Recenzuje piwa, obala piwne mity, wbija szpilę koncernom, uczy, jak uwarzyć w domu złoty napój. A wszystko to na blogu, który nie ma sobie równych nie tylko w Polsce, ale i za granicą. – Ludzie do mnie piszą: "słuchaj, nigdy nie lubiłem piwa, ale dzięki tobie spróbowałem i ono ma smak, ma aromat". Bo koncernowe piwa są bezsmakowe. Ludzie nie kupują smaku, ale wizerunek – mówi naTemat Tomek Kopyra z blogu blog.kopyra.com.
Sprawdzałem przed chwilą – twój kanał na YouTube ma ponad 42 tys. subskrybentów. To wciąż największy blog o piwie na świecie?
Tak, w ubiegłym tygodniu przegoniłem blogera, który nazywa się Craig Tube, a który trochę wcześniej założył swój kanał. Sam jestem trochę zaskoczony, że nie ma na świecie angielskojęzycznego vloga, który miałby np. pół miliona subskrybentów.
Kilkadziesiąt tysięcy osób regularnie ogląda długie, bo 10-20 minutowe filmy o drogich piwach. Stałeś się w polskim internecie "piwnym Maxem Kolonko". Jak sobie tłumaczysz ten fenomen?
To jest mit, że filmy w sieci powinny być krótkie. Kiedy zaczynałem, wszyscy mówili mi, że jeśli nie zmieszczę się w trzech minutach, to nikt tego nie obejrzy. Ale zwróć uwagę, że najwięksi youtuberzy w Polsce to ci, którzy prowadzą kanały poświęcone grom. Tam materiały trwają godzinę, czasem dwie godziny. Ci goście koszą świetną kasę z reklam, bo YouTube ma zasadę, że więcej reklam wyświetla przed filmem dwugodzinnym niż przed trzyminutowym.
Okazuje się, że wbrew powszechnemu mniemaniu na YouTube bardzo dobrze sprawdzają się długie treści. W moim przypadku dochodzi do tego specyfika kanału. Dostaję komentarze, że widzowie oglądają moje wideo przy piwie. W wolnej chwili siadają, nalewają sobie piwo i po prostu rozmawiamy. Zawsze chciałem, by to było na takiej zasadzie, że siedzimy sobie z kumplami w pubie i o czymś gadamy. Widzom podoba się taka formuła. Kiedy nagrałem pięciominutowy filmik, były narzekania: „słuchaj stary, nie zdążyłem wypić piwa, a ty już skończyłeś”.
Jeśli chodzi o memy, których jestem bohaterem, to traktuję je jako cenę, albo raczej atrybut popularności w sieci. Kiedy pierwszy raz zaczęły się pojawiać, czułem się dziwnie. Teraz nie mam z tym problemu.
W Polsce trwa piwna rewolucja, browary rzemieślnicze rzucają wyzwanie dużym koncernom. Popularność Twojego kanału to dowód na to, że zatacza coraz szersze kręgi?
Polska nie jest fenomenem, choć chcielibyśmy tak o sobie myśleć. My jesteśmy w drugiej połowie peletonu tej rewolucji, która w Stanach Zjednoczonych dokonuje się na 100 razy większą skalę. W Stanach konsumenci piwa rzemieślniczego mają do dyspozycji magazyny, portale, programy telewizyjne… W Polsce pod tym względem jest pustynia i z tego też po części wynika popularność mojego kanału. Ja i reszta piwnej blogosfery jesteśmy jedynymi kanałami komunikacji. Polacy są czwartym narodem na świecie pod względem spożycia piwa więc naturalne jest, że będzie zainteresowanie tym tematem. Pomimo tego, że pijemy dużo, mało o piwie wiemy, stąd biorą się np. różne mity.
Które cię najbardziej denerwują? Które są najbardziej powszechne?
Najbardziej kuriozalny jest ten mówiący o bydlęcej żółci. Panuje przekonanie, że koncerny zamieniają chmiel na taką żółć. Niektóre wersje tego mitu mówią jeszcze, że żółć nie tylko wnosi do piwa goryczkę, ale też kolor, co jest bzdurą, bo pochodzi on od słodu. Ostatnio tak sobie pomyślałem, że w polskich szkołach uczą o budowie pantofelka, a nie znamy podstawowych rzeczy: jak płynie prąd, jak powstaje chleb, jak powstaje piwo. Ludzie myślą, że alkohol w piwie bierze się z tego, że dolewa się spirytusu. Nie rozumieją, że powstaje z cukrów, czyli ze słodu. To jest naprawdę przerażające, że podstawowa wiedza biochemiczna jest na tak dramatycznym poziomie.
Inny mit związany jest z kropkami na puszkach. Ludzie wierzą, że jeśli są namalowane kropki, to znaczy, że dane piwo było w sklepie, potem wróciło do browaru i po odświeżeniu znów do sklepu. W zależności od tego, ile jest kropek, tyle razy ten cykl został powtórzony. Tymczasem kropki powstają w fabryce producenta puszek i służą do identyfikowania maszyn, które nakładają na puszki powłokę. Dzięki nim w przypadku awarii wyłączana jest jedna maszyna, a nie cała produkcja. Ja to powtarzam, a ktoś i tak w komentarzach pisze: „kłamiesz, zapłacili Ci, żebyś tak mówił”.
W jednej z ostatnich recenzji mówiłeś też, że mitem jest twierdzenie o tym, że piwo z butelki jest lepsze niż z puszki.
