Mariusz i Damian wybrali dość nietypowy kierunek emigracji jak na Polaków. Zamieszkali nie w Wielkiej Brytanii czy Norwegii, a na Filipinach, gdzie od kilku miesięcy prowadzą swoje biznesy. Jak mówią, zarabianie online w złotówkach i wydawanie w peso sprawia, że nie chce się wracać. Czy "Ucieczka Do Raju", jak nazwali swój projekt, to rzeczywiście raj na ziemi?
Mariusz: Jesteśmy obecnie na Siquijor. To mała wyspa w regionie
Visayas, słynąca z magicznych praktyk i zjawisk takich jak uzdrawianie
medycyną naturalną i szamanizm. Jest tu również wiele typowych atrakcji jak piękne plaże z białym piaskiem i krystalicznie czystą
wodą, bogatymi rafami koralowymi, klify z których można skakać do
morza czy wielopoziomowe wodospady i jaskinie. Jednocześnie wyspa nie
jest jeszcze typowo turystyczna, co pozwala cieszyć się jej dzikością,
dziewiczą naturą i doświadczać prawdziwego, prowincjonalnego życia.
Mieszkacie w domku, w hotelu?
Mariusz: Mieszkamy w dużym domu blisko morza i natury, do którego
zapraszamy ludzi z Polski chcących przeżyć wakacje swojego życia,
wybiegające poza typowo turystyczne ramy leżenia plackiem do góry i
podziwiania pięknych widoków, a skupiających się również wokół
odkrywania tutejszej kultury i codziennego życia lokalnej ludności.
Od jak dawna tam jesteście?
Mariusz: Ja jestem od dwóch lat, a Damian od roku.
Jak tam trafiliście, to nie jest typowy kierunek emigracji Polaków.
Mariusz: Szukałem możliwości wyjazdu na "dłuższe wakacje" do kraju, w
którym będzie ciepło i będę miał możliwość rozwijania się. Ważne było
dla mnie, aby używano w nim języka angielskiego, co w krajach
azjatyckich jest dosyć rzadkie, a na Filipinach jest to język
urzędowy. Szukałem też miejsca, w którym będę mógł pracować zdalnie i
przy okazji robić coś ciekawego na miejscu.
Damian: Po rozstaniu z dziewczyną moje życie się załamało i
potrzebowałem zmiany otoczenia. Zrozumiałem, że nie chce mi się już na
nic czekać i że właśnie teraz jest najlepszy moment, aby zacząć
realizować swoje marzenia, wśród których już od dziecka górowało jedno
- mieszkanie na rajskiej wyspie, jednak wcześniej lęk i strach
hamowały działanie. Odrzuciłem powiązania rodzinne i partnerskie,
postanowiłem robić wreszcie to, czego pragnę ja.
Wielu Polaków emigruje choćby do Wielkiej Brytanii. Wasz kierunek jest dość nietypowy.
Damian: Spędziłem kilka lat w Londynie i swoje tam odbębniłem,
pracując w najróżniejszych zawodach. Skupiałem się na zarabianiu i
odkładaniu pieniędzy. Ale wielkomiejska dżungla po prostu mi się
znudziła. Życie w miejscu, w którym wszystko się kręci wokół pieniędzy
dawało poczucie bycia zębatką w machinie, w której już nie chciałem
funkcjonować. Czułem, że ten cały wyścig szczurów nie jest dla mnie i
postanowiłem wyjechać dalej niż zwykle. Przez kilka dni zastanawiałem
się jaki kierunek wybrać i zbierałem na ten temat jak najwięcej
informacji. Brałem pod uwagę Nową Zelandię, Indie, Tajlandię czy
Chiny. Filipiny zwyciężyły między innymi przez obowiązujący tu język
angielski oraz przez to, że wszyscy podróżnicy opisujący to miejsce na
swoich blogach i filmach wypowiadali się o nim w samych superlatywach.
A jak się poznaliście? Już na Filipinach, czy wcześniej?
Damian: Poznaliśmy się na Filipinach. Mariusz obejrzał filmy, które
kręcę o tutejszym życiu, przyjechał na kilka dni i się
zakumplowaliśmy. Od pół roku uzupełnia i wzbogaca mój projekt
"Ucieczka Do Raju".
