– Naród i świat ogólnie głupieje – mówi mi w wywiadzie Ryszard "Peja" Andrzejewski. A przykład, jak twierdzi, idzie z góry – wystarczy wspomnieć selfie Baracka Obamy na pogrzebie Nelsona Mandeli. – Ludzie łapią wzorce skąd się da: telewizji, polityki, show biznesu, często dlatego też nie mają potrzeby bycia lepszym – wyjaśnia Peja. Raper opowiada nie tylko o swojej muzyce i 20-letnim stażu, ale też alkoholizmie i tym, jak jego życie zmieniły narodziny córki.
2014 to dla Ciebie ważny rok, w zeszłym roku minęło 20-lecie Slums Attack. Jak w Polsce czuje się prawie 40-letni raper z 20-letnim stażem?
Na pewno wolałbym mieć 20 lat mniej, ale głowę tą, co teraz. Jak się czuję? Świetnie. O wszystkim decyduję samodzielnie, na przestrzeni lat wywalczyłem sobie tę niezależność, która trwa już bez mała od 10-12 lat. Wcześniej bywało różnie. Dzisiaj mocno stoję na nogach, nie jestem niebieskim ptakiem, który unosi się 30 cm nad przysłowiowymi chodnikami (śmiech). Jestem raperem, ale nie żyję jak raper...
To znaczy jak nie żyjesz?
Często ci, którzy żyją jak raperzy, zazwyczaj nie zarabiają z rapu. Tylko wyciągają jakieś zaskórniaki z tego żałosnego biznesu na whisky w celu szybkiego poderwania kolejnej małolatki. Wolę po prostu być raperem niż żyć jak raper - zajmuję się muzyką, jeżdżę w trasy, czasem jeśli trzeba udzielam wywiadów, którymi zresztą już się tak nie jaram jak kiedyś.
Na przestrzeni tych lat zmienił się słuchacz, który jest też coraz młodszy, ale tylko z mojej perspektywy, bo ja jestem coraz starszy. Dzieciaki, ten młodszy odbiorca zresztą zawsze był pod sceną, czy miałem lat 16, 25, czy teraz 38. Fizycznie już nie jestem dwudziestoletnim dzieciakiem…
Psychicznie też na pewno nie. Słychać to wyraźnie na nowym albumie.
Miejmy nadzieję. Na pewno idzie za tym jakaś dojrzałość, bo wiek zobowiązuje. Abstrahując oczywiście od pewnych zachowań i bycia sobą, bo nie uważam, żeby wiek był ogranicznikiem dla wygłupów czy robienia tego, na co się ma ochotę, na zasadzie, „bo nie wypada”. Cały czas staram się jako weteran wydawać krążki na poziomie. I uważam, że ta płyta trzyma poziom, taka średnia krajowa (śmiech).
Na nowym albumie czuć te Twoje 20 lat doświadczenia. Nie tylko w rapie, ale i w życiu.
Skupiam się na tym, co dla mnie ważne: treść na krążku jest jakimś odwzorowaniem mojego życia. Jeśli jest sporo pocisków na różne zjawiska w rapie, to znaczy, że od dłuższego czasu się temu przyglądam. Jeśli rapuję o rodzinie, to znaczy, że zajmuję się rodziną i to jest 100 proc. Ryśka, którego chciałem nakreślić. Nie obchodzi mnie, czy komuś się to podoba czy nie. I tak znajdą się tacy, co powiedzą, że 20 lat o tym samym, zero progresu, nowych tematów bez względu na to jak bardzo bym się nie postarał i przyłożył.
Tak muszą mówić ludzie, którzy nie znają Twojej twórczości. Ale ciekawi mnie, czy w ogóle masz jakiś profil, obraz swojego słuchacza? „Slumilioner” to przecież nie jest płyta dla dzieciaków, a to o nich wspominałeś.
To świadomy zabieg. Dziękuję, że to zauważyłeś. Identyfikuję się ze swoimi rocznikami i w ten sposób staram się przyciągnąć ich uwagę. Wielokrotnie spotykam rówieśników na ulicy i oni mówią, że nie słuchają już rapu, bo im okres buntu minął. Może nie chcą utożsamiać się z gówniarskim przekazem? Rozwijają się, dojrzewają i chcą posłuchać równolatka, który gada o ich sprawach.
