Ekstradycja Romana Polańskiego do Stanów Zjednoczonych formalnie jest możliwa, ale bardzo mało prawdopodobna. Co jednak, gdyby znany reżyser w końcu trafił przed oblicze amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości i odpowiedział za przestępstwo sprzed 30 lat? Sprawdziliśmy, jak mógłby wyglądać jego proces.
Układ i ucieczka
W 1977 roku Polański, wówczas już znany 44-letni reżyser, wielokrotnie nominowany do Oscara - uprawiał seks z 13-letnią modelką Samanthą (dziś Geimer), którą fotografował w domu Jacka Nicholsona w Hollywood dla magazynu "Vogue". Choć dziewczyna przyznała potem, że wszystko odbyło się za jej zgodą, został oskarżony o gwałt, za co groziło mu w tamtym czasie nawet 50 lat więzienia.
W trakcie procesu Polański poszedł na układ z sędzią Laurencem J. Rittenbandem, który prowadził sprawę. Przyznał się do uprawiania seksu z nieletnią (nie do gwałtu), a w zamian miał spędzić tylko 90 dni w więzieniu na obserwacji psychiatrycznej. Sędzia zerwał jednak umowę i reżyser zdał sobie sprawę, że będzie dalej sądzony za gwałt i może spędzić kilkadziesiąt lat w więzieniu. Tuż przed ogłoszeniem wyroku, w 1978 roku, uciekł więc z USA do Francji.
Od tego czasu nie odwiedził Stanów, a Amerykanie kilka razy wnioskowali o ekstradycję (najgłośniejsza była sprawa z 2009 roku, kiedy trafił do aresztu domowego w Szwajcarii).
Proces za "bezprawny stosunek"
Dziś na Polańskim ciąży jeden zarzut, który określa Kodeks Karny Stanu Kalifornia (reżyser był sądzony w Los Angeles). Chodzi o "bezprawny stosunek seksualny", co jest eufemistycznym określeniem na gwałt. Kodeks definiuje to przestępstwo jako "kontakt seksualny z osobą poniżej 18. roku życia". Nie ma tutaj znaczenia, czy dziewczyna wyraziła zgodę.
Dodatkowo Polański formalnie jest uciekinierem, więc po powrocie prokuratura może mu postawić jeszcze jeden zarzut – ucieczki. Jak podkreślają prawnicy, właśnie z tego powodu nie może być mowy o przedawnieniu, bo nie dotyczy ono zbiega.
Jeśli reżyser, dobrowolnie bądź nie, pojawi się na amerykańskiej ziemi, zostanie aresztowany, a sąd w Los Angeles wznowi przerwany przed laty proces. Nie wiadomo, kto go osądzi (sędzia Ritteband nie żyje), wyrok wyda złożona z obywateli rada przysięgłych.
Oskarżać będzie prokurator podległy Prokuratorowi Okręgowemu Los Angeles. Do 2012 roku był nim Steve Cooley, republikanin, którego oskarżano o to, że ścigając Polańskiego robi sobie kampanię wyborczą (starał się o stanowisko prokuratora generalnego), ugina się pod naciskiem mediów i chce rzucić im reżysera na pożarcie. Cooley wnioskował m.in. o wydanie wyroku pod nieobecność oskarżonego, ale sąd się na to nie zgodził.
Od dwóch lat Prokuratorem Okręgowym jest Jackie Lacey (z Demokratów), pierwsza kobieta na tym stanowisku. To ona odpowiada za oskarżenie Polańskiego. Do tej pory trzymała się z dala od pierwszych stron gazet, ale kolejny wniosek o ekstradycję sugeruje, że nie zamierza zmieniać ustalonego przez Cooleya kursu.
Z zestawienia opublikowanego na stronie prokuratury Los Angeles wynika, że w tym roku prokuratorzy nie prowadzili spraw z paragrafu, z którego może być sądzony Polak. W pięciu innych o podłożu seksualnym (chodziło m.in. o posiadanie pornografii i gwałt) zapadały raczej surowe wyroki - nawet do dziewięciu lat więzienia.
Umorzenie, uniewinnienie, więzienie
Co w przypadku, gdy Polański zostanie uznany za winnego? We wspomnianym Kodeksie Karnym różnicuje się karę ze względu na różnicę wieku. Jeśli dochodzi do stosunku między osobą starszą niż 21-letnia i młodszą niż 16-letnia, kara to dwa, trzy lub cztery lata więzienia w stanowym zakładzie. Wchodzi też w grę kara finansowa - do 25 tys. dolarów. Co istotne, w przypadku skazania reżyser nie zostałby zarejestrowany jako "winny przestępstwa seksualnego" (sex offender), a więc nie znalazłby się w centralnym rejestrze ostrzegającym przed takimi przestępcami.
Ewentualny udział Polańskiego w procesie nie oznaczałby jednak pewnego wyroku skazującego. Obrona ma mocne argumenty. To przede wszystkim nieprawidłowości przy pierwszym podejściu do sprawy. W filmie dokumentalnym "Roman Polanski: Wanted and Desired', który miał premierę kilka lat temu, przedstawiono dowody na to, że prokuratura starała się wpłynąć na sędziego i że Laurence Rittenband kierował się głównie tym, jak będzie oceniany przez media.
"Jeśli Polański wróci do Stanów, ze względu na nieprawidłowości z sędzią Rittenbandem wyrok będzie prawdopodobnie na jego korzyść" – taki wniosek miał płynąć z korespondencji mailowej sędziego Sądu Najwyższego Los Angeles, do której dotarł niedawno "New York Times".
Nie bez znaczenia jest też postawa ofiary Polańskiego. Kobieta kilka lat temu sama wnioskowała o umorzenie sprawy i stwierdziła, że "choć Polański popełnił okropny błąd" to nie chce, by "wymiar sprawiedliwości USA nadal go ścigał". "Jeśli miałabym wybierać między zeznaniami a ponownym gwałtem, wybrałabym to drugie" – powiedziała ostatnio. To z pewnością będzie co najmniej okoliczność łagodząca.