Czym dokładnie się zajmujecie?
Mariusz: Jestem trenerem, coachem i konsultantem. Zajmuję się
holistycznym rozwojem osobistym prowadząc szkolenia on-line oraz na
miejscu. Damian prowadzi video-bloga na temat życia na Filipinach i
tutejszej kultury. Połączyliśmy siły i organizujemy wyjazdy
wakacyjno-rozwojowe, dzięki czemu osoby odwiedzające ten kraj nie
siedzą jedynie w resortach jak typowi turyści, gdzie nie poznają
praktycznie nic poza plażami i hotelami. Pokazujemy prawdziwe
Filipiny, dajemy im możliwość przeżycia przygody, doświadczenia czegoś
nowego i ekscytującego, a poza tym, poprzez szkolenia dla ciała, ducha
i umysłu otrzymują narzędzia pozwalające odkrywać swój prawdziwy
potencjał i ukryte talenty.
A jak wygląda ta codzienność na filipińskiej prowincji?
Mariusz: Zupełnie inaczej niż w Polsce. Ludzie żyją dużo spokojniej,
dają sobie więcej luzu, nie ma takiego spięcia, które każe biegać za
gromadzeniem pieniędzy. Pomimo że nie mają dużo, bo standard życia
przeciętnego Filipińczyka jest dość niski, to potrafią cieszyć się
z małych rzeczy. Nie ma tu również polskiego narzekania.
Damian: Filipińczycy skupiają się na byciu "tu i teraz". Zajmują się
sprawami, które są priorytetowe na chwilę obecną, czyli jak
zorganizować sobie jedzenie i spędzić kolejny dzień. Większość
społeczeństwa nie ma długoterminowych planów na życie, związanych z
budowaniem domów, kupowaniem samochodów, tworzeniem biznesów itp. Chcą żyć spokojnie i szczęśliwie. Europejczycy żyją planami na przyszłość,
a Filipińczycy skupiają się na byciu szczęśliwymi już dziś. Staramy
się to łączyć i znaleźć złoty środek i balans.
A nie wynika to z biedy i konieczności wiązania "końca z końcem"?
Damian: Myślę, że jest to mechanizm powstały w wyniku ewolucji Nie
zapominajmy, że rozmawiamy o kraju, w którym panuje wieczne lato, a
ludzie od dziesiątek pokoleń utrzymują się głównie z rybołówstwa i
rolnictwa. W przeciwieństwie do Europejczyków, nie muszą oni
przygotowywać się, ani planować tego, jak przetrwać jesień i zimę, bo
wszystko co im potrzebne do życia z dnia na dzień dostarcza natura.
Ile kosztuje życie na Filipinach?
Damian: Na naszej wyspie zarobki zaczynają się od 2 tys. peso miesięcznie i jest to na przykład wypłata dziewczyny, która pracuje w barze lub
restauracji od 12 do 14 godzin dziennie, przez 6 lub 7 dni w tygodniu.
Ma w tym darmowe posiłki. W przeliczeniu na złotówki jest to jakieś
160 zł. W miarę dobrze zarabiają nauczyciele. Za miesiąc pracy dostają
jakieś 20 tys. peso, czyli około 1600 zł. Na Filipinach to taka
"wyższa klasa średnia". Najwięcej zarabiają biznesmeni, ale nie mam na
myśli mikro biznesów, których jest tutaj multum, bo prawie każdy ma tu
jakiś malutki sklepik, w którym sprzedaje bułki, proszki do prania
itd. Mam na myśli właścicieli resortów lub większych hurtowni i
sklepów, inwestorów. To są osoby z klasy wyższej, którzy mieszkają i
działają w dużych miastach Filipin.
Czyli Polak, który wyjedzie tam na wakacje ze średnią krajową w
kieszeni, powiedzmy 4000 pln, będzie czuł się jak król?
Damian: Będzie żył jak pączek w maśle [śmiech]. Jeżeli osoba
odwiedzająca Filipiny będzie miała przy sobie 4 tys. złotych na
miesiąc, jest to naprawdę bardzo dużo pieniędzy na tutejsze warunki.
Wystarczy żeby zwiedzać i żyć na bardzo fajnym poziomie w wysokim
standardzie europejskim.