Jeżeli więc adresuję moje kawałki do starszych, to na pewno świadomie, ale nie w celu pozyskania ich jako zwrotu klienteli. Czas przypomnieć im że malowali mury, ćwiczyli b-boying, mając ileś tam lat, słuchali muzy, chodzili na koncerty, a teraz wszystko rzucili w kąt. Ale przecież my tu nadal jesteśmy: ja, OSTR, taki Kaliber chcemy Ci zwrócić wszystko z tamtych lat. Jak? Jest tylko jeden sposób – dojrzały przekaz.
Na pewno część moich słuchaczy to też gimbaza. Jeśli słuchają, oznacza to jakiś sukces, bo jako zgred do nich trafiam, chyba że jest to jedynie wynik mody. Ale czasem starszy słuchacz pokazuje małolatom takiego Rycha, który gada do rzeczy i zapewne dlatego dzieciaki sięgają po te płyty. Głęboko wierzę, że skłania ich również do tego autentyzm tych nagrań. Wielu z tych odbiorców to ludzie z przeszłością, po przejściach, wyrokach, reprezentanci dołów społecznych, osoby dysfunkcyjne, ale też prawnik, lekarz ortopeda, absolwent wyższej uczelni. Antyfani powiedzą, że moja twórczość to hodowla patusów, a przecież ten słuchacz jest bardzo różny, od analfabety po magistra i to jednak z przewagą tych, którzy stawiają na rozwój, przecież widzę z kim ma do czynienia podczas koncertów i spotkań z fanami. Ale kiedy nieraz słyszę, że Peja to tylko HWDP i zioło... tylko się uśmiecham. Od razu wiem, że mam do czynienia z laikiem. Najlepsi są ci, którzy pytają mnie, co się ze mną stało, bo przestało być o mnie słychać po „Głuchej nocy”. To typowe pytanie sezonowca z tamtych lat.
W „No Future” stwierdzasz, że między starymi i młodzieżą jest dzisiaj przepaść. Jak Ty ją odczuwasz, na jakim poziomie?
Młodzieży dzisiaj nigdzie za bardzo nie widać. Wyjątek stanowią centra handlowe, bujaneczka po galerii. Często ważniejsze jest zrobienie zdjęcia w miejscu, w którym przebywają niż samo przebywanie – taki syndrom japońskiego turysty. Na co dzień wielu z nich wrzuca debilne posty i napina się sprzed monitora, to ich sposób komunikacji ich zdaniem jedyny właściwy, toczenie beki ze wszystkiego i wszystkich, pokolenie internetu. Jak czasem widzę takiego dzieciaka, który nie potrafi wydukać z siebie jednego zdania, kiedy rodzice chcą mu kupić nowe spodnie czy buty… Krew mnie zalewa. Często niczego i nikogo nie szanują, choć chcą stanowić sami o sobie.
Dla mnie to stracone pokolenie, bezstresowo wychowanych nieudaczników. Nie dostali w życiu żadnego kopa i moim zdaniem większość z nich sobie nie poradzi. Jakby mieli dla przykładu bronić naszego kraju przed agresją obcego mocarstwa, to sami musielibyśmy się k***a zaciągnąć, bo z tych głąbów nie byłoby żadnego pożytku. Są w stanie przypalić wodę na herbatę, a mają w przyszłości rządzić tym krajem? To k***a absurdalne. I przerażające.
Oczywiście nie można powiedzieć, że całe to pokolenie to poje*y, choć zapewne znaczna część (śmiech). Poznałem wielu młodych ludzi, dojrzałych jak na swoje lata. Na przykład Śliwa, który ze mną jeździ na koncerty, małolat, a kuma cały oldskul, to na czym ja się wychowałem. Niektórzy mają wysrane na to co było wcześniej, bo „mnie nie było na świecie i nie mam prawa wiedzieć”. No k***a, panowie i panie, nie do końca, bo jakoś jednym z ulubionych krążków Śliwy urodzonego w 1991 roku jest płyta NWA z tego samego rocznika. Można? Można.
Wszystko zależy czym ci ludzie chcą nasiąknąć. Albo świadomie idziesz przez życie i czytasz książki, interesujesz się sztuką, wychodzisz poza ramy hip-hopowe, próbujesz zrozumieć inne gatunki i ludzi albo nieumiejętnie zarządzasz swoimi zasobami i przeglądasz głupie strony w sieci. I potem nie potrafią nawet pisać.
