– Niezbyt często przyjmuję tu gości – przyznaje Tomasz Stańko, gdy odwiedzam go w jego mieszkaniu na Powiślu. W salonie kolekcja dywanów, fortepian, książki. Na stole złocista trąbka. Rozmawiamy chwilę o przeziębieniach i morsach, by za moment obrać tory właściwej rozmowy. Organizacja festiwalu, polish jazz, popkultura. "Sztuka to nasza siła".
Startuje właśnie kolejna edycja Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej. Czego można się po niej spodziewać?
To już dwunasta odsłona festiwalu, nazwaliśmy ją więc „Nowe wymiary”. Wielu jest starszych uczestników, a bielska publiczność jest bardzo wyrobiona, toteż można im przedstawić różne niuanse programowe. Mamy tutaj na przykład zupełnie nowy wymiar Garry’ego Burtona, który jest znany z występów z Chick Coreą, a teraz zaprezentuje bardzo ciekawy ostatni kwartet. W nowej odsłonie wystąpi też chociażby Mark Turner - w kwartecie będzie grał z nim Avishai Cohen, młody izraelski trębacz.
A Tord Gustavsen, będzie w kwartecie z saksofonem, chociaż znany jest śląskiej publiczności jako trio fortepianowe. Louis Sclavis, francuski klarnecista, który wielokrotnie był w Bielsku, będzie teraz promował tutaj ostatnią płytę, która jest pełna elementów muzyki irańskiej. Festiwal otworzy fantastyczny gitarzysta Bill Frisell i sekcja rytmiczna, a zamknie też fajny koncert dwóch młodziutkich Włochów - Giovanni Guidi i Gianluca Petrella.
Jaka jest więc waga tego festiwalu?
Ten festiwal w Bielsku-Białej jest ogromnie ważny. Właściwie tego typu wydarzenia muzyczne i artystyczne są zależne od ludzi, którzy je tworzą. Władysław Szczotka, który jest dyrektorem miejskiego ośrodka kultury i animatorem życia kulturalnego w tym mieście, robi niesamowitą robotę. On od lat organizuje koncerty i przeróżne wydarzenia. W Bielsku-Białej są festiwale muzyki sakralnej, muzyki kompozytorskiej i dwa jazzowe. To wszystko zależy od ludzi, dlatego ja też chcę to podkreślać. Dzięki temu ta bielska publiczność jest tak wyrobiona i można jej właściwie wszelakiego rodzaju projekty przedstawiać, a ona z lubością ich posłucha.
Nad samym festiwalem unosi się duch ECM-u, słynnej wytwórni muzycznej.
Owszem. Jednak nie cały festiwal jest nie całkiem ecmowski, bo prezentują się też inne projekty, takie jak na przykład Sound Prints z Joem Lovanem i Dave'em Douglasem. Ale sam ECM to słynna wytwórnia, która właściwie była u podstaw mojej kariery. Koniec lat 60. I początek 70. - już wtedy była słynną wytwórnią i myśmy tylko jej wtedy słuchali. Co ciekawe, przez lata wcale nie opada jej popularność, tylko non-stop rośnie. I to zasługa jednego człowieka. Manfred Eicher. On sam to wszystko tworzy, sam pilnuje wszystkiego. Obecny jest na każdym nagraniu swoich podopiecznych i wypuszcza coraz więcej płyt. Nie wiem, jak on to robi! Na przykład wydał niedawno płytę, na której Kremer opracowuje utwory Mieczysława Wajnberga.
To jest polski Żyd, który jako młodziutki chłopak uciekł przed agresją niemiecką do Rosji. Tam odbywała się jego młodość, tam tworzył. I nikt go zupełnie nie znał. A teraz Manfred wydał jego twórczość, jego kompozycje wchodzą na scenę, a Gidon Kremer pomaga je popularyzować. Manfred ma nosa do wyszukiwania perełek.
Na festiwalu będą powroty. Pan wraca z dawnym projektem.
Tak. Z tym, że mój projekt to nie jest nowy wymiar, tylko stary wymiar. Właśnie w Bielsku zacząłem Wisławę, to był właściwie mój drugi koncert, który tam grałem. Potem zrobiłem z tego płytę, koncertowałem po świecie i teraz wracam z nim tutaj. Z programem trochę wzbogaconym, trochę inaczej ogranym i z również z nowymi kompozycjami. Ale pokażę też moją starą, stabilną muzykę. Dla mnie to jest scena tak właściwie trochę jak dom.
Jak ważny jest ten język muzyczny? Sposób innego przedstawienia starego utworu?
