Lekko Stronniczy się kończą. Do 1000 odcinka zostało jeszcze kilka tygodni, ale już można przeczytać książkę Włodka Markowicza i Karola Paciorka, w której pokazują więcej siebie i niektóre kulisy powstawania swojego codziennego programu na YouTubie. W tym wywiadzie z kolei wyjaśniają, dlaczego kończą z formatem, na którym wypłynęli oraz skąd wzięła się moda na książki pisane przez twórców internetowych.
Cały czas nie mogę przyjąć do wiadomości, że zdecydowaliście się postawić granicę dla Lekko Stronniczych na 1000 odcinków. Dlaczego się skończycie, a właściwie Wasz program, akurat w takim momencie?
Karol: Odpowiedź jest prosta. Po pierwsze, bo tak sobie wymyśliliśmy na początku. Kiedy w 2011 roku na Blog Forum Gdańsk mówiliśmy, że zrobimy tysiąc odcinków to ludzi kwitowali to krótkim „yhm, jasne”, ponieważ nie wierzyli, że się nam to uda. Teraz wręcz odwrotnie. Ale każdy serial, każdy film musi się kiedyś skończyć. Mamy zbyt wiele przykładów na to, że coś było sztucznie podtrzymywane przy życiu zbyt długo. Warto ustalić sobie pewną granicę i się jej trzymać, nawet jeśli będą osoby, które będą deklarowały, że będą jeszcze konkretny format oglądać.
Włodek: Mam też wrażenie, że jeśli nie postawilibyśmy sobie tej granicy to przy 500 odcinku zastanawialibyśmy się czy już wtedy nie skończyć Lekko Stronniczych. Mielibyśmy wiele momentów zwątpienia, a tak jak masz ustalone, że zrobisz 1000 odcinków, to wiesz, że je zrobisz, bo jesteś mężczyzną. A jak mężczyzna coś obiecuje, to dotrzymuje słowa. Przy 80 odcinku byli tacy, którzy nie wierzyli, że będziemy w stanie robić codziennie nowy odcinek i dojdziemy do tysięcznego.
Dobijacie do 1000 odcinków, bo po prostu chcieliście udowodnić krytykom, że potraficie.
Karol: To był pierwszy w Polsce program na YouTubie, który był emitowany codziennie. Kiedy startowaliśmy, i nawet później, teoretycznie byli twórcy, którzy chcieli nas kopiować. Ale tylko teoretycznie. Często rozbijali się o to, że produkowanie i emitowanie programu dzień w dzień wcale nie jest takie łatwe.
Włodek: Kiedy startowaliśmy, to były trochę inne czasy. Chcieliśmy robić program profesjonalnie, pokazać, że można to robić na YouTubie. Nie na zasadzie, że jak będę miał ochotę, to coś wrzucę, tylko trzymać się reżimu - codziennie o 18 ma być nowy odcinek. Taki był nasz zamysł. Zdecydowaliśmy się na 1000 odcinków także dlatego, że lubimy robić nowe rzeczy. Przynajmniej ja. Karol ma inne podejście. Dla mnie robienie czegoś, co się udało jest łatwe. Jeśli cały czas robisz to samo, to nie stawiasz sobie wyzwań.
Z drugiej strony, ciężko jest długo utrzymywać konkretny poziom. Wtedy łatwiej jest usłyszeć przy spadku formy, że już się skończyliście.
Włodek: Z pewnością. Pierwsze odcinki i te najnowsze są inne. Niektórzy twierdzą, że te starsze są lepsze, niektórzy, że gorsze. Z mojej perspektywy były zdecydowanie gorsze.
Nie da się przez cztery lata codziennej produkcji nie ewoluować, czy to tematycznie, czy produkcyjnie.
Włodek: Możliwości produkcyjne mamy dużo większe niż to, co pokazujemy w LS. Nie wykorzystujemy tego, żeby nie ingerować we wcześniej ustalony format.
Skoro jesteśmy przy formacie. Przy okazji sukcesu Sylwestra Wardęgi czy kampanii reklamowej z udziałem Radka Kotarskiego pojawiła się dyskusja o konwergencji i wzajemnym przenikaniu się YouTube’a i tradycyjnej telewizji. Patrząc na Wasz format mam wrażenie, że czerpaliście z telewizyjnych programów. W Polsce był już taki słynny duet prowadzący talk-show, który składał się z Jacka Żakowskiego i Piotra Najsztuba. Staliście się popularni, bo czerpaliście z rozwiązań ze świata tradycyjnej telewizji?
