Od ponad tygodnia głośno o złych poprawkach dermatologów estetycznych i chirurgów plastyków. A wszystko dzięki Rene Zellweger, Edycie Pazurze oraz Bogumile Wander. Dużo hałasu o nic? Niekoniecznie. To tylko niektóre znane twarze, które w „cudowny” sposób zmieniły się w ostatnim czasie niemal nie do poznania. Nie mniej problem nie dotyczy tylko gwiazd i celebrytów i na ulicach widzimy coraz więcej ludzkich karykatur, ofiar nieudanych eksperymentów odmładzająco-upiększających. Pytanie: gdzie leży granica dobrego smaku i czy jeszcze jesteśmy w stanie ją wyczuć?
Szał na wieczną młodość, tak zwane idealne rysy twarzy czy proporcje ciała panuje już od kilkunastu lat. I właściwie ciekawe czy ta moda kiedykolwiek minie? Skoro dziś botoks i kwas hialuronowy można kupić nawet przez internet lub zabieg wykonać „w promocji” w byle gabinecie kosmetycznym lub stomatologicznym… Jednak to, co się dzieje ostatnio w Polsce, jak i na całym świecie powoli staje się niesmaczne. I to z kilku powodów.
Po pierwsze: osoby, które próbują się odmłodzić, przestają po poprawkach chirurgicznych lub estetycznych przypominać same siebie. Po drugie: większość twarzy poprawionych wygląda, jak spod jednej i tej samej sztancy (atak klonów?). Po trzecie: problem dotyka kobiet (jednak w większości poprawkom ulega płeć piękna) coraz młodszych - strach pomyśleć, jak będą wyglądać za kilkanaście lat…
Po czwarte: jeżeli zabieg estetyczny widać, to nie wygląda on ani dobrze, ani ładnie, bo właśnie w tej dziedzinie szczytem smaku jest dyskrecja. Po piąte: czy naprawdę autorzy tych poprawek nie są w stanie kobiecie w potrzebie doradzić, co doda jej twarzy lub ciału uroku a co zadziała na nią wręcz przeciwnie? A może jest tak, że niektórzy, bo na szczęście - nie wszyscy - rodzimi chirurdzy i lekarze medycyny estetycznej nic sobie nie robią z wyglądu swoich pacjentek i na każdą z nich patrzą stricte merkantylnie?
Nie mam zamiaru naśmiewać się z kobiet lub mężczyzn, którzy ulegają modzie na poprawki. Bo sama nie wiem, czy za kilka lat też tej modzie nie ulegnę. Pierwsze zmarszczki już mam, idealnej cery nie miałam nigdy i nawet patrząc na własne zdjęcia sprzed czterech lat, widzę różnicę w jakości skóry czy jędrności ciała - życie. Póki co, mogę się pochwalić (o ile jest się czym chwalić w tej kwestii), że jestem jedną z niewielu dziennikarek urodowych, która nie wypróbowała na własnej skórze botoksu. Zdaję sobie sprawę, że w związku z tym, ktoś może mi zarzucić niekompetencję w tej dziedzinie. Ale mi się efekt botoksu po prostu nie podoba i dopóki nie widzę u siebie potrzeby jego użycia - nie mam zamiaru po niego sięgać.
Choć znam kilka osób, które z botoksu korzystają, wyglądają świetnie, bo tych poprawek u nich nie widać. Moja dobra koleżanka, która zawsze miała poprzeczne zmarszczki na czole i brwi zmarszczone tak, jakby chciała komuś zrobić swoim wzrokiem krzywdę, zastrzykom z botoksu zawdzięcza łagodniejszą, bardziej pogodną twarz. I to jest właśnie klucz do sukcesu w poprawianiu urody! Jeśli korzystasz z dobrodziejstwa medycyny estetycznej i wyglądasz naturalnie, na wypoczętą a nie „przerobioną” , to znaczy, że twój lekarz wie co robi i zna się na swoim fachu. Albo, że ty precyzyjnie komunikujesz o jaki efekt ci chodzi.
Akurat trzy przykłady osób publicznych, które wymieniłam w lidzie, są z puli tych najbardziej aktualnych. Ale czy tych najbardziej szokujących? O odtwórczyni roli Bridget Jones jest głośno nie tylko nad Wisłą. Być może dlatego, że zawsze nam się kojarzyła z aktorką i kobietą, która nie wstydzi się wyglądać gorzej, pięknością nie była nigdy i bardziej doceniano ją za świetne role filmowe niż za wygląd na czerwonym dywanie. Tyła, chudła, puchła, kurczyła się, zmieniała kolory włosów i fryzury, ale pozostawała tą swojską dziewczyną, która ma do siebie dystans i jest fajna taką, jaką jest.