Jazz jest muzyką improwizowaną i ta improwizacja jest pewną formą artystycznego wyrazu. Zupełnie nową, inną, niż była na przykład w baroku. Jest to właściwie tworzenie w czasie rzeczywistym. Ta muzyka żyje, to znaczy - ona cały czas ewoluuje. Utwór jazzowy to trochę jak taki program na komputer, który może wydać różne efekty, różne owoce, w zależności od tego, jak się będzie realizował. Niewątpliwie za każdym razem utwory są inaczej podane – jest inna atmosfera, nastrój, inne tempa, inna dynamika, inna ekspresja.
A konteksty? Historyczne, duchowe…
Duchowe bardziej. To zależy od stanu świadomości, od tego, co na mnie w danym momencie wpływa. Czy jestem bardziej melancholijny, czy może depresyjny. Czy melancholijny w sensie takiego przyjemnego miłego nastroju zadumy. Bo przecież melancholia ma też wiele różnych odcieni.
Szykuje pan teraz nowy projekt.
Niedawno zrobiłem niekomercyjny projekt na zamówienie Muzeum Historii Żydów Polskich. Nagrałem dla nich płytę Polin. I zrobiłem to też w trochę innym składzie, niż mój nowojorski kwartet. I właśnie to niewątpliwie będzie elementem tego mojego przyszłego projektu, który jeszcze nie wiem, jak się dokładnie skończy, ale myślę, że w tym bądź następnym roku powinien zostać sfinalizowany. Ja się nie spieszę, bo wie pani, pośpiech to rzecz względna i czas jest bardzo rozciągliwy. Nie mam potrzeby się spieszyć. Idę takim niedbałym, chwiejącym się krokiem przez życie. I czas mi się rozciąga albo kurczy, nie dbam o takie przyziemne rzeczy. Postępuję tak, jak mnie prowadzi życie.
Mówi się o pewnym fenomenie jazzu w Polsce?
Mówi się, to prawda! W Nowym Jorku nawet, że to właśnie w Polsce najlepiej sprzedają się płyty jazzowe. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale skoro na najważniejszej scenie muzycznej tak się mówi, to coś musi w tym być. Wiem, że muzycy na całym świecie liczą się z polską sceną, zależy im na graniu tutaj. Jest dużo festiwali, koncertów, wspaniałe przyjęcie, publiczność jest wyrobiona. Już w mojej wyższej szkole muzycznej na ostatnim egzaminie nagrałem jedną kompozycję jazzową, więc już wtedy musiała być wyjątkowo ustabilizowana ta muzyka. Czasem mam wrażenie, że zawsze taka była. W jakiś dziwny sposób cenzura się nami nie interesowała. To trochę fart, a trochę to, że jazz jest muzyką bez słów. Zdaje się nie mieć podtekstów literackich. Można było tłumaczyć, że jest to muzyka uciśnionych Afroamerykanów i jakoś się udało. Mieliśmy chociażby duży festiwal jazzowy Jazz Jamboree, najlepszy produkt. Ta ciągłość idzie, to jest bardzo ważne. Ona promieniuje na promotorów, producentów, tych, którzy się zawodowo jazzem zajmują.
Jazz w Polsce raczkował?
Od początku to była silna muzyka. Mówiło się o polish jazzie. Ja grałem jako jedna z pierwszych osób Free jazzową muzykę w Europie, a Jazz Jamboree było znanym festiwalem i mieliśmy dużą pozycję. Wie pani, tak jak polski film czy polski plakat. Ponieważ byliśmy zamknięci, to łatwiej było stworzyć swój własny język. Myśmy korzystali z różnych paradoksów. Ja grałem inaczej, Komeda też grał inaczej. Nie nazwałbym oczywiście tego polską szkołą jazzu, ale niewątpliwie mieliśmy swój własny język. Tak jak film czy plakat, tak jazz miał swój rys, swoją cechę, jakąś inność.
Czym ten polish jazz różnił się od reszty?
Wydaje mi się, że w głównej mierze nastrojem. My mamy tę ilość dni ciemnych w roku i ta cała melancholia, którą się słyszy, jest cechą dla nas charakterystyczną. Ta zaduma, te wierzby. To chyba się bierze ze światła, myślę, że to to. Bo przeważnie mamy tak jak teraz za oknem – szaro i ciemno. I to jest inne światło niż w Skandynawii. Ja bardzo wierzę w to, że na nastrój, na charakter człowieka działa światło. To są te różnice.
A przeżycia historyczne?
Przeżycia są, ale przeżycia każdy ma jakieś. Życie jest długie i bogate, w ciągu historii każdy naród ma różnorakie przeżycia.
