Siedmioro przedstawicieli mniejszości wietnamskiej z polskim paszportem startuje po raz pierwszy w wyborach samorządowych. W swoim postulatach zwracają uwagę nie tylko na kwestie związane z imigrantami. – Już jak czekałem na otrzymanie polskiego obywatelstwa, to wiedziałem, że będę chciał kandydować w wyborach – przekonuje jeden z naszych rozmówców.
Z trójką z nich spotykam się w siedzibie Stowarzyszenia Wolnego Słowa w Warszawie. Nga Phan Vien (22 l.) studiuje prawo i stosunki międzynarodowe na UW i kandyduje na radną Ochoty. Po polsku mówi lepiej niż niejeden rodowity Polak. Ton Van Anh (35 l.) jest wietnamską opozycjonistą i dziennikarką. Przyjechała do Polski jako małe dziecko. Ubiega się o mandat radnej w Śródmieściu. Z kolei Ngo Van Tuong (50 l.) przyjechał do Warszawy na studia ponad 30 lat temu i już tu został. Jest tłumaczem, a wyborach walczy o dostanie się do rady miasta.
naTemat: Czujecie się bardziej Polakami, Wietnamczykami czy może warszawiakami?
Anh: Nie ma się co oszukiwać. Jesteśmy Polakami wietnamskiego pochodzenia.
Tuong: Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że mam skośne oczy i czarne włosy...
Anh: ...i nie stać mnie na operację plastyczną (śmiech)
Tuong: Mieszkam w Polsce bez przerwy od 31 lat, odkąd przyjechałem tutaj mając 18 lat – całe dorosłe życie. Bez żadnej fałszywej skromności: czuję się warszawiakiem i Polakiem.
Anh: Ja z kolei mam bardzo wyraźny podział w swoim życiu. Wietnam to piękne dzieciństwo, a Polska to piękne dorastanie. Wszystko, co najlepsze w moim życiu działo się w Polsce. To tutaj nauczyłam się funkcjonować w demokracji.
Prawdą jest, że co setny mieszkaniec Warszawy to Wietnamczyk?
Tuong: W Warszawie jest ok. 10 tys. Wietnamczyków. Przy niespełna 2 mln mieszkańców łatwo to policzyć.
Skąd ta popularność?
Tuong: Zawsze w stolicy mieszka największy odsetek cudzoziemców niż w innych miastach. Statystyki mówią, że 43 proc. wszystkich obcokrajowców w Polsce żyje w województwie mazowieckim. Ale sporo Wietnamczyków jest również w Czechach, Niemczech i na Słowacji. Za czasów komuny Wietnamczycy przyjeżdżali do krajów bloku wschodniego na studia i do pracy. To zapoczątkowało ich emigrację do Polski i do krajów sąsiedzkich.
Anh: Zwróćmy uwagę, że przed '89 Wietnamczycy masowo nie przyjeżdżali do krajów komunistycznych. Dopiero po upadku komunizmu zaczęła się fala przyjazdu. Nie bez znaczenia jest fakt, że Polska jest krajem katolickim. Wietnam jest drugim największym katolickim krajem Azji. Wybór Polski jest wyborem zupełnie świadomym ze względu na przyjazną nastawienie Polaków. Wietnamczycy decydując się na przyjazd pomiędzy Polską a np. Czechami, wybierają Polskę.
Dlaczego Wasze rodziny przyjechały do Polski?
Tuong: Przyjechałem tutaj na studia i po ich ukończeniu w 1990 roku zostałem. Pod koniec lat 80. moi starsi koledzy zaczęli już tutaj zamieszkiwać. Nawet w czasach komuny w oczach Wietnamczyków Polska wydawała się krajem dość liberalnym. Strajki i demonstracje robiły na nas wrażenie. Byliśmy studentami i mogliśmy chodzić na amerykańskie filmy do kina, a nasi starsi koledzy w latach 50., 60. i 70. nie mogli tego robić. Nie mogli też spotykać się z polskimi rodzinami. Na początku moich studiów wietnamscy studenci musieli co pół roku składać samokrytykę w ambasadzie. Pod koniec latach 80. przestano to robić. Ludzie czuli się coraz bardziej swobodnie. Niektórych moich kolegów wyrzucano ze studiów, ale nie wracali oni do Wietnamu. Zostawali tutaj nielegalnie, ale nikt ich już nie ścigał. Ten przełom miał wpływ na decyzję wielu Wietnamczyków, którzy zaczęli tutaj ściągać swoje rodziny.