Mi tego nie mów – codziennie stykam się z tym, że ktoś nie zrozumiał tego, co jest wyraźnie napisane lub nawet nie doczytał, a wyraża opinię.
Bo naród i świat ogólnie głupieje…
To wina systemu, technologii, które ogłupiają czy ludzi?
Wszystkiego po trosze. Często sam przykład idzie z góry. Wspomniany w utworze Obama i selfie na pogrzebie Mandeli, tego typu chwile słabości. Skoro światowi przywódcy nie dają przykładu, to statystyczny szarak tym bardziej, bo nie musi, bo przecież Ci w TV robią co chcą. Na tym szczeblu pojawia się jakiś protokół, wyraźnie wiadomo, co wolno, a czego nie wypada. Ludzie łapią wzorce skąd się da: telewizji, polityki, show biznesu, często dlatego też nie mają potrzeby bycia lepszym.
Chciałem zapytać o starszy kawałek - „Nie zmienia się nic”. Między tamtym Peją i tym, który siedzi przede mną, jest przepaść.
Ten kawałek, ta płyta…Horror jak sku***yn. Kiedy to gram, za każdym razem mam ciary. Znów wracam na Jeżyce, znowu siedzę na klatce schodowej, nie wiem jak wejść do domu, bo najebany ojciec wsadził klucz w zamek od drugiej strony drzwi. W ścianie na klatce schodowej wykuli dziurę i wyrwali kable, żebym nie mógł nielegalnie w mieszkaniu podłączyć prądu. Wchodząc na półpiętro widziałem białe od tynku schody i wiedziałem już, że to od tego kucia. Nawet nie trzeba było patrzeć do góry. Wiadomo, że lipa i znów unppluged. Nie chcę do tego wracać.
Wiem, co to wyrok eksmisyjny, kibel na półpiętrach, brak bieżącej wody, kiedy brakuje szyb w oknach i opału na zimę. Kto tego nie przeżył może sobie szydzić, że reprezentuję biedę w porsche. Jak już sobie to porsche kiedyś kupię, to bankowo wrzucę fotki do sieci, klik, żeby idiotom gul skoczył. Oczywiście, jeśli zajdzie potrzeba posiadania takiego samochodu. Kupowanie na pokaz nie jest w moim stylu.
Wracając do utworu: te kawałki były proste, posiadałem wtedy pewne braki warsztatowe, ale tkwiła w nich szczerość, może nawet jakaś naiwność, idealizm. I do dzisiaj jak tylko wchodzi ten numer na koncercie, ludzie dostają obłędu. Widać prawda czasu, prawda ekranu.
Przepaść? Raczej dowód na to, że nie zmarnowałem swojego potencjału. Każdy ma jakiś potencjał. Każdy bez wyjątku.
A jakbyś miał wziąć album z „Nie zmienia się nic” i „Slumilionera”, to który poleciłbyś dzieciakowi? Bo to wiele mówi o Twoim stosunku do tego, co było te 20 lat temu.
Powiedziałbym mu: posłuchaj „Nie zmienia się nic”, posłuchaj tego co jest teraz i zobacz jaką długą przebyłem drogę. Oczywiście z racji rozwoju skłaniałbym się ku najnowszej płycie.
Czyli jednak sporo się zmieniłeś.
Na pewno nie zmieniam się na siłę. Moim priorytetem nie jest udowadniać jaki teraz jestem dobry, fajny, godny atencji i zaufania. Bo nigdy nie byłem kryształowy i dlatego też nie jestem pierwszy do wytykania palcem i piętnowania innych. Jeśli chodzi o takie zwykłe rzeczy, przyzwoitość, prawość, to tak, zmienia się, bo pewne cechy trzeba w sobie rozwijać i pielęgnować. Kiedyś nie szanowałem wielu rzeczy i postaw odmiennych od mojego światopoglądu. Zadawałem się z różnymi ludźmi, zdarzyło się podać rękę człowiekowi, który odebrał komuś życie, naprawdę różnych ludzi spotkałem w życiu. Ale nigdy nie oceniałem, zawsze staram się okazać empatię, choć nie jest to łatwe. Z czasem przyzwyczaiłem się do bycia ocenianym - a to za gruby a to za chudy, a to taka czy inna fryzura. Ludzie próbują mi mówić jak mam żyć, że to „cena sławy” i przecież ja mam takie łatwe życie. Łatwo wcale nie mam, ciężko na swoje pracuję. Nie ma empatii w społeczeństwie.
