Kto zna miasto od podszewki? Oczywiście jego mieszkańcy. Jednak najlepszymi znawcami są ci, którzy żyją rytmem danej metropolii od rana do wieczora. Ich tryb życia wyznacza poranny szczyt, lokalne przymrozki, plenerowe imprezy czy nowe inwestycje. To bezdomni, zwiedzanie z nimi staje się coraz bardziej modne. Miałam okazję się o tym przekonać.
W Paryżu są tak zwane guartier chic, czyli luksusowe dzielnice, który każdy turysta z pewnością odwiedzi oraz quartier populaire, czyli te, delikatnie mówiąc, mniej ekskluzywne. Po dzielnicy 20. (takiej populaire) oprowadza Vincent, były pracownik McDonalda, który jest bezdomny od 4 lat.
Vincent nie ma stałego cennika, od swoich klientów przyjmie każdą kwotę. Oprowadzanie turystów po mieście sprawia mu przyjemność.
Potrafi wskazać, w którym budynku mieszkał sławny pisarz, zna ciekawe anegdoty, których próżno szukać w przewodnikach. Orientuje się w topografii, tłumaczy, że na pagórkach, na których powstała ta dzielnica, Napoleon III ustawił swoje działa w czasie Komuny Paryskiej. Przystaje przed klasycznym budynkiem haussmannowskim, opowiada o samym architekcie, wielkiej przebudowie Paryża, mieszkańcach tego miejsca. Oprowadza też po dzielnicy chińskiej, oraz parku Bellville. Chętni mogą się z nim udać do lokalnego bistro.
Pokazywanie miasta przez bezdomnych przewodników promuje organizacja l'Alternative Urbain. Pomysłodawczynią akcji jest Selma Sardouk, która zaznacza, że chodzi jej przede wszystkim o to, by zaktywizować bezrobotnych, a nie wyszkolić ich na przewodników.
– Wycieczki stały się bardzo popularne, odkąd wszyscy zaczęli o nich pisać. Obecnie mamy trzy stałe trasy. Na każdą z nich przychodzi po 30 osób. Musimy to trochę ograniczyć, ponieważ w takim tłumie trudno wszystko usłyszeć i zobaczyć. Wprowadziliśmy więc obowiązkową rejestrację, zamierzamy ograniczyć liczbę turystów do 10 na każdej wycieczce – opowiada Amandine Mutin z l'Alternative Urbain.
Dodaje też, że na razie mają jednego przewodnika, ale obecnie prowadzą rekrutację i do końca 2015 roku ma być ich już siedmiu. Kto przychodzi na takie zwiedzanie?
Chcemy zwiedzać inaczej
Takie inicjatywy cieszą się powodzeniem także w innych europejskich miastach. Alternatywna wycieczkę można zafundować sobie m.in. w Pradze. Tam bezdomni oprowadzają według klucza. Masz ochotę poznać świat świat czeskich prostytutek, narkomanów i przestępców? Nie ma sprawy, zgłoś się do Karela Lampy. Lokalni bezdomni oferują też m.in. podróż śladami wielkich afer korupcyjnych. W stolicy Czech są już sztywne cenniki, ale kwoty, których żądają bezdomni nie są wygórowane, około 200 koron (około 30 zł).
W Barcelonie organizowane są z kolei Hidden City Tours, to trzygodzinny spacer po mieście, w trakcie którego bezdomny przewodnik pokazuje miasto ze swojej perspektywy.
Takie przedsięwzięcia są dobre ze względu na korzyści, jakie przynoszą obydwu stronom. Zwiedzający mogą poznać dane miasto z innej perspektywy i wczuć się w sytuację osób pozbawionych domu. Z kolei bezdomni czują się potrzebni, są aktywizowani zawodowo i zarabiają pieniądze. A czy takie akcje dotarły do Polski?
Więcej szumu niż pożytku
W zeszłym roku media rozpisywały się o Schronisku św. Brata Alberta w Łodzi. Podopieczni placówki postanowili sami zarobić na remont dachu schroniska. Razem z kierownikiem schroniska Jerzym Czaplą uznali, że zaproponują turystom alternatywne wycieczki po Łodzi.
– To miał być survival. Nasi podopieczni brali chętnych do miejsc, gdzie można dostać jedzenie i ubrania. Nocowali z nimi w swoich miejscówkach, ale też zabierali np. na koncerty do mało znanych klubów. Ludzie byli zaskoczeni, odkrywali nowe miejsca, ale też np. nowe zespoły grające ciekawą muzykę – tłumaczy Jerzy Czapla.
Do oprowadzania turystów zgłosiło się dziewięciu bezdomnych. – Byli zadowoleni, że mogą pokazać, iż mają coś cennego. Może nie w sensie materialnym, ale posiadają wiedzę. Trasa wycieczki zależała od inicjatywy przewodnika, każdy płacił co łaska, a długość wycieczki zależała od wytrwałości uczestników – tłumaczy dyrektor schroniska.
Podobno większość turystów rezygnowała po jednej nocy, a najtwardszy wytrzymał cztery dni. – Potem opowiadał nam, że było to dla niego wielkie przeżycie. Wypuszczaliśmy ludzi na miasto saute, tzn. bez telefonów, bez portfeli, bez pieniędzy. Nie jest łatwo poradzić sobie bez tych atrybutów – dodaje Jerzy Czapla.
Nie chodzi tylko o pieniądze
Czy akcja była sukcesem? Niestety nie. Po nagłośnieniu sprawy przez media, zgłosiły się do schroniska firmy, które chciały na takie "przeszkolenie" wysłać swoich pracowników, ale szum medialny opadł, a na dach nie udało się uzbierać pieniędzy.
– Kombinujemy, jak możemy. Tu nie chodzi tylko o fundusze, lecz także o naszych podopiecznych. W przyszłym roku z fundacją "Dbam o zdrowie" będziemy organizowali bieg. Bezdomni zabezpieczą trasę. Kilku wystartuje też w zawodach na 10 km. Już teraz trenują dwa razy w tygodniu.
Amandine Mutin z francuskiej organizacji zgłasza swoją pomoc. – Jeśli ktoś chętny z Polski zgłosiłby się do nas i chciał zobaczyć według jakiego modelu działamy, to jesteśmy otwarci na rozmowę. Przekażemy know-how, dostarczymy materiały, przekażemy wiedzę i podzielimy się doświadczeniem – zaznacza działaczka.
Bezdomność i wykluczenie jest problemem globalnym, więc globalna współpraca byłaby jak najbardziej pożądana.
Za pomoc w napisaniu artykułu bardzo dziękuję Annie Badurskiej.
Na początku przychodzili głównie paryżanie. Teraz, kiedy inicjatywa jest popularna, przychodzą także przyjezdni Francuzi, a nawet sporo turystów zagranicznych. Każdy spacer wymaga więc obecności tłumacza.