Anh: Moi rodzicie przyjechali tutaj jako dorośli ludzie po 1990 roku, bo wcześniej nie przyszłoby im do głowy przeprowadzić się z jednego kraju komunistycznego do drugiego. W moim domu dużo mówiło się o Polsce. Bardzo często to robiliśmy, bo to była jedna z naszych niewielu rozrywek. Przysłuchiwałam się tym rozmowom, choć jako dziecko nic z nich nie rozumiałam, ale zawsze towarzyszyły im pozytywne emocje. Zakodowałam sobie w głowie, że Polska to jest coś strasznie fajnego. Na podwórku odgrywaliśmy sceny z bajek, którą nazywaliśmy Polska.
W Wietnamie mieszkaliśmy w stolicy i nie byliśmy biedni. Moi rodzice byli już po 40-tce i decyzja o przeprowadzce nie była łatwa. Mieli problem z asymilacją i nauką języka. Przyjazd tutaj był podyktowany tym, żebym mogła się dalej kształcić z bratem.
Pierwsze wrażenia po przyjeździe?
Nga: Urodziłam się w Rosji i jako małe dziecko przyjechałam do Polski. Nigdy nie mieszkałam w Wietnamie, jeżdżę tam co jakiś czas na parę tygodni. Śmieję się, że mój kolega częściej odwiedza babcię w Niemczech niż ja Wietnam.
Czujesz się turystką w Wietnamie?
Nga: Trochę tak.
Z czym Wietnamczykom kojarzy się Polska?
Tuong: Pierwsze skojarzenia dotyczą komunistycznego wietnamskiego poety, który przyjechał do Polski w latach 50-tych na zjazd PZPR. Napisał on krótki wiersz propagandowy, ale pierwsze dwie strofy w romantyczny i obrazowy sposób opisują Polskę. Kiedy w Wietnamie zapytasz o Polskę to wiele osób automatycznie wyrecytuje te dwie pierwsze strofy. Poza tym, to Kopernik, Curie-Skłodowska, Chopin oraz Solidarność. W późniejszych latach także Okrągły Stół i Jan Paweł II. Brzmi to banalnie, ale prawdziwie. Polska jest bardzo dobrze znana w Wietnamie.
Anh: Wietnamczycy kojarzą Polskę z tymi symbolami lepiej niż inne nacje. Polska jest bardziej popularna w Wietnamie niż Tajlandii czy Singapurze. Wydaje mi się, że również bardziej niż np. we Włoszech czy Hiszpanii.
Tuong: Jeszcze jest konkurs Chopinowski, który wygrał w 1980 roku Đặng Thái Sơn. Był pierwszym Azjatą, który zdobył to wyróżnienie.
A współcześnie?
Anh: Ze społeczności wietnamską w Polsce (śmiech)
Tuong: I opozycji wietnamskiej w Polsce. Żartujemy sobie, ale funkcjonuje tutaj mała, ale mocna grupa opozycjonistów. Stąd dochodzi głos Wietnamczyków. Mamy swoje media, interesują się nami zagraniczne redakcje jak BBC, RFI- Radio France International, RFA- Radio Free Asia . Prowadzili i prowadzą często z nami rozmowy na tematy wietnamskie, ale także polskie. Jesteśmy na pewno pod dużym wpływem "Solidarności" i całego procesu transformacji w Polsce. Byłem tego świadkiem i można powiedzieć, że w tym uczestniczyłem. Pamiętam jak Wałęsa mówił, że trzeba się przekwalifikować, przeorientować się i tworzyć kapitalizm. Wietnamczycy wzięli sobie te słowa do serca.