Pokutuje przekonanie, że piwo z puszki będzie smakowało metalicznie czy będzie czuć żelazo. Nie może smakować żelazem, bo puszka jest aluminiowa. Zalety puszek? Nie przepuszczają światła i są dużo lżejsze niż butelki. Problem z puszkami polega na tym, że stać na nie tylko największych producentów, za Oceanem to już się zmienia. Chociaż ja zawsze podkreślam, że najlepszym opakowaniem dla piwa jest beczka. Boli mnie fakt, że w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Czechach beczka to połowa rynku, a w Polsce tylko 5 proc.. To świadczy o tym, że kultura spożywania piwa jest w powijakach. W dużej mierze zawdzięczamy to koncernom.
No właśnie. Koncerny. Na Wykopie napisałeś, że Polacy zaczynają dostrzegać, że są przez nie robieni „w wała”. Na czym to „robienie w wała” polega?
To jest ogólnoświatowy trend. W którymś momencie koncerny zauważyły, że największą korzyść odnoszą z efektu skali: im więcej produkujesz, tym więcej jesteś w stanie zaoszczędzić obcinając koszty. Doszli do wniosku, że muszą produkować w milionach hektolitrów. Czyli muszą produkować takie piwo, które nikogo nie będzie wykluczało - ani za słodkie, ani za kwaśne, ani za gorzkie. Efekt jest taki, że smak tych wszystkich piw dąży do smaku wody. One są bardzo wodniste, a jeśli czymś pachną, to najczęściej ujawniają się wady.
Piwa dużych koncernów niczym się między sobą nie różnią?
Jedyne, czym się różnią, to wizerunek. Klient nie kupuje smaku, ale kupuje wizerunek. Jak bierzesz Lecha, to jesteś młodym i aktywnym człowiekiem, chodzisz do dyskoteki czy do klubu. Jak Heinekena, to masz aspiracje i cię stać. Jak Żubra, to cenisz spokój i jesteś człowiekiem dobrej roboty. Ludzie płacą za wizerunek. Koszt wyprodukowania samego płynu - bez logistyki, marketingu, podatków - to jest tylko około 20 groszy.
Co mówisz ludziom, którym smakują piwa koncernowe?
Są osoby, które dałyby się pokroić, że Żubr jest lepszy od Harnasia czy na odwrót. A ja jestem przekonany, że w ślepym teście nie rozpoznałyby swojego piwa. Problem jest taki, że piwo ma być bezsmakowe, więc koncerny zalecają picie bardzo zimnego napoju. Nawet schładzarki w pubach są specjalnie pod to ustawiane. Wtedy trudniej jest cokolwiek w nich wyczuć.
Degustując czasem ciężko mi powiedzieć, jak smakuje koncernowy lager. Z drugiej strony są piwa, które smakują i pachną wanilią, bananami, aromatami owoców tropikalnych, cytryny, pomarańczy. Ludzie do mnie piszą: "słuchaj, nigdy nie lubiłem piwa, ale dzięki tobie spróbowałem i ono ma smak, ma aromat. To jest coś kompletnie innego niż napój, który do tej pory postrzegałem jako piwo".
O co właściwie walczysz z koncernami? O to, by robiły lepsze, bardziej różnorodne piwa?
Ja nie walczę z koncernami, traktuję je jako element krajobrazu. Nie łudzę się, że niedługo wszyscy w Polsce zaczną pić India Pale Ale czy Stouty. Jeśli popatrzymy na rynek herbaty, to najwięcej osób pije ekspresową, a nie liściastą. Podobnie jest np. z kawą. To zawsze będzie kwestia niszowa.
Koncerny mogłyby zignorować piwną rewolucję, ale pociąga je jedna sprawa. Mają niskie marże, a widzą, że ktoś jest w stanie sprzedać piwa 2-3 razy droższe. W ich działach handlowych pojawia się więc myśl: „może moglibyśmy sprzedawać piwa za 5 zł zamiast za 2 zł…”.
Poza tym zobaczyły, że jasnego lagera nie da się już więcej w Polsce sprzedać, bo nie ma go kto pić. Jeszcze pięć lat temu nie było u nas ani piw pszenicznych, ani ciemnych. Wszyscy sprzedawali wyłącznie jeden styl - właśnie jasnego lagera. Teraz ta różnorodność jest większa, koncerny chcą wykorzystać piwną rewolucję.
Jesteś piwnym bizesmenem na cały etat. Dla piwa rzuciłeś pracę w sklepie. Na czym i ile zarabiasz?
Jednym z najważniejszych źródeł dochodów są przychody z reklam na YouTube. Google robi mi raz w miesiącu przelew, pod warunkiem, że kwota przekracza 100 dolarów. Jeśli chodzi o przychody okołoblogowe, to od początku działalności zarabiam na warzeniu piwa w browarze Widawa. Dodatkowo dochodzą do tego szkolenia, eventy, panele degustacyjne, wystąpienia - działalność wykładowo-szkoleniowa.
Do tego wszystkiego trzeba doliczyć współpracę w ramach blogu, czyli tworzenie materiałów, za które płaci browar, hurtownia czy lokal. Jestem z widzami szczery i tego nie ukrywam, ale zastrzegam, że te materiały niczym się nie różnią od tych, które są przygotowywane z własnej inicjatywy. Klient nie płaci za pozytywną recenzję, ale za to, że recenzja się pojawi.
Czy da się z tego żyć? Pierwsze miesiące były średnie. Teraz, powoli zbliżam się do dwóch średnich krajowych Kiedyś powinienem dojść do trzech średnich krajowych. O więcej raczej będzie ciężko. Chociaż w sumie nie wykluczam. Rok temu świętowałem milion wyświetleń, dzisiaj mam blisko osiem milionów. Wszystko jest możliwe.