Mariusz: Takim minimum, które pozwoli tu normalnie żyć i funkcjonować,
jest około 1600 zł. Za te pieniądze można spokojnie wynająć tutaj
domek i przeżyć miesiąc włącznie z jedzeniem. Ale jeśli ktoś chce,
może pracować i mieszkać z nami, bo mamy taką możliwość aby przyjąć
gości na dłużej lub nawet na stałe.
Jeśli chodzi o droższe produkty, są to rzeczy z importu. Ale na
przykład śniadanie, obiad i kolację w lokalnej restauracji, czyli tzw.
"filipińskiej budce", kosztuje około 150 peso, czyli ok 10 zł. Są
oczywiście również miejsca w resortach, gdzie za dzienne wyżywienie
płaci się 30-100 zł. Ale my staramy się żyć jak lokalni ludzie, a
nie jak turyści.
A co jecie w tych budkach?
Mariusz: Kuchnia nie odbiega tak bardzo od europejskiej, jak na
przykład w Tajlandii. Ale są ciekawostki, takie jak balut. To embrion
kaczki w szesnastym dniu od zapłodnienia. W środku widoczna jest już
kaczuszka z piórkami. Obiera się to jak jajko i zjada w całości. Jest
to również dobre miejsca dla wegetarian. Świat egzotycznych owoców i warzyw jest tutaj bardzo bogaty. Również fani ryb, owoców morza i mięska z grilla nie będą tutaj narzekać.
Damian: Powiem jeszcze jako ciekawostkę, że Filipińczycy wierzą w
ponadnaturalne moce baluta. Ma działać jako afrodyzjak i być może
dlatego pochłaniają go niemal nałogowo. Jest mnóstwo osób, które jedzą
baluta praktycznie codziennie, nawet kilka sztuk. Na swoim przykładzie
mogę powiedzieć, bo jadłem go kilka razy, że zawsze miałem po nim
wzmożone doznania seksualne i teraz nie wiem czy działało to na
zasadzie placebo, czy faktycznie ma takie właściwości.
Mariusz: Słyszałem, że je się tutaj także psy i koty. My na razie
jedliśmy jaszczurki wielkości ręki, które łapie się w dżungli.
Gotowaliśmy je jak kurczaka, podobnie zresztą to danie smakowało.
Gdyby ktoś chciał tak jak wy jechać na Filipiny, co mógłby tam robić zawodowo?
Mariusz: Z punktu widzenia prawnego praca na Filipinach jest niemożliwa, bo rezerwuje się ją dla Filipińczyków. Chyba że pracujemy w korporacji i
na Filipiny wysyła nas firma. Ale 99 proc. obcokrajowców którzy tu są
nie pracują na etat. Raczej inwestują pieniądze w biznesy turystyczne.
Robią to głównie Niemcy, Szwajcarzy, Australijczycy czy Anglicy. Coraz
więcej osób, które przyjeżdżają na Filipiny, pracuje online. Ja na
przykład prowadzę stąd szkolenia przez webinary i Skype.
Co powiecie na temat tutejszych wierzeń? Magia odgrywa na Filipinach niemałą rolę.
Damian: Filipińczycy wierzą w różne byty, które mają ponadnaturalne moce. Jednym z takich bytów jest Wak Wak (czyt. Łak Łak), czyli człowiek,
który na noc zamienia się w ptaka i szuka ciężarnych kobiet, które z
kolei wierzą w te byty jak w Boga. Wak Wak szuka takich kobiet, aby
wyssać z nich płody. To daje mu nadludzkie moce, pozwala zamienić się
w ptaka i latać.
Nawet poważni ludzie, którzy prowadzą tutaj biznesy wierzą w magię.
Koleżanka prowadząca restaurację opowiedziała mi historię, że ktoś z
jej rodziny brał udział w akcji łapania Wak Waka. Złapali go w nocy i
zamknęli, a gdy się obudzili, w klatce był już człowiek. Słuchając
czegoś takiego można sobie pomyśleć, że ta osoba jest niespełna
rozumu, ale z drugiej strony poważny biznesmen raczej nie opowiadałby
bajek... Staram się tego nie analizować, słucham i szanuję ich
wierzenia oraz historię. Nie wgłębiam się, czy to prawda, czy nie.