Są, albo były w Warszawie miejsce, które kojarzą się Wam z Wietnamem?
Tuong: Wcześniej na pewno był to Stadion Dziesięciolecia i Jarmark Europa, szczególnie tzw. sektor wietnamski, czyli Zieleniecka, Sokola i Targowa. To był mały Wietnam, gdzie były sklepy spożywcze, w których było można dostać wietnamskie leki na grypę. W tym miejscu Wietnamczycy chodzili też do krawcowej czy fryzjera oraz była słynna alejka z wietnamskimi barami.
Anh: Żałowaliśmy, że zamknięto Stadion Dziesięciolecia, ponieważ był akumulatorem wielokulturowości. Skupiał on ludzi różnych nacji i Polacy mieli do nich otwarty dostęp, co jest ważne. Nigdy nie dochodziło tam do napięć między nimi. Szkoda, że nie przeniesiono go w inne miejsce i przy budowanie Stadionu Narodowego nie starano się zachować tej wielokulturowej mozaiki. A poza tym to bazary warszawskie, które bardzo lubię. To ważne miejsce, w których najubożsi mogą sprzedawać swoje produkty.
Tuong: W tym przypadku drobni producenci i rolnicy mogą w prosty sposób spieniężyć swoje produkty. W Polsce za szybko zachwycano się tym, co zachodnie i rezygnowano z możliwości handlowania na bazarkach. Byłem we Francji i na weekend na ulicach otwierano właśnie bazary. Nawet w Paryżu.
Nga: Trudno teraz zabrać deweloperom działki i zrobić bazar. Dlatego chodzi o utrzymanie tych, które już funkcjonują.
Rozumiem, że to jeden z Waszych postulatów, a dlaczego w ogóle startujecie w wyborach?
Anh: Sporo osiągnęłam w swoim dorosłym życiu w Polsce. Wiele nauczyłam się od Polaków i zawsze dzieliłam się swoją wiedzą i umiejętnościami. Na początku działam wspólnie z Wietnamczykami, a teraz widzę, że to, co robię, jest także wartościowe dla Polaków. Poza tym wybory lokalne są pierwszym etapem próby demokracji. W Wietnamie mieszkańcy nie mogą tego doświadczyć.
Tuong: Mam bogate doświadczeniu w życiu społecznym, w którym działam od kilkunastu lat. Nie chodzi o samą obecność w polityce, ale o aktywność. Niektóre media piszą, że idziemy po władzę, ale to jest służba. Pracuję jako tłumacz przysięgły i dla mnie to też służba. Zdarza się, ze policja dzwoni do mnie w środku nocy i muszę pojawić się na komendzie. Tak samo jak dostaję telefon z sądu albo prokuratury.
Nie chcę zostać radnym w celu zarobkowym, bo to zapewnia mi moja obecna praca. Od kiedy dostałem polski paszport, głosowałem w każdych wyborach. Już czekając na otrzymanie polskiego obywatelstwa wiedziałem, że będę chciał kandydować w wyborach. Mój obecny start jest konsekwencją dotychczasowych działań.
Nga: Kandyduje z czysto ludzkiego powodu. Chcę być widziana jako członek lokalnej społeczności w której żyję. Zależy mi na czystości mojej okolicy, żeby dbano o zieleń, żeby naprawiono chodniki i ulice, żeby do szkoły do której chodzą moi bracia, były dostarczane jabłka. To jest mój lokalny patriotyzm.
Co jeszcze chcielibyście zmienić jak radni?
Tuong: Chciałbym, aby odbywało się więcej wydarzeń kulturalnych i artystycznych. To jeden z obszarów moich zainteresowań. Drugi to natura, a dokładnie Wisła i jej warszawskie brzegi. Niestety nie mamy pięknego nabrzeża i mostu spacerowego. Uważam, że są one niewykorzystane. Dużo jest tutaj do zrobienia. Można np. zagospodarować je w celu rekreacji bez szkody dla natury. Mieszkam w okolicy jeziorka Czerniakowskiego i tam też ta natura jest zaniedbana.
