W Stążkach nie ma zgody, co do internetu. Jedni by go chcieli, innym jest do niczego niepotrzebny.
W Stążkach nie ma zgody, co do internetu. Jedni by go chcieli, innym jest do niczego niepotrzebny. Fot. Shutterstock
Reklama.
Na przykład Janusz Rynkiewicz nawet nie wie, co znaczy „zalogować się ”. Ma na oko trzydzieści kilka lat, niepewny uśmiech samotnika, polepione oprawki od okularów. I nie ma chęci do roboty. Przynajmniej nie teraz, nie przy domu, późnym środowym popołudniem. Był już w robocie od rana, tam się natyrał.
– W urzędzie w Świekatowie jestem stażystą. Z papierami chodzę od pokoju do pokoju – mówi dumny z siebie. – Tam mam internet. Znaczy: w teorii. Bo nie korzystam: po co mi on? W chałupie też byśmy z matką nie założyli, nawet jak by było można. Nie ma potrzeby. Wszystko wiem; pogodę widzę, wiadomości mam z telewizji.
Świekatowo oddalone jest od Stążek o siedem kilometrów. Janusz wskakuje więc na rower co rano i jedzie.
Truskawki lubią czas
Jeśli będziecie kierowali się z Bydgoszczy na Gdańsk, mniej więcej po czterdziestu kilometrach skręćcie w boczną, wyasfaltowaną drogę. Jedźcie nią jakieś 20 kilometrów, nie zwracając uwagi na coraz rzadsze zabudowania. Miniecie wreszcie potężny, zapuszczony park, a obok niego tablicę z nazwą „Stążki”. Pojedźcie tą kończącą się drogą jeszcze kilometr. Skręćcie w prawo – w świeżo wyłożoną Pol-brukowską kostką uliczkę. Dojedziecie wreszcie do popegeerowskich czworaków i niskich, zaniedbanych bloków. To są właśnie Stążki.
Według danych z 2012 r. (a nowszych nie ma) mają najgorszy w Polsce dostęp do szerokopasmowego internetu. Nic się nie zmieniło od tamtego czasu, bo gdzie się nie pójdzie – przed domami i blokami pełno ludzi, dzieciaki grają w piłkę albo grzebią przy motorach. Młodsze kąpią się w nadmuchiwanym basenie wystawionym na podwórku. Widać: mają czas na życie.
30-kilkuletni Janusz Rynkiewicz też ma czas. I swój świat: w pochylającym się czworaku, w którym mieszka z bratem i mamą, wygospodarował sobie pokój, na ścianie powiesił słomiankę, a na niej całe swoje życie: plakaty zespołów. – Bo muzyka to naprawdę całe moje życie – mówi. – Muzyka i papierosy. Chcecie, to przyniosę płyty.
I już zabiera się z podwórka, na którym matka z Krzysztofem sortują truskawki, zsypane do wiader. – Niezbyt dorodne, ale za to swoje, pachnące – mówi Teresa Rynkiewicz, rzucając ostre spojrzenie synowi. Gdzie tam będzie wynosił obcym, pokazywał, co w domu mają. – Ja widziałem raz w internecie zdjęcie truskawek, no to jakieś były…. inne – mówi niepewnie Janusz, któremu już się odwidziało i nie pójdzie po płyty.
– Bo nieprawdziwe – mówi matka. – Jak sobie chcecie oglądać takie sztuczne, to sobie oglądajcie, ja nie mam na to czasu – tłumaczy, nie podnosząc wzroku znad wiader.
Rynkiewiczów wcale nie martwi, że tu w Stążkach nie ma na czas najświeższych netowych ploteczek:
– Panie, na cholerę mi te wasze internety? – pyta retorycznie Krzysztof (lat 36), który przecież mieściłby się w targecie tych, którzy plączą się całymi dniami po sieci. Bo trzydziestoparolatkowie – według danych UKE- chętnie i długo siedzą w necie, pracując tam i szukając wiadomości. Janusz mógłby choćby zobaczyć pogodę, przeczytać wiadomości sportowe. – Albo żeby muzyki posłuchać – mówię. – Ja mam swoje płyty, Krawczyka i disco polo. Jak co nowego jest, to ze Świekatowa sobie przywieze.
Wieś ma się internetyfikować, ale nie ta
Takich wsi jak Stążki – bez internetu – jest w Polsce znacznie więcej. Najwięcej na tzw. ścianie wschodniej, więc tam w połowie czerwca rząd ruszył do walki o internet szerokopasmowy. Być może wkrótce zawalczy też o Stążki – ale konkretnych planów jeszcze nie ma.
A walczyć trzeba, bo ludzie, którzy nie mają panoramicznego okna na świat, nie widzą potrzeby, aby je sobie montować w domach. Bo problemem jest brak łączy. Ale także to, że ludzie bez internetu nie mają ochoty go sobie zakładać. Więc operatorom nie opłaca się ciągnąć światłowodów, skoro z badań tego mikrorynku, przeprowadzanych raz po raz dyskretnie przez dystrybutorów netu, wynika: nikt się nie podłączy.
Jeden z bydgoskich posłów PO

Trzeba więc ludziom pokazać, że internet jest potrzebny, wytworzyć popyt, a potem w takie miejsca wpuścić operatorów. Przecież my dramatycznie odstajemy od unijnej średniej. Według danych rządowych pokrycie kraju stałymi łączami jest na poziomie 16 – 18 procent. Tymczasem takie Niemcy – 34 procent. Holandia – 39 procent. Wstyd na europejskich forach.

