
Pracowała w Biedronce na Podlasiu przez prawie 5 lat. Trzy z nich spędziła na stanowisku zastępcy kierownika, a wcześniej była kasjerką. Zrezygnowała z tego ponieważ było coraz więcej pracy, etaty pozostały na tym samym poziomie, a nie szły za tym pieniądze. Wprowadzane były nowe obowiązki, a liczba pracowników nie zwiększała się. Teraz opowiada o kulisach pracy w najpopularniejszym sklepie w Polsce.
Byłem swego czasu świadkiem takiego totalnego "pucu" pod publiczkę, rzecz działa się kilka lat temu podczas pamiętnego meczu Polska-Portugalia. Wytypowano w Krakowie jeden ze sklepów do wizytacji, ściągnięto kogo się tylko dało do sprzątania i innych cudnych operacji. Dwa dni i sklep został odmalowany z zewnątrz, wymyte wszystkie okna i logo, naprawione regały, płytki i wszelkie ubytki, towar wylewał się z półek, chłodnia pękała w szwach. Tylu rejonowych i dyrektorów nie widziałem na raz nawet przed jakimś hucznym otwarciem. Każdy z nich miał swoje cud-miód pomysły i sugestie. W sklep w ciągu 2 dni wpompowano więcej godzin niż inne sklepy miewały na tydzień... I co? Nic. Sądnego dnia pojawiła się na sklepie mała grupka młodzieży z Portugalii (prawdopodobnie rodziny szefów z kraju firmy matki), przespacerowali się po sklepie, strzelili kilka fotek i poszli. Za to dzień później kołowrotek zakręcił się w drugą stronę. Rejonowi hurtem wywozili na inne sklepy nadwyżki towarów (zwłaszcza świeżych), które groziły stratami w najbliższym czasie. Mnóstwo zmarnowanego czasu i pieniędzy Czytaj więcej