Są jeszcze kwestie czynszów lokali użytkowych, które są za wysokie. W przypadku przetargów na najem liczy się jedynie kryterium wysokość czynszu. Warto zwrócić uwagę na to, co miastu dają działające lokale czyli wartość dodana. Obecność znanych marek i banków nie sprawia, że miasto staje się wyjątkowe, niepowtarzalne. To własnie ciekawe miejsca kulturalne, gastronomiczne czy zakłady rzemieślnicze zmieniają oblicze miasta. Trzeba się zastanowić jakie kryterium wybrać, aby miasto na tym zarabiało i ludzie byli w stanie się utrzymać, a ich lokale i działalność przynoszą miastu i mieszkańcom korzyść w szerszym kontekście. Warszawa musi być miastem wygodnym, bezpiecznym do zamieszkania i miejscem zapewniąjącym potencjał do rozowoju osobistego każdemu z mieszkańców.
Nga: Na Ochocie też jest dużo rzeczy do zrobienia. Konkrety: ochrona bazarku Banacha, przebudowa pl. Narutowicza, modernizacja "Skry", budowa parku Zachodniego, powstanie centrum kulturalnego na miejscu Reduty Ordona, zwiększenie środków na budżet partycypacyjny tzw. "obywatelski" z urzędu miasta, uruchomienie linii autobusowej 208 w przeciwnym kierunku.
Chciałabym również aktywizować młodzież przez bogatą i różnorodną ofertę kulturalną, między innymi nawiązując współpracę ze szkołami czy niedocenianym trzecim sektorem- organizacjami NGO. Zachęcam też wszystkich do udziału we wspomnianym budżecie partycypacyjnym. Wszyscy wspólnie decydują o tym, na co konkretnie wydać pieniądze przeznaczone na kulturę i sport, nie sami politycy
Kwestia jawności i przejrzystości działania samorządu, wyniki obrad i głosowania radnych powinny być każdorazowo ogłaszane do informacji publicznej, np. w internecie czy dla starszych osób- drukowane w informatorach dzielnicowych. Wiąże się to z kwestią ponoszenia odpowiedzialności urzędników za swoje wybory.
Z jakimi reakcjami spotykacie się w czasie kampanii?
Tuong: Kiedy zbierałem podpisy na Ochocie, ludzie podchodzili do mnie, było dosyć naturalnie. Wyborcom wydaje się to normalne, że chcemy kandydować. Nie traktują tego w kategorii egzotyki. Spotykam się z życzliwymi reakcjami. Raz podszedł do mnie młody warszawiak, student mieszkający w bloku niedaleko pl. Narutowicza, który powiedział, że wie o społeczności wietnamskiej w Warszawie. W jego opinii dobrze się asymilują, dzieci uczą się języka i chodzą do szkół. Dla niego to oznaka dobrego przystosowania się ich do życia w Polsce. Zapytał mnie również o mój program i widać, że nie interesowała go tylko ta "egzotyczność", ale także konkrety.
Anh: Wyborcy widzą, że nie dość, iż jesteśmy sympatyczni, to jeszcze startujemy w wyborach. Mnie najbardziej zaskakują pozytywne reakcje starszych ludzi. Socjolodzy mogliby zaryzykować tezę, że to właśnie oni będą się najgorzej odnosić do naszej kandydatury, a to z nimi mam najlepszy kontakt. Moja społeczność lokalna dobrze mnie zna z moich dotychczasowych działań i dla nich jest normalne to, że udzielam się społecznie. Dla nich nienormalne byłoby to gdyby nie wystartowała
Nga: Jest pewna symboliczna sytuacja, którą chciałabym przytoczyć. Szłam na zajęcia na UW i czekałam na przejściu dla pieszych. Podszedł do mnie pewien nieznajomy student i zapytał czy jestem tą kandydatką na radną z Ochoty. Mieliśmy krótką, ale przemiłą rozmowę. Budująca chwila. Chciałabym serdecznie pozdrowić nieznajomego, you made my day!