Niestety, nasze społeczeństwo, oprócz tego że wymyśla masę problemów, ma też sporo realnych problemów i trzyma je w sobie. Potem to wybucha i ojciec wstaje zabija dwójkę dzieci, żonę, sam skacze z okna, bo nikt mu nie pomógł.
Społeczeństwo jest sponiewierane, z mózgami wypranymi przez przywódców politycznych. Brak wzorców, moralny upadek. Nawijałem o tym już w 2004 roku w „Najlepszą obroną jest atak”, ale wtedy to ja byłem tam podmiotem lirycznym! Dzisiaj mógłbym powiedzieć, że oscyluję wokół bycia jakimś moralnym przywódcą, ale na pewno nigdy k***a nie chciałbym kimś takim być. Nie jestem żadnym moralnym autorytetem ani wzorem do naśladowania. Ale mogę być przykładem na to, że jak jesteś zdeterminowany, to ciężka praca ci to wszystko wynagrodzi.
Wiadomo, że miałem trochę szczęścia, i jakiś odpowiedni czas, okoliczności, ten na górze też pewnie trochę pomógł. Ale siedzenie na dupie na pewno nikomu nie pomoże, od tego można mieć tylko hemoroidy.
Mówisz o ciężkiej pracy, więc może powiedz jak ciężka to jest robota? Tym bardziej, że od prawie 2 lat masz córkę – to musiała być rewolucja w życiu Rycha.
Opowiem Ci dwa warianty swojego życia. Pierwszy to jeszcze jak chlałem – nie wiadomo kiedy się położę i kiedy wstanę, bo nie wiem kiedy skończę balować. Środa była dla mnie poniedziałkiem, a niedziela piątkiem. To były takie okresy: parę dni ciągu, potem ogarka, zrobienie wszystkiego, miesiąc później zniszczenie wszystkiego i taka sinusoida.
Miałem wtedy wszystko i wszystkich gdzieś, liczyły się tylko moje potrzeby: wypite kieliszki, wciągnięte kreski, wydane pieniądze, zaliczone panienki. Wiesz jak jest. Jak chciałem się wyspać, bo miałem chandrę, bo miałem „smutny dzień”, bo „popiłem i nie wiem jak to się stało”, no użalałem się jak baba, to musiałem się pozbierać i sobie poradzić. Ale wtedy miałem ten komfort, że jak nie włączyłem telefonu, olewałem spotkania, to wszystko po prostu przekładało się na później i tak sobie leżałem i próbowałem zebrać się w sobie. Można powiedzieć, że taki schemat nawet jakoś twórczo mnie pobudzał. W miarę normalnie funkcjonowałem, wydawałem płyty, grałem trasy… No właśnie – w miarę.
Alkohol dawał ci materiał, prawda? Bo przecież na każdym z tych albumów nawiązywałeś do walki z alkoholizmem, robisz to także w „Slumilionerze”.
Oczywiście, to wszystko było tam zawarte. 5 lat niepicia – to nie jest odległy czas, ja to wszystko pamiętam bardzo dobrze. I chwała Bogu, bo gdybym zapomniał kim jestem, to istniałoby przypuszczenie, że mógłbym do tego powrócić. W każdym razie wtedy, nawet jak wszystko zawalałem, ale chciałem się przykładowo położyć do tego łóżka, to się kładłem, jak chciałem gapić się w sufit lub telewizor, to się gapiłem. Przed chwilą jak wszedłem i spojrzałem w róg (stał tam stolik zastawiony butelkami z alkoholem – red.), to pomyślałem: o ku**a, może inaczej usiądę. Ale nie, nie boję się tego gówna. To jest mój śmiertelny wróg i szanuję go. Zawsze mogę stanąć z nim do walki. I zawsze przegram. Więc po co walczyć?
