Mimo że mur runął, to w pewnym sensie wciąż dzieli Niemców.
Mimo że mur runął, to w pewnym sensie wciąż dzieli Niemców. Fot. Shutterstock
Reklama.
Państwa nie są jednolitą strukturą, to normalne, że różnią się w zależności od regionów. Jednak są takie kraje, w których ten podział jest dużo bardziej widoczny. Można za przykład wziąć Włochy, które mimo zjednoczenia, które miało miejsce w XIX wieku, wciąż są bardzo mocno zregionalizowane, a podział na północ i południe jest bardzo widoczny.
W Polsce nadal widać granice pozaborowe, a w Niemczech wschód i zachód to wciąż dwa oddzielne światy. Włochy i Niemcy to kraje, które jednoczyły się dopiero w drugiej połowie XIX w., Niemcy zostały podzielone ponownie po II wojnie światowej. Czy to oznacza, że kraj nigdy nie będzie jednolity? A może nie ma w tym nic złego?
Złożona kwestia
Niemcy wydały około trzech bilionów euro na to, by zniwelować różnice między wschodem a zachodem. Mimo tak ogromnych środków, to wciąż się nie udało. Twarde dane pokazują, że wschód wciąż goni zachód i wygląda na to, że cały czas ma zadyszkę. Średni dochód gospodarstwa domowego w zachodnich Niemczech jest o około 1/3 wyższy niż we wschodniej części kraju. Średnia pensja w dawnym NRD to ok 2,317 euro, a w dawnym RFN 3,000 euro. Bezrobocie na wschodzie wynosi 9,7 proc, a na zachodzie 6 proc.. Wciąż jest wiele do zrobienia.
– Istnieje wiele powodów, dla których Niemcy wciąż są podzielone. Przede wszystkim NRD było w znacznie gorszym stanie niż podejrzewano. Z tego powodu postanowiono przenieść z RFN system socjalny, co okazało się nietrafionym pomysłem. Ludzie nie zostali zmobilizowani do działania tylko otoczeni kokonem ochronnym – tłumaczy profesor Jurgen Wandel z Zakładu Badań nad Gospodarka Niemiecką SGH.
Inną rzeczą, którą przeniesiono całkowicie z RFN do NRD była waluta. Marki wschodnioniemieckie zostały zamienione na zachodnioniemieckie w stosunku 1:1 (z pewnymi wyjątkami), podczas gdy Bundesbank sugerował kurs 2:1, a kurs rynkowy wskazywał na kurs wymiany 4:1 lub nawet 5:1. Przedsiębiorstwa wschodnioniemieckie były często nieefektywne i nieprzywykłe do warunków wolnego rynku. Wskutek takiej decyzji, podyktowanej bardziej względami politycznymi, a nie ekonomicznymi, straciły możliwość konkurowania niższą ceną z firmami z zachodu.
Z kolei dr Krzysztof Księżopolski szef programu Bezpieczeństwo Energetyczne i Polityka Klimatyczna z Ośrodka Analiz Politologicznych Uniwersytetu Warszawskiego podkreśla, że w pogłębieniu starego podziału miał udział współczesny kryzys.
dr Krzysztof Księżopolski

To nie są podziały na gruncie regionalnym, ale raczej pomiędzy biednymi i bogatymi. Obecny kryzys pogłębia te różnice: biedni są jeszcze biedniejsi, a bogaci bogatsi. W przypadku Niemiec wykorzystano politykę energetyczną Energiewende opierającą się między innymi na rozwoju odnawialnych źródeł energii do zmniejszania dysproporcji między biednymi a bogatymi. Postawiono na rozwój spółdzielczości energetycznych oraz komunalizacje sieci energetycznych.

Ekonomiści podkreślają, że podstawą jest walka z biedą oraz wykluczeniem energetycznym, które jest w Niemczech sporym problemem. Zniwelowanie różnic zależy też od bardzo prozaicznych rzeczy, takich jak zapewnienie dobrego transportu między ośrodkami, to z kolei zagwarantuje migrację ludzi oraz umożliwi im szeroką edukację. Jednak czy za podział odpowiadają wyłącznie względy ekonomiczne? A może gospodarka jest zależna od uwarunkowań społeczno-kulturowych?
Podziały są potrzebne
Mimo że Niemcy bardzo cieszyli się ze zjednoczenia, to z czasem okazało się, że choć są jednym narodem, to bardzo się różnią. Nie minęło dużo czasu, a zaczęły krążyć żarty o mieszkańcach wschodu, byli oni utożsamiani z nieporadnymi biedakami, o dość niskiej kulturze osobistej.
– Pytanie o to, czy ekonomia definiuje czynniki kulturowo-społeczne, czy na odwrót jest nierozstrzygnięte od ponad 150 lat. Faktem jest, że w czasie zimnej wojny w Niemczech wyrósł nie tylko Mur Berliński, lecz także kulturowy – tłumaczy profesor Leszek Koczanowicz z SWPS we Wrocławiu.
profesor Leszek Koczanowicz, SWPS Wrocław

Proszę sobie wyobrazić, że na początku lat 2000 znajomy pokazał mi dane, z których wynikało, że jest dwa razy większe prawdopodobieństwo, iż Niemiec ze zachodnich landów poślubi Azjatkę niż kobietę z dawnego NRD.

Potwierdza też tezę ekonomistów, wschodnimi mieszkańcami za bardzo się zaopiekowano. – RFN skolonizowało m.in. NRD-owskie uniwersytety. Od znajomych naukowców wiem, że między profesorami z dwóch stron muru był widoczny brak porozumienia. Ale poza życiem uniwersyteckim, ta kolonizacja też miała miejsce. Przychodzili urzędnicy z zachodu, traktowali swoich podwładnych z wyższością, krążyły dowcipy – zaznacza profesor.
Stworzono kategorię socjologiczną homo sovieticus, a ludzie określani tą łatką czuli się ubezwłasnowolnieni i stawiali tzw. bierny opór – niby działali, ale z tego działania niewiele wynikało.
– Krąży taka biblijna anegdota, że Bóg kazał żydom krążyć po pustyni Synaj, dopóki nie umrą wszyscy, którzy żyli w niewolnictwie, dopiero wtedy pozwoli im wejść do Ziemi Obiecanej. Może podobny mechanizm musi zadziałać w Niemczech – zastanawia się profesor Koczanowicz. I dodaje. – Ale wbrew pozorom podziały są potrzebne, trzeba szukać w nich korzyści. Oczywiście nie mogą być na tyle duże, by jedni cierpieli biedę, a drudzy żyli w dobrobycie, ale różnorodność jest wskazana w każdym aspekcie życia.