I kiedy uległa presji otoczenia (wiadomo nie od wczoraj, że całe Hollywood jest po poprawkach), na bycie bardziej, mocniej, młodziej, niestety straciła. W oczach widzów oczywiście, bo być może sama czuje się w swojej skórze o niebo lepiej.
Uśmiech Bogumiły Wander, przepięknej prezenterki telewizyjnej jest szeroki i szeroko komentowany dosłownie wszędzie. Ludzie nie śmieją się z samej pani Bogumiły, bo doceniają ją jako osobę i wszem i wobec uchodzi ona za kobietę z klasą. Bardziej kłuje w oczy wizja „artysty”, który poprawił jej twarz tak mocno, że nabrała karykaturalnego kształtu nieruchomej maski, z przyklejonym uśmiechem klowna. Zbyt obfite implanty w policzkach, zbyt mocno naciągnięta skóra (lifting?), napięte czoło i przesadnie powiększone usta - przerażają.
Żal mi tej pięknej kobiety i rośnie we mnie złość na autora tych poprawek. Czy był tak zdesperowany, żeby nie dostrzec, że dokonując kolejnego zabiegu ją oszpeci? Czy chęć zarobienia paru groszy jest ważniejsza niż etyka zawodowa? A może jest z siebie dumny, bo taka estetyka jego zdaniem świetnie reprezentuje jego osobę i może być znakiem firmowym?
Wyglądu Edyty Pazury już nawet nie będę komentować. Myślę, że dziecko ze szkoły podstawowej jest w stanie wskazać kilka dość istotnych różnic w wyglądzie jej twarzy i ciała, z wczoraj i dziś. Nie mniej znowu pojawia się pytanie: kto tych zabiegów dokonał? Czy były one wizją pani Edyty czy też może pana chirurga? A jeśli lekarz tak wspaniale ją urządził, to poprosimy o adres, żeby wiedzieć na przyszłość, gdzie na pewno nie warto przychodzić…
Zresztą, nie trzeba gościć w gazetach czy na portalach plotkarskich i być na świeczniku, żeby się poprawiać. Wystarczy wizyta w gabinecie kosmetycznym, czy studiu malowania paznokci. Przedłużone rzęsy, jak miotły, napompowane usta, nieruchome czoła i wypukłe, jak u matrioszki policzki są znakami charakterystycznymi personelu. Oczywiście nie wszystkich kosmetyczek i manikiurzystek i nie wszędzie. Nie mniej trend na estetyczne poprawki naprawdę dotyczy zwykłych kobiet i jest dziś w ich zasięgu.
Oczywiście są pewne usterki urody, niedoskonałości lub znienawidzone przez nas części twarzy lub ciała, które wywołują kompleksy i odbierają nam pewność siebie. I zgadzam się, że wtedy warto coś z nimi zrobić. Zbyt duży lub garbaty nos, brak biustu lub odwrotnie: wielkie, ciężkie piersi, których się wstydzimy, drugi podbródek czy oczy, które wyglądają na wiecznie opuchnięte i zapłakane, albo siatka zmarszczek na dekolcie i szyi. I dla każdego źródłem kompleksów jest coś innego. Mi nie przeszkadza mój duży i wydatny nos, a inną osobę może taki sam doprowadzać do szału lub na stół operacyjny chirurga plastyka. Za to ja mam fioła na punkcie trądziku, z którym walczę od czasów liceum i jest moim największym kompleksem.
Dlatego nie występuję tu z pozycji osoby idealnie pięknej, z nieskazitelną skórą i bez zastrzeżeń do swojego wyglądu. Uważam, że wszystko jest dla ludzi, pod warunkiem, że nie robi im to krzywdy. I nie zmienia ich wyglądu - w karykaturalny. Bo bardzo łatwo jest dokonać poprawki szpecącej przynajmniej na okres kilku miesięcy, dopóki toksyna czy kwas nie przestaną działać lub trwałej i nieodwracalnej.
Można się procesować, oskarżyć lekarza i klinikę, ale blizny i straszny efekt operacji plastycznej pozostaną z nami na wiele lat lub w skrajnych przypadkach, nawet na zawsze (na szczęście większość trwałych wypełniaczy i innych nieodwracalnych technik została już wycofana i dziś ceni się poprawki niemal niewidoczne, kosmetyczne).
Dlatego, zanim się zdecydujesz na zabieg, poczytaj o klinice, sprawdź opinie o lekarzu, zgłoś się na konsultację i najlepiej poproś o komputerową symulację tego, co zamierza w twojej twarzy lub ciele - zmienić. I pamiętaj o zasadzie mniej znaczy więcej. Im mniej widać ingerencję, tym więcej zyskasz i lepiej będziesz wyglądać.