Na wyspie jeż też wielu "uzdrowicieli", którzy przy pomocy medycyny
naturalnej, ziół, specjalnych drzew, liści i krzewów, które sprzedaje
się na różnych festynach i festiwalach, potrafią człowieka wyleczyć z
różnych chorób i dolegliwości. Sami jesteśmy namacalnym przykładem
skuteczności tych metod. Po wypadku na motorze nie mogłem chodzić i
szpitalna pomoc na nic się zdała, więc postanowiłem skorzystać z usług
uzdrowicielki, która po kilku wizytach doprowadziła mnie do
praktycznie pełnej sprawności.
Kto jeszcze i po co przyjeżdża na Filipiny?
Mariusz: Wiele osób decyduje się na stały pobyt na Filipinach, gdy są już na
emeryturze. Zaczynają tu nowe życie, często żeniąc się z dużo
młodszymi kobietami. Filipinki bardzo chętnie wiążą się ze starszymi
mężczyznami, bo są oni najczęściej zabezpieczeniem finansowym. Czują
się bezpiecznie przy takich osobach, bo mają zapewniony byt dla siebie
i rodziny, a za emeryturę z krajów zachodnich można na Filipinach
bardzo wygodnie żyć.
Sporo osób przyjeżdża tu również, aby uczyć się języka angielskiego, co
jest również częścią naszego projektu "Ucieczka Do Raju"
Filipińczycy znani są z tego, że mówią bardzo wyraźnie, dzięki czemu
nauka przychodzi stosunkowo szybko. Ja nauczyłem się angielskiego w
ciągu zaledwie kilku miesięcy. Gdy przyjechałem tu dwa lata temu nie
potrafiłem porozumiewać się w tym języku.
Ile kosztują bilety na Filipiny?
Mariusz: Jak się dobrze poszuka, to można znaleźć bilety nawet za 1600 -
1800zł. Normalna cena to 2200-2400zł. Kupują bilet z dnia na dzień
płaci się jakieś 2600-3000 złotych, oczywiście w dwie strony!
A czy przyjazd wiąże się z jakimś ryzykiem? Mam na myśli kataklizmy. Mieliście do czynienia z tsunami lub trzęsieniem ziemi?
Mariusz: Tak, ja przeżyłem na własnej skórze trzęsienie ziemi, w czasie którego mój dom uległ zniszczeniu. Takie rzeczy tu się zdarzają, bo Filipiny
to kraj tropikalny, gdzie bywają tajfuny i trzęsienia ziemi. Ale to
zdarza się raz na rok czy dwa lata i dotyczy tylko jakiegoś małego
regionu, nie całego kraju.
Raj rajem, ale zawsze są jakieś minusy. Co wskazalibyście oprócz
oprócz tych kataklizmów?
Damian: Polecamy unikać dużych miasta, takich jak Manila i Cebu, gdzie na każdym kroku ktoś chce cię oszukać, sprzedając produkty kupione w
zwykłych sklepach za kilkadziesiąt pesos, a oferując je z kilkuset
procentową przebitką. Jest tam również wielu kieszonkowców, w tym
niewinnie wyglądające dzieci.
Niektóre regiony położonej na południu kraju wyspy Mindanao są również
niebezpieczne, w związku z panującymi tam walkami na tle politycznym i
religijnym. Polecałbym raczej małe wyspy jak Siquijor, na której
mieszkamy, gdzie przestępczość praktycznie nie istnieje, a ludzie są
mili, przyjaźni i uśmiechnięci.
Dodam jeszcze, że nie istnieje tu tzw. kompleks maczo. Gdy przyjdziesz
na lokalną imprezę, to miejscowi nie będą patrzeć na ciebie złowrogo,
jak to często bywa w Polsce. Podrywanie miejscowych kobiet również
nie wiąże się z żadnym ryzykiem. Filipińczycy będą bawić się razem z
tobą, proponować drinki, a nawet sami zachęcać do zapoznawania się z
ich siostrami i kuzynkami. Będą chcieli mieć z tobą jak najlepszy
kontakt, bo tak jak oni są egzotyczni dla nas, tak samo my jesteśmy
egzotyczni dla nich.