Walka o sieć AD 2014 wygląda więc tak, jak w latach 50. wojna o elektryfikację. Urząd marszałkowski Województwa Lubelskiego zaczyna stawiać po wsiach bilboardy, a na płotach wieszać banery, promujące sieć szerokopasmową. Mają być też spotkania na temat zalet posiadania internetu w domu. Jak podaje Urząd Komunikacji Elektronicznej, ma być 213 spotkań, ukaże się też na ten temat 40 tekstów w prasie lokalnej i regionalnej.
– Dobrze by było, żeby nam w Stążkach powiedzieli, po co ten „intermet”. Bo na razie nie wiemy – mówi Bernard Majewski ze Stążek. – Ja to wiadomości mam z telewizora. Kto tam z kim zatańczył na lodzie, czy że się rozwiódł jeden aktorzyna z drugim, to co mnie to wszystko może interesować? My się tam, panie, na tych internetach nie znamy.
I idzie do swojej szopy, przerobionej z garażu. Tam ma rower, ławeczkę, a puste flaszki ustawione schludnie na półeczce dowodzą, że wieczorami na pewno się nie nudzi.

Narzędzi brak, a Marcinowi gaśnie latarka

Dawid Piekarz, rzecznik UKE, jest uprzejmy. Zapewnia z uśmiechem, że „na pewno, już za parę godzin” wyśle dane dotyczące pokrycia netem nie tylko Stążek, ale i całej Polski. Ale dzień później okazuje się, że Urząd nie ma takich danych.
– Dopiero tworzymy mapę stacjonarnego, szerokopasmowego netu – mówi. – Ale nie wiadomo, czy ją opublikujemy. Jeśli nie zgodzą się operatorzy, to raczej nie. A na razie się nie zgadzają – kończy w nastroju zupełnie minorowym. Dalej tłumaczy, że w Stążkach „brak węzła zasilanego światłowodem, a to oznacza brak stacjonarnej sieci”. – A po polsku? – Nie ma szans na net. Można zasilić wieś pętlą miedzianą z innej miejscowości, szybkiego internetu i tak nie będzie.
Z tego wynika, że Urząd nie wie dokładnie, jaki jest zasięg netu w Stążkach. Ale wiedzą mieszkańcy: zero. Pokazują mi pustą skrzynkę, w której miały się zmieścić kable łączące Stążki ze światem. – No ale nic z tego nie wyszło. Nie ma u nas sieci światłowodowej – mówi jeden z mieszkańców. Prosi, żeby nie podawać jego nazwiska, bo pracuje w Bydgoszczy, w poważnej firmie i powinien być stale pod netem. Szefowi zadeklarował, że jest – żeby zachować pracę.
No ale przecież gołym okiem już widać, że nie jest: – Pan już to przecież widzi, że tu jest czarna dziura. Codziennie po południu z duszą na ramieniu wychodzę z firmy i modlę się, żebym tylko nie dostał esemesa od szefa w stylu: „Panie Marcinie, niech pan spojrzy na projekt, wysłałem go panu na skrzynkę”. Bo wtedy co: wtedy ja, proszę pana, najpierw próbuję się połączyć rozpaczliwie z netem za pomocą komórki. A tu jedna kreska i to na obrzeża wsi trzeba wyjechać. O internecie nie ma mowy. To biorę rower, pedałuję do Świekatowa, tam mam lepszy zasięg. Siadam na ławce pod urzędem gminy, wyciągam sprzęt, podpinam, mailuję jak panisko.
Potem Marcin czeka pod urzędem pół godziny do czterdziestu minut na odpowiedź. Jak szef nie zapomni albo np. nie wyjechał na zakupy, to odpowiedź jest dość szybko.
Marcin

Ale raz czekałem dwie godziny. Przed jedenastą pedałowałem do domu. Bez światła przedniego, z latarką w zębach, kurde, wielki pan inżynier. Mało bym wtedy z roweru nie zleciał, tak mną cholera trzęsła, że tego internetu nie mam.