Drugi wariant to życie po alkoholu… praca nad sobą, rozwój osobisty, ale też desperacka próba nadrobienia straconego czasu. Stąd wytwórnia, wiele innych przedsięwzięć, czas, który zyskałem trzeba było czymś zapełnić, a stąd już tylko o krok do pracohlizmu – ale paradoksalnie praca bardzo mi pomogła. Robiąc coś dla innych ludzi czujesz odpowiedzialność, uczysz się jej. Nawet jeśli pracujesz z nieodpowiedzialnymi ludźmi możesz się czegoś nauczyć i wypracować właściwy sposób komunikacji, nawet z najgorszymi męczybułami. Praca dała mi naprawdę wiele satysfakcji, ale głównie zyskałem zdolność w obszarze komunikacji interpersonalnej. Myślę, że w dużym stopniu przyczyniło się też moje otoczenie, to z kim spędzam czas, rozmowy z żoną, która jest wymagającym partnerem również w dyskusji.
Po narodzinach naszej córki sytuacja zmieniła się jeszcze bardziej. Skończyło się siedzenie do późna i leżenie do 11.00. Skończyła się beztroska, różne luźne wyjazdy, spontaniczne akcje, nieplanowane, improwizowane działania, które są charakterystyczne dla dwójki młodych zakochanych w sobie osób. Kiedyś, gdy spałem 7h to byłem niezadowolony, życie nocne ma to do siebie, że trzeba odsypiać. Zawsze lubiłem dużo spać, po koncertach spałbym w nieskończoność. Dzisiaj wstaję najpóźniej o 8.00 bez względu na to, o której się położę i często jest to mniej niż te moje minimum z kiedyś. Nie ma zmiłuj, do 11.00 jestem z rodziną. Potem dziecko ma 5-6h zajęć, a ja mam ten czas dla siebie i mogę: iść np. do kina, na siłownię, z żoną do łóżka, na zakupy, zrobić biuro, maile, telefony albo nie robić nic. Bo po 15.00 znowu zajmujemy się naszym dzieckiem, a gdy mała idzie spać, naprawdę czujesz bilans dnia i chciałbyś włączyć ogłupiający serial i odpłynąć.
Ale pewnie tak nie możesz zrobić.
Ni ch**a. Pracujemy wtedy do 24.00, po godzinach. To wtedy piszę teksty, rozmawiam z kumplami, często wieczorem lecę na trening. Ale nie mam żalu, takie życie wybrałem, czas porzucić egoizm, poświęcić coś dla innych.
Wiem, że nie można robić różnych rzeczy z dzieckiem na ręku. Dlatego płytę nagrywałem dziesięć miesięcy, a nie sześć. Do tego koncerty i ogólnie jakieś życie, jego organizacja. Paradoksalnie założenie rodziny dało mi niesamowitą wydajność. Nie miałem pojęcia, że można robić wszystkie te rzeczy w tak krótkim czasie i jeszcze wygospodarować coś z tego dla siebie. Bo człowiek musi jeszcze w spokoju zjeść, spotykać się ze znajomymi, uprawiać seks...
Mieć życie.
Może dzisiaj go nie mam, bo gonię, żeby się wyrobić. Może nie wszystko jest tak jakbym chciał ale… nasz przykład nie jest żadnym wyjątkiem. Wystarczy sobie wyobrazić inne rodziny, wielodzietne, z problemami finansowymi, z pracą i też jakoś dają radę. Ja nie mam takich problemów, mam wspaniałe warunki, aby rozwijać się jako mąż i ojciec. Cała reszta to kwestia organizacji i odpowiedniej motywacji.
Ale jak o tym mówisz to mam wrażenie, że to właśnie jest dla Ciebie kwintesencja życia: rodzina.
Bo dla mnie to jest życie. Mam się teraz użalać, że mam 30 nierozfoliowanych filmów na DVD i nie mogę ich obejrzeć? Albo że nie mam czasu pogadać z kumplem, bo akurat jak dzwoni to kąpię małą? Inna sprawa, że sam jakiś czas temu został ojcem i skumał, że pora, o której dzwonił jest niestosowna z oczywistych przyczyn. Praktyka. Jesteś dorosły, to odpowiadasz za innych. Nie ma „ja”. Albo się świadomie decydujesz na założenie rodziny i trwale ją budujesz i z tego czerpiesz szczęście i przyjemność: że dziecko się uśmiecha, przytula, że wczoraj powiedziało „kocham Cię” pierwszy raz, albo nie zakładasz rodziny.
Jak biegnie i się przytuli, to czego ma mi być żal? Że poświęcam dla niej czas, przecież dostaję od niej takie wsparcie i szczęście, że nic innego mi tego nie da. Żadne imprezy, używki, największe koncerty nie dawałyby mi takiej radości. To członek rodziny i ona od najmłodszych lat ma się czuć bezpieczna, ważna, doceniona, ma prawo głosu, do decydowania co się dzieje z rodziną.