Jazz wywarł też duży wpływ na muzykę popularną.
Cała muzyka popularna wywodzi się z jazzu. Cały rock, rock&roll, wszystkie tanga i tak dalej, to latynoska muzyka, która idzie z afro kubańskich rytmów. To wszystko, czego się słucha teraz, ma swoje korzenie w Afryce.
A słucha pan takiej muzyki rozrywkowej?
Słucham, bo lubię słuchać różnych rzeczy. Ale też trudno określić to jako po prostu muzykę rozrywkową. Ona ma tyle odmian, tyle odcieni, niszowości czy wyrafinowania. Cała muzyka, która jest teraz w Afryce to dość ciekawe zjawisko. Poprzez jazz w Stanach, samby i muzykę kubańską, wróciła tam, jest jeszcze inaczej grana i to jest fascynujące.
A co z popkulturą?
Jestem fanem popkultury. Ale takiej, którą pojmuję w pewien określony sposób. Jako niezwykle pozytywne zjawisko na świecie, które dopuszcza do siebie wielorakość różnych środowisk kulturalnych. Począwszy od najprostszych do bardzo wyrafinowanych. Świat staje się jedną globalną wioską, gdzie w związku z tym pewne wyrafinowane trendy stają się ogólnoświatowymi. Warlikowski jeździ ze swoim teatrem po całym świecie bez względu na to, jakim się posługuje językiem. Jest to wąskie środowisko, ale świat jest duży. W związku z czym i zasięg tego jest duży. Niszowość nie znaczy - nieznane. Wszystko zależy od tego, jaką siłę ma dana nisza. Także na przykład jazz jest niszowy, ale przy tym silny. Bardzo fascynujące są czasy dzisiejsze i ta „popkultura” ma też pozytywny wymiar.
Wracając do festiwalu. Kto jest faworytem?
Poziom jest bardzo wyrównany. To jest bardzo ważne, jak się ułoży kolejność, chociaż w dużej mierze jest to też improwizacja. A improwizacja to przecież cecha jazzowa. Cały ten sposób organizowania i decydowania o programie. Także mi się wydaje, że bardzo fajny jest ten festiwal. I na którykolwiek dzień by się nie ruszyło, można spotkać naprawdę świetnych wykonawców. Festiwal jest zawsze wysprzedany, a pojawiają się na nim ludzie z całej Polski.
Prestiż?
Przede wszystkim dla miasta. Wydaje się, że kultura jest najtańszą formą wzbogacania miasta. Nie taką prostą – że wybudowaliśmy stadion, tu mamy szkoły. Nie. Ulotną. Taką, jakie jest całe człowieczeństwo. Na nas nie składają się same realistyczne rzeczy. Są rzeczy duchowe, religie, idee. Sztuka należy do tego i powinno się ją obficie stosować. Nie wiadomo jak odda, ale na pewno odda i bardzo in plus. Bo wszystkie miasta, które coś znaczą, mają bogate życie kulturalne.
A bez życia kulturalnego nie bylibyśmy tacy, jacy jesteśmy.
No właśnie, nie bylibyśmy tacy. Można nawet nie korzystać, a opłaca się mieć. A to nie jest takie wbrew pozorom drogie. O Bielsku się mówi. Miasto wygląda coraz piękniej, a ta kultura musi mieć wpływ. Jak słyszymy słowo Ateny, to nie kojarzy nam się ze sztuką?
Oczywiście, że się kojarzy.
Cały czas! Fidiasz, rzeźby, Akropol, skale muzyczne. Kojarzy nam się ze sztuką.
A poziom polskiej sztuki?
Wydaje mi się, że jest coraz większy. Kiedyś był tylko Chopin i paru lokalnych artystów. Ale to wszystko zaczyna ruszać. Lutosławski, Górecki, Penderecki, Szymanowski. O promocję polskiej sztuki musi dbać państwo. A sztuka to nasza siła. Owszem, to bardzo trudne. Wiadomo, że nie jesteśmy mocarstwem, ale wydaje mi się, że nasza aktywność, to przepychanie się trochę i wbrew pozorom ta młoda emigracja, inne pokolenie... To wszystko w końcu zaowocuje. Teraz jesteśmy w skoku. W fazie poważnego skoku i nic nas w tym nie zatrzyma. Myślę, że będziemy silnym krajem. Mamy Lupę, Warlikowskiego, świetną muzykę.
I coraz więcej świadomych ludzi.
Oczywiście. To wszystko pcha się do przodu i ma czym się pchać. I to jest najważniejsze.