlinczujecie jego książek. Dorobku nikt nie jest w stanie mi odebrać i to co się dziś ze mną i wokół mnie dzieje nie ma żadnego znaczenia dla mojej reputacji jako filozofa. Świadomość tego dodaje mi sił. Zresztą jestem już w wieku średnim, a wtedy człowiek ma już w sobie odrobinę odporności.