
Jeśli będziecie kierowali się z Bydgoszczy na Gdańsk, mniej więcej po czterdziestu kilometrach skręćcie w boczną, wyasfaltowaną drogę. Jedźcie nią jakieś 20 kilometrów, nie zwracając uwagi na coraz rzadsze zabudowania. Miniecie wreszcie potężny, zapuszczony park, a obok niego tablicę z nazwą „Stążki”. Pojedźcie tą kończącą się drogą jeszcze kilometr. Skręćcie w prawo – w świeżo wyłożoną Pol-brukowską kostką uliczkę. Dojedziecie wreszcie do popegeerowskich czworaków i niskich, zaniedbanych bloków. To są właśnie Stążki.
Rynkiewiczów wcale nie martwi, że tu w Stążkach nie ma na czas najświeższych netowych ploteczek:
Takich wsi jak Stążki – bez internetu – jest w Polsce znacznie więcej. Najwięcej na tzw. ścianie wschodniej, więc tam w połowie czerwca rząd ruszył do walki o internet szerokopasmowy. Być może wkrótce zawalczy też o Stążki – ale konkretnych planów jeszcze nie ma.
Trzeba więc ludziom pokazać, że internet jest potrzebny, wytworzyć popyt, a potem w takie miejsca wpuścić operatorów. Przecież my dramatycznie odstajemy od unijnej średniej. Według danych rządowych pokrycie kraju stałymi łączami jest na poziomie 16 – 18 procent. Tymczasem takie Niemcy – 34 procent. Holandia – 39 procent. Wstyd na europejskich forach.
Narzędzi brak, a Marcinowi gaśnie latarka
Dawid Piekarz, rzecznik UKE, jest uprzejmy. Zapewnia z uśmiechem, że „na pewno, już za parę godzin” wyśle dane dotyczące pokrycia netem nie tylko Stążek, ale i całej Polski. Ale dzień później okazuje się, że Urząd nie ma takich danych.
Ale raz czekałem dwie godziny. Przed jedenastą pedałowałem do domu. Bez światła przedniego, z latarką w zębach, kurde, wielki pan inżynier. Mało bym wtedy z roweru nie zleciał, tak mną cholera trzęsła, że tego internetu nie mam.
Gorzej ma Anna, mama dwóch chłopców. Przez te problemy z netem dwa lata temu rozstałaby się z mężem. A było tak. Potrzebowała zajrzeć do netu, żeby znaleźć bikini w dobrej cenie. No ale nie wejdzie, nie sprawdzi, póki mąż nie przyjedzie z pracy. Jak przyjedzie, to z służbowego telefonu wyjmie się kartę SIM, przełoży do staruteńkiego laptopa, wyjdzie na dwór i pomodli o dobry wiatr. To wtedy neta można złapać na kilka minut. Potem znowu się rwie, potem znowu jest. I trzeba cierpliwości, żeby znaleźć bikini.
Teraz Anna już nie korzysta z karty męża. Wszystko, czego potrzebuje z sieci, załatwia w pracy.
Tomasz, Mateusz, Szymon i Dawid ze Stążek patrzą na siebie z wyraźnym rozbawieniem, kiedy pytam, czy rozmawiają na czacie. Normalnie gadają, na podwórku. – Pan nie wie, że my nie mamy netu? – To pewnie lepiej, bo w miastach dzieciaki w ogóle nie wychodzą na podwórka – mówię.
Pytają mnie, z jakiej jestem partii. Bo przed każdymi wyborami przyjeżdża ktoś do Stążek i obiecuje, że podciągnie im wreszcie ten internet. Że przestaną męczyć się z zanikającym zasięgiem komórek, że radiowy zacznie naprawdę działać. Raz nawet przyjechał kandydat na posła.