Karol: Mam problem z porównaniami tego, co dzieje się na YouTubie, czy YouTube'a w ogóle, z telewizją. My nie jesteśmy aż tak popularni. Nie możemy sięgać do pięt Sylwestrowi Wardędze, Abstrachujom czy Niekrytemu Krytykowi, a oni osiągnęli sukces i zupełnie nie przypominają czegoś, co możemy zobaczyć w telewizji. To są czysto internetowe formaty.
Włodek: Żrą tylko te rzeczy, które są sformatowane pod internet. Jak zaczniesz wrzucać odcinki programów pasma śniadaniowego, to one nie będą miały takiego zasięgu jak mają w telewizji. Nie widzę korelacji między tym, co robimy a telewizją. Jeśli takim wyznacznikiem ma być systematyczność, to dla mnie to jest za mało.
Ale to nie tylko to. Sam format talk-show wywodzi się z telewizji.
Włodek: Nie mam wrażenia, że nasz program to talk-show. Może byłby nim gdybyśmy zapraszali gości. Tutaj skupiamy się na wyrażaniu własnej opinii. To zapis naszych rozmów, które równie dobrze mogłyby odbywać się w knajpie. Jeśli zależałoby nam na wyświetleniach, to moglibyśmy robić odcinki w stylu „10 największych wpadek tego roku” czy „top 5 żartów”. Jesteśmy na Blog Forum Gdańsk. Przed chwilą w jednym z paneli padło stwierdzenie, że klikalność treści nie przekłada się na ich jakość, a nawet odwrotnie. My też tak to postrzegamy i w tym momencie liczba wyświetleń mniej nas interesuje.
Czujecie się jakościową częścią polskiego YouTube’a?
Włodek: Jeżeli to, co się najlepiej ogląda, określimy jako mainstream to my nigdy nie byliśmy zwolennikami mainstreamu. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy paradygmatem wszystkiego co najlepsze jeżeli chodzi o underground. Robimy dobrze to, co czujemy. I tyle. Nie mnie oceniać, czy to jest jakościowe czy nie. Zresztą, ja nie lubię sam siebie tytułować. Może to zbytnia skromność, ale jak powiesz mi „jesteś rozpoznawalny” to ci nie odpowiem „tak, jestem rozpoznawalny” albo robisz „bardzo jakościowe treści” to ja nie odrzeknę „tak, robię bardzo jakościowe treści”. Jeśli to jest szczera opinia, to za nią podziękuję, ale jeżeli ktoś ma zupełnie odmienne zdanie to za nie też podziękuję.
Nie chce mi się wierzyć, że tworząc swój program ani razu nie pomyśleliście o tym, że tworzycie jakościowe treści.
Karol: To jest modne, żeby podkreślać, że chce się robić i robi się jakościowe treści. Natomiast inwestycja w tego typu treści zawsze rozbija się o wytrzymałość twórcy. O to, czy będzie w stanie tworzyć materiały, które będą oglądane na gorszym poziomie, co treści mniej jakościowe. Dzisiaj zasięg i jakość się wykluczają. Mogę ci teraz powiedzieć, że ostatnie odcinki będą super jakościowe, świetnie wyprodukowane, ale jeśli tematy nie będą interesujące dla widzów, to ta cała jakość nie ma sensu. Weźmy na przykład Krzysztofa Gonciarza. Nie jest żadną ujmą czy przytykiem, lecz stwierdzeniem faktu, że jego filmy podróżnicze miały gorszą oglądalność niż jego regularne, stricte internetowe produkcje.
Owszem, ale Krzysztof Gonciarz zakładał niższe zasięgi swoich filmów podróżniczych od samego początku. Był świadomy ryzyka.
Karol: Dokładnie. Krzysiek miał tę świadomość i zaryzykował. Ale każdy internetowy twórca musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chce tworzyć treści bardziej popularne, czy mniej popularne, ale o lepszej jakości?