Gorzej ma Anna, mama dwóch chłopców. Przez te problemy z netem dwa lata temu rozstałaby się z mężem. A było tak. Potrzebowała zajrzeć do netu, żeby znaleźć bikini w dobrej cenie. No ale nie wejdzie, nie sprawdzi, póki mąż nie przyjedzie z pracy. Jak przyjedzie, to z służbowego telefonu wyjmie się kartę SIM, przełoży do staruteńkiego laptopa, wyjdzie na dwór i pomodli o dobry wiatr. To wtedy neta można złapać na kilka minut. Potem znowu się rwie, potem znowu jest. I trzeba cierpliwości, żeby znaleźć bikini.
No ale karta telefoniczna ma tę wadę, że po włożeniu w sprzęt wyświetla na laptopie ostatnie SMS-y. I traf chciał, że wyświetliła takiego, którego jej mąż nie zdążył skasować.
– Dowiedziałam się, że bank chce nam zabrać samochód, bo kredyt jest niespłacany od dziewięciu miesięcy. Auto jest stare, z komisu, kredytu niewiele. Jak braliśmy, myślałam: mały kredyt, mały kłopot. Pomyliłam się. Nie było pieniędzy, żeby te 320 zł miesięcznie zanieść do banku?
Więc w domu zrobiła się burza, Anna już pakowała walizki, ale jakoś po paru tygodniach się udobruchała. Mąż zapłacił zaległości. – W nerwach tłumaczył mi nawet, że płacił z domu przelewami, tylko transfer się rwał i nigdy nie wiedział, czy przeszły pieniądze. Durne tłumaczenie, bo miałby przecież potwierdzenia w historii transakcji.
Teraz Anna już nie korzysta z karty męża. Wszystko, czego potrzebuje z sieci, załatwia w pracy.
Babki czekają na trybunach, a oni – nic
Tomasz, Mateusz, Szymon i Dawid ze Stążek patrzą na siebie z wyraźnym rozbawieniem, kiedy pytam, czy rozmawiają na czacie. Normalnie gadają, na podwórku. – Pan nie wie, że my nie mamy netu? – To pewnie lepiej, bo w miastach dzieciaki w ogóle nie wychodzą na podwórka – mówię.
– A gdzie tam lepiej. Jak się mam do szkoły przygotować, jak zasięgu brak? – mówi Dawid. Duży problem: brak Wikipedii oznacza niezrobione zadania domowe albo zżynane w ostatniej chwili przed lekcjami. – Chciałbym czasem wejść w neta, pogadać z kumplami. Robię to w szkole, na zajęciach z komputera. No ale popołudniami wszystko szlag trafia. Tu nawet nie ma porządnego zasięgu komórkowego, żeby esemesa wysłać.
I co się wtedy robi? Dzisiaj oglądają motor Tomasza. Coś na manetce przerywa, jak się zagazuje, to najpierw obłok czarnego dymu, potem wystrzał i chwila ciszy. Tak nie może być. Więc stoją nad nim, gazują, przyglądają się dymowi. Radzą. Zaraz przyjdzie ktoś dorosły, może pomoże.
Można też pograć w piłkę, jak już się znudzi wąchanie dymu z motocykla. Więc idą koło domu sąsiadki; z okna leci śląska piosenka „Jo żech syn organisty”, w oddali kąpią się dzieciaki sąsiadów w nadmuchiwanym basenie, a oni kopią w odartą z łat piłę. Czasem za bramkę służy im część werandy sąsiadki, ta z dużą, metalową siecią pajęczą. – To jedyna sieć, jaką tu mamy – żartuje Tomasz.
Psychologowie, socjolodzy, terapeuci mogą im wmawiać, że są szczęśliwi, bo mają czas na tę piłkę, i na motor, i na żarty. Oni woleliby usiąść wieczorem do netu, pooglądać babki z trybun, co w czasie meczów koszulki podnoszą do góry. Zaraz mundial, a im będzie musiał wystarczyć telewizor dzielony z rodzicami i ukradkowe zerknięcia na monitor w czasie, gdy nauczyciel nie patrzy.
Nie ma nadziei, czyli…
Pytają mnie, z jakiej jestem partii. Bo przed każdymi wyborami przyjeżdża ktoś do Stążek i obiecuje, że podciągnie im wreszcie ten internet. Że przestaną męczyć się z zanikającym zasięgiem komórek, że radiowy zacznie naprawdę działać. Raz nawet przyjechał kandydat na posła.
– Był z SLD, taki wygadany bardzo. Ale naobiecywał, a potem się już nie pokazał. To chyba nie został tym posłem, czy co? – zastanawia się jedna z kobiet.
Jest letnia, gorąca godzina 21; Stążki powoli się wyciszają, chociaż o spaniu nie ma mowy. Truskawki już przebrane, mecz zakończony, basen zwinięty, a motoru i tak nie da rady naprawić. „Wiadomości” już były, to teraz można wyjść przed dom, pogadać albo poszukać zasięgu na komórkę. I tylko chłopakom żal tych kibicek z mundialu, całych wymalowanych, co to ich zdjęcia pewnie właśnie lądują gdzieś w sieci i będą lądowały do rana. Może obejrzy się jutro.