Virgil Griffith zbadał nastolatków na podstawie ich wyników testu SAT oraz polubień muzycznych na Facebooku. I co z tego wyszło? Że ci inteligentni słuchają Radiohead, a głupi Beyonce. A ja się pytam: serio?
Naukowe disco-polo
Przejrzałam skrzętne badania pana VG. Wynika z nich, że najgłupsi ludzie słuchają: hip-hopu, popu, gospel i jazzu. W towarzystwie więc nie przyznawaj się, że wieczorami lubisz włączyć sobie The Used albo Jaya-Z. Trochę lepiej - serio - jest według Griffitha, jeśli słuchasz Kanyego Westa, który jest łeb w łeb z Hendrixem. Wyżyny inteligenckie to z kolei Radiohead, U2, Sufjan Stevens i Counting Crows.
Oczywiście, nie odbieram niczego ludziom, którzy słuchają Thoma Yorke'a i jego kumpli - sama ich muzykę bardzo cenię, nie wspominając już o fenomenalnym Greenwoodzie. Ani nawet tym, którzy parają się U2, których ja osobiście znieść nie potrafię. Beethoven jest spoko, dobre techno też, a w wieku nastoletnim przecież prawie całe moje pokolenie nuciło Nirvanę i zna wyliczankę:"A mulato, an albino, a mosquito, my libido".
Od rana słucham ulubionych kawałków Beyonce i jakoś nie czuję się w tego powodu głupsza ani gorsza. Czy powinnam? Ponoć tak, wszak warto znać swoją wartość. Tylko, że te badania naukowe tak naprawdę nijak mają się do rzeczywistości. Bo co, jeśli śpiewałam kiedyś w chórze gospel, poranki zaczynam z "Crazy in Love", w pracy puszczam sobie Billie Holiday, a gdy wracam do domu, zamieniam się w Paula McCartneya? Do jakiej kategorii mnie zaliczyć? Jak zakwalifikować mego kolegę, który w szkole średniej wygrywał konkursy naukowe, na studiach radzi sobie świetnie, a uwielbia disco-polo? I czy powinien się tego wstydzić?
Enej? Co za obciach!
Niby nie, a jednak to robimy. Znam wiele osób, które na co dzień słuchają bardzo niszowych zespołów, ale mają słabość do popu z początków dwutysięcznego roku. Oczywiście, oficjalnie się tym nie pochwalą i o ile Darkside chętnie wrzucają na swojego Facebooka, o tyle Britney Spears włączają w domowym zaciszu, na trybie prywatnym Spotify. Lubimy szufladkować innych. Nauczyliśmy się już trochę - bo wałkowane było to wiele razy - że nie ocenia się książki po okładce. Powtarzała to mama, wychowawczyni w szkole również, a setki dziennikarzy opierając się na badaniach naukowych pisały teksty na ten temat. Dalej jednak książki i muzykę utożsamiamy bezpośrednio z inteligencją i trudno nam przyjąć do wiadomości, że osoba światła może być ogromną fanką "Zmierzchu" i znać na pamięć wszystkie teksty Enej.
Portal last.fm, który powstał, aby badać gust i tworzyć kanały muzyczne wielbicielom konkretnych kawałków i gatunków, niestety był przy okazji zalążkiem do takich zachowań. Kto po paru latach, gdy zmieniły mu się trochę zainteresowania, nie kasował smutnych kawałków emocore? Ja tak zrobiłam i przyznaję się bez bicia. Nie chciałam, by moi znajomi wiedzieli o dawnej wielkiej miłości do chłopców z grzywką i eyelinerem.
Wychodzę jednak z założenia, że muzyka jest tak wspaniała, że nie ma co się ograniczać. Mnogość gatunków i zespołów pozwala nam na podzielenie jej na tę do rozkminiania i tę do tupania nóżką. Każdy ma swoje ukryte muzyczne sekrety. Zapytałam znajomych, tych najbardziej inteligentnych i wykształconych jakich znam. Przyznali się niechętnie, bo "co inni powiedzą". Krótka lista jednak powstała: Jennifer Lopez, Ricky Martin, Weekend, Patrycja Markowska, Rihanna, Celine Dion. A oficjalnie? Queens of The Stone Age, James Blake, Florence i Depeche Mode. W lajkach tych pierwszych oczywiście nie ma, bo "z czym do ludzi".
No i co teraz, panie Griffith? Czy konkretna muzyka naprawdę jest oznaką poziomu intelektualnego? I czy aby na pewno te badania są wiarygodne?