Włodek: Zresztą, dodanie jakości do tego, co robimy nic by nam nie dało. Moglibyśmy zatrudnić ekipę, reżysera, scenarzystów i montażystów, ale trudno byłoby to wyprodukować w codziennym reżimie i sami nie mielibyśmy takiej satysfakcji i frajdy z tego, że pracujemy nad LS samodzielnie. To odarłoby też nas z części wolności i nonszalancji, które mamy. Jeśli nie będziemy poruszać odpowiednich tematów, to cała ta jakość stanie się zbędna. Liczy się tylko to, co mamy do powiedzenia.
A co będziecie mieli do powiedzenia, kiedy już zostanie wyemitowany 1000 odcinek? Idziecie do telewizji, zostajecie pisarzami, profesjonalnymi fotografami?
Karol: Żadne z powyższych.
To może zakładacie agencję reklamową?
Włodek: Ostatnio nauczyłem się, że jeżeli dużo ćwierkasz o tym, że coś zrobisz, zanim to zrobisz, to wychodzisz na tym dużo gorzej, niż jakbyś po prostu zrealizował swój pomysł bez zbędnych zapowiedzi.
Chodzi Ci o to, że Sylwester Wardęga od dawna zapowiada nowy film o zombie, ale ma kłopoty z jego wyprodukowaniem i wszyscy go o to pytają, a on musi się tłumaczyć?
Włodek: To jest idealny dowód na to, że nie ma co gadać tylko trzeba robić. Jeśli będziemy z Karolem zaczynali coś nowego albo każdy z nas będzie startował osobno, to po prostu to zrobimy i wtedy o tym powiemy. To będzie niespodzianka dla widzów, ale pewnie i dla nas. Nie wierzę w coś takiego jak mozolne budowanie klimatu. „Od stycznia 2015 roku ruszamy z nowym projektem”. Nadmuchujesz sprawę, a potem okazuje się, że mimo, że to, co zrobiłeś jest naprawdę dobre, sam rozbudziłeś oczekiwania i ludzie spodziewali się czegoś o wiele lepszego.
Nie unikniemy tego tematu, więc po prostu otwarcie Was zapytam o ocenę tego jak zmienił się YouTube od czasu kiedy wypuściliście pierwszy odcinek Lekko Stronniczych?
Włodek: Odpowiedź jest prosta: niemiłosiernie wzrosła liczba podmiotów obecna na YouTubie. Tyle.
Zapewne coś za tym idzie. Obserwując media internetowe, czy media w ogóle, można łatwo zauważyć, że wzrost liczby aktorów na rynku sprawia, że konkurencja między nimi się zmienia, zmieniają się formaty. Z YouTubem też tak musi być. Jak zatem zmieniła się konkurencja na YouTubie, skoro pojawiło się na nim sporo więcej graczy?
Karol: Kiedy zaczynaliśmy na YouTubie trzeba było mieć dużo wiary w to, że warto jest tam być. Teraz ta wiara nie jest potrzebna, bo od razu widać, że warto tworzyć na YouTube. Kiedy zaczynaliśmy, trzeba było myśleć w perspektywie co najmniej roku, żeby liczyć na mniejszy czy większy sukces. Teraz wystarczy miesiąc, żeby twoje produkcje były naprawdę chętnie oglądane. Stare media też dużo szybciej cię zauważą.
Włodek: Kiedyś dużo dłużej trzeba było pielęgnować swoje drzewko, żeby wyrosło. A co do skutków zwiększenia konkurencji na YouTube, to chyba każdy zna odpowiedź na to pytanie. Jeśli jest więcej podmiotów, to wiadomo, co dzieje się z jakością materiałów.
Ich jakość się obniża. O to Ci chodzi, prawda?
Włodek: Tak. Nie zgadzam się do końca z tezą, że skoro jest więcej podmiotów to dobrze, bo konkurencja jest większa. Odnoszę wrażenie, że przekłada się to wprost na obniżenie jakości, ponieważ, żeby nadążyć za konkurencją równa się w dół. Twórcy zamiast zaskakiwać sami siebie, a przynajmniej niektórzy, wolą iść razem z rynkiem. Wcześniej nie było tak wyraźnych trendów, za którymi można było podążać tylko każdy szukał pomysłu na siebie. YouTube był nijaki, a teraz jest jakiś i wiadomo co żre. Zatem ci, którzy chcą zarabiać pieniądze, idą w to i pompują trend.
