"Oczywiście cieszymy się z tych nagród, jednak statuetki były ważniejsze dla nas na początku kariery. Dziś największą nagrodą jest uznanie słuchaczy, którzy przychodzą na nasze koncerty i kupują płyty" – powiedział PAP po wczorajszym rozdaniu Fryderyków Sebastian Karpiel-Bułecka z Zakopower. A na nagrody narzekać nie może. Wraz z zespołem zgarnął trzy statuetki w kategoriach: Piosenka Roku – za utwór "Boso", Grupa Roku oraz Album Roku Folk/Muzyka Świata. Wyprzedziła go debiutująca na polskiej scenie Ania Rusowicz. Otrzymała aż cztery nagrody.
"Chyba powinnam skończyć dziś karierę" – powiedziała Ania Rusowicz odbierając swojego czwartego Fryderyka w kategorii Fonograficzny Debiut Roku. Wokalistka została wyróżniona także w kategoriach: Album Roku Pop, Wokalistka Roku, Produkcja Muzyczna Roku. To nazwisko może niewiele wam mówić. Córka gwiazd epoki big beatu Ady Rusowicz i Wojciecha Kordy - w ubiegłym roku wydała pierwszy album podpisany swoim nazwiskiem. Nie była to jedyna nowa twarz zauważona w tym roku na Fryderykach. Sporo nominacji otrzymała Julia Marcell, która w zeszłym roku pojawiła się na rynku z drugim albumem "June". Na przeciwległym biegunie z nominacjami czekali już starzy wyjadacze polskich nagród muzycznych: Katarzyna Nosowska, Andrzej Piaseczny, Maciej Maleńczuk oraz Seweryn Krajewski.
Ale to Rusowicz zdominowała galę. Tuż za nią był zespół Zakopower, wyróżniony w kategoriach album folk, grupa i piosenka roku – utwór "Boso".
Julia Marcell otrzymała jedną nagrodę za najlepszy album alternatywny. W kategorii rockowej Fryderykiem podzieliły się dwie formacje: Coma i Luxtorpeda. Wokalistą roku został Kuba Badach, a kompozytorem – Seweryn Krajewski. W hip hopie zwyciężyli Fisz i Emade, w muzyce elektronicznej Novika, a w metalu – kapela Vader. Nosowska do pokaźnej kolekcji statuetek dorzuciła jeszcze jedną – dla autora roku. Tym samym w całej swojej karierze wokalistka uzbierała już 30 Fryderyków.
Sukces Rusowicz i zwycięstwo Julii Marcel w kategorii "Alternatywa", w której pokonała Nosowską, sugeruje, że polska branżą muzyczna potrzebuje powiewu świeżości. Oczywiście nie obyło się bez mainstreamowych typów, co Akademia pokazała nagradzając Kubę Badacha, czy Zakopower. Także triumf Rusowicz może dawać do myślenia. Piosenki z jej płyty, w których słychać echo lat 60., są często przestylizowane. Jeśli naprawdę w tym roku nie było w Polsce albumu z bardziej oryginalną, autorską i świeżą muzyką, to warto zastanowić się nad kondycją naszej rodzimej sceny.
Ale czy jest się jeszcze nad czym zastanawiać? Jarek Szubrycht, dziennikarz muzyczny twierdzi, że polska muzyka ma się świetnie, ale o jej kondycji nie dowiemy się z gali Fryderyków. – Prawda jest taka, że do Fryderyków trudno się odnieść. Nie podoba mi się sposób przypisywania artystów do kategorii. Przykład? Uważam, że Zakopower powinien zostać nagrodzony w kategorii pop, a nie folk. Oczywiście nie oznacza to, że na statuetkę nie zasłużył. Jest jeszcze jedno zastrzeżenie. Do Fryderyków trzeba zgłosić się samemu. Wielu artyustów tego nie robi, bo bojkotuje Akademię, bądź najzwyczajniej zapomina to zrobić. Lista godnej uwagi muzyki w ten sposób się zawęża. Nie odnoszę tego do konkretnych nazwisk, ale obraz muzyki pokazany przez pryzmat Fryderyków to obraz fałszywy – mówi.
Wynika więc z tego, że Fryderyki pokazują zdeformowane oblicze polskiej muzyki. A jej prestiż naprawdę się odbudowuje. Opinie na temat nagród i zwycięzców są więc różne. Ale prawda jest jedna – Polska muzycznych nagród potrzebuje.