Przeciętny wyborca, który zobaczy Wasze nazwiska na karcie do glosowania, będzie zachęcony do oddania głosu?
Anh: Myślę, że jeśli ktoś ma oddać na nas głos, to wie na kogo go oddaje i nazwisko tutaj nie ma znaczenia. Nie sądzę, aby ktoś szedł na wybory w ciemno bez konkretnego kandydata szukając egzotycznych nazwisk.
Wydaje mi się, że wielu wyborców głosuje na ostatnią chwilę pod wpływem impulsu.
Anh: Nasi wyborcy są świadomi (śmiech)
Tuong: Tak, warszawiacy to świadomi wyborcy. Ktoś, kto skreśla azjatyckie nazwisko, robi to naprawdę świadomie. Więc albo znają kandydata albo głosują co najmniej ze względu na sympatię do społeczności wietnamskiej czy szerzej azjatyckiej.
Nga: Myślę, że do zabawnej sytuacji mogłoby dojść, gdybyśmy znaleźli się na jednej liście. Wówczas wyborca mógłby mieć problem z rozróżnieniem nas, co zresztą jestem w stanie zrozumieć!
Dlaczego zdecydowaliście się na start z list Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej?
Toung: Moi rodacy startują z list SLD, ale według mnie to niedobry sygnał. Członkowie tej partii mają niezłe kontakty z ambasadą wietnamską i władzami w Wietnamie. Ten fakt może zostać wykorzystany przez komunistów z Wietnamu i tu nad Wisłą, jako legitymizacja ich władzy.
Anh: Nie jesteśmy działaczami partyjnymi, dlatego startujemy z lokalnego komitetu. Dostałam zaproszenia od PO i Palikota. Jednak postrzegam siebie jako działacza społecznego, a nie polityka. Zawsze byłam przekonana, że wybory lokalne powinny być apartyjne.
Nga: W WWS-sie są moi sąsiedzi i osoby z mojej lokalnej społeczności. Jest pani Ewa z przychodni, są nauczyciele, kupcy, strażacy i nie tylko. To świetnie odwzorowuje społeczność lokalną i w takim składzie powinniśmy decydować o wspólnym interesie. Nie wierzę w zawód- polityk, szczególnie na szczeblu dzielnicowym.
Na kogo zagłosujecie jeśli chodzi o prezydenta Warszawy?
Tuong: Na pewnie nie zagłosuje na panią Hannę Gronkiewicz-Waltz. Wydaje mi się, że już czas zmiany, na inną dynamikę rozwoju i inne spojrzenie na Warszawę.
Nga: Chcę dać jeszcze wykazać się kandydatom póki trwa kampania.
Anh: Wolałabym nie odpowiadać na te pytanie.
Czy perspektywie 10-20 lat Warszawą może rządzić osoba o zagranicznych korzeniach? Niekoniecznie wietnamskich.
Tuong: Wydaje mi się, że Polacy nie są jeszcze do tego przygotowani, ale w dłuższej perspektywie dlaczego nie. Ważniejsze jest to czy kandydat ma charyzmę, a nie to jakie ma pochodzenie.
Słyszałem, że poseł Godson startuje na prezydenta w Łodzi, a polityk pochodzenia senegalskiego startuje w Stargardzie Szczecińskim. Skoro zdecydowali się na to muszą mieć za sobą pewien sukces i to nie jest sytuacja jak wtedy, kiedy Jan Pietrzak startował dla żartu na prezydenta Polski.
Nga: Nie wiem co będzie za 10 lat, ale byłoby to dla mnie miłe zaskoczenie, gdyby się tak stało. Liczą się przede wszystkim kompetencje.
Widzisz siebie w ratuszu za 20 lat?
Nga: a razie kandyduję do rady Ochoty i nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Teraz chciałabym zrobić jak najwięcej dla swojej lokalnej społeczności.