Powiedzieliście, że od samego początku zakładaliście, że zrobicie 1000 odcinków i na tym koniec, ale w świetle tego co powiedziałeś Włodku można sobie pomyśleć, że chcecie ominąć szerokim łukiem to, co dzieje się na YouTubie i dlatego żegnacie się z widzami i swoim formatem.
Włodek: Nikt nikomu nie każe tworzyć na YouTubie i iść za trendami. Jeśli chcesz robić fajne rzeczy, to je po prostu rób. YouTube jest tak otwartą platformą, że jeżeli komuś coś przeszkadza, to zamiast na to narzekać może po prostu coś z tym zrobić.
A czy decyzja o wydaniu namacalnej, fizycznej, tradycyjnej książki jest sygnałem, że chcecie zacząć pukać do starych mediów i je zacząć zmieniać?
Karol: Absolutnie nie. Książka jest najlepszą formą podsumowania Lekko Stronniczych i pozostawienia czegoś namacalnego dla naszych widzów po tym projekcie. Równie dobrze, mówię czysto hipotetycznie, moglibyśmy wydać DVD ze wszystkimi odcinkami.
Włodek: Moglibyśmy też nakręcić dokument o LS. Ale nie mamy materiałów, które moglibyśmy wykorzystywać, bo nigdy nie mieliśmy czasu na to, żeby tworzyć „making of”. Książka i dla mnie, i dla Karola to wielka przygoda. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiliśmy. Absolutnie nie znaliśmy mechanizmów. Poznanie ich otwiera oczy i pozwala nauczyć się nowych umiejętności. Podobnie jest z różnymi akcjami komercyjnymi, które możemy kreować. Dla mnie jest to za każdym razem nowe doświadczenie, z którego się cieszę.
Czyli macie potrzebę osiągnięcia czegoś namacalnego, co nie jest tylko klikiem w internecie.
Karol: Nie sądzę. Ta książka nie jest dla nas, tylko dla naszych widzów, którzy oglądali Lekko Stronniczych mniej bądź bardziej regularnie i być może chcą się jeszcze czegoś o nas i o naszym programie dowiedzieć. W LS nie mówiliśmy o tym, co studiowaliśmy, jakie są nasze hobby, czym jeszcze się zajmujemy poza programem. A dla widzów, którzy dopiero zaczną kiedyś oglądać odcinki Lekko Stronniczych, to dobra podstawa. Z pewnością od tej książki nie zależy nasze dalsze życie. Jesteśmy z niej dumni, jej tworzenie dało nam dużo satysfakcji, ale nie mamy zamiaru jej nachalnie promować. To książka, która coś kończy, a nie coś zaczyna.
Mimo wszystko, wpisujecie się w trend „blogerzy i vlogerzy piszą książki”. Kominek, Krzysiek Gonciarz, Andrzej Tucholski, Kotlet.tv…
Karol: Zabawne jest to, że to jest trend, który wcale nie jest najsilniej napędzany przez samych twórców internetowych, ale przez wydawnictwa. Często blogerzy czy vlogerzy, którzy nawet nie myśleli, że mogliby napisać książkę, kiedy słyszą, że jakiś dom wydawniczy jest taką współpracą zainteresowany, są skłonni to przemyśleć. To nie jest tak, że teraz masowo twórcy internetowi zaczęli sami z siebie uznawać, że nadszedł czas, żeby zaczęli wydawać książki. Twórcy internetowi nie mają aż tak wybujałego ego jak zwykło się mówić.
W takim razie muszę zapytać czy to Wy zgłosiliście się do Wydawnictwa Znak czy Wydawnictwo Znak zgłosiło się do Was?
Karol: To Znak zaoferował nam współpracę.
Włodek: Za co jesteśmy dozgonnie wdzięczni.
Czyli nie planowaliście podsumować Lekko Stronniczych w formie książkowej?
Karol: Nie.
Włodek: Choć dwa lata temu mieliśmy pomysł na to, żeby wydać książkę, ale na szczęście z niego zrezygnowaliśmy. Poczuliśmy wewnętrznie, że to nie był odpowiedni moment. Temat upadł.
A dlaczego upadł? O czym miała być ta książka?
Włodek: O funkcjonowaniu w internecie, mediach społecznościowych i innych rzeczach, które wtedy nas bardzo interesowały. Ale jak już powiedziałem, cieszę się, że ta książka wtedy nie powstała.
Wywiad został przeprowadzony w trakcie Blog Forum Gdańsk