Spełniam się, potrafię znaleźć na wszystko czas, a że jestem w ch*j zarobiony i nawet jem już w biegu, to trudno. Przygotowuję posiłki, piorę, sprzątam, bo to jest kwintesencja prawdziwego faceta, mama mi nigdy po melanżu spodni nie prała. Dzieciaki uczcie się, bo w dorosłości nie ma ku**a czasu na sentymenty. Albo sobie radzisz i znajdujesz złoty środek, albo bądź sobie niebieskim ptakiem w wieku 40 lat i baw się jak byś miał 16. Mi żal dupy nie ściska, bo to mój świadomy wybór i to zmiana, która bije w moich utworach.
To jedna duża zmiana. Druga, jaką zauważyłem słuchając krążka, to Twoje podejście do pieniędzy. Kiedyś było: „być, nie mieć”, dzisiaj mówisz: „być i mieć”. Ale jednocześnie podkreślasz duży dystans do kasy.
Pokorne cielę dwie matki ssie. Trzeba mieć w sobie pokorę, to budzi szacunek. I trzeba się przede wszystkim szanować. Poza tym nie można pokazywać wszystkiego, co się ma, bo będzie hejt. A po drugie, nie należy się obnosić z tym co się ma, bo możesz kogoś tak po ludzku urazić. Do tego biznes ceni sobie ciszę, też wyznaję tę zasadę. Okej, w klipie palety dolarów, gangsterka, to jest spoko, można się zabawić w konwencję, ale to tylko konwencja, ostentacyjne pokazywanie pieniędzy nie stanowi o prawdziwej wartości człowieka to chyba oczywiste.
„Być, nie mieć” było młodociane, idealistyczne. W gruncie rzeczy wtedy pokazywałem jak ludzie chcą Cię wykorzystać. Teraz mówię „być i mieć”, bo jestem i mam i nie mogę mówić inaczej, bo to by znaczyło, że albo mnie orżnęli albo kłamię. Eis kiedyś nawinął w stylu: „wyglądam jak milion dolarów, ale nic nie mam”. Dlatego ja lubię sobie pocisnąć tych wannabe, co chwalą się pieniędzmi, których nie mają. Potem okazuje się, że ich płyta wcale nie osiąga złota, koncerty są w kratkę i tak naprawdę żyją z dnia na dzień.
Jak każdy miałem pewne etapy, różne rzeczy mi imponowały: popularność, pieniądze, poczucie, że mogę, bezkarność za tym szła, bo wchodziłem w konflikty z prawem i miałem wy****ne. Ale nigdy bling bling, bo chociaż lubię czarną muzę, to nie jestem czarny, nie mam tej mentalności i nigdy nie będę miał.
Dzisiaj masz więc wszystko: złote płyty, stać Cię na życie, tysiące fanów, koncerty. Ale w „Sukcesie” dość jasno sugerujesz, że Twoim sukcesem nie są te kwestie materialne, tylko...
Rodzina to mój sukces. To trwały fundament, który uratuje cię przed najgorszym, ochroni, gdy będziesz w potrzebie. I nie byłoby jej, gdybym nie był trzeźwy. Cały mój sukces opiera się na tym, że przestałem żłopać wódę w ilościach k***a przemysłowych.
Po prostu zebrałeś się do kupy.
Tak, zebrałem się, ale tylko we wspólnocie można to wypracować. W pojedynkę każdy polegnie. I zostałem nagrodzony za wszystkie cięgi jakie dostałem za dzieciaka, w domu w którym dorastałem, potem za cięgi, które sobie sam zadałem, powielając schematy wyniesione z domu. Teraz zbieram bonusy... Nie, ja zaczynam żyć normalnie. Dla mnie to normalne życie jest bonusem, bo mam taki deficyt, że skrzydła mi niedługo wyrosną.
Nie robię z siebie ofiary. Tak, choruję na śmiertelną i postępującą chorobę, która, gdybym jej nie zatrzymał, zabiłaby mnie albo bym trafił do wariatkowa. Nie wymagam od nikogo propsów za to co robię. Przyjąłem jedną ważną zasadę: za normalność nie ma pochwał.