„Go Arctic” to program ministerstwa, który ma pokazywać ten rejon jako atrakcyjny dla naszych firm. Chodzi między innymi o Islandię i Grenlandię, gdzie już znajdują się polskie przedsiębiorstwa. Wbrew pozorom, nie jest to kosmiczny kierunek inwestycji – od dawna żywo są nim zainteresowane zagraniczne koncerny, szczególnie wydobywcze. Rosja i Chiny już zaczęły z kolei wyścig o to, kto zdominuje biznes w Arktyce – bo jest o co walczyć.
Kto już tam jest?
KGHM ma swoją inwestycję na Grenlandii – uruchomi tam wydobycie molibdenu, metalu „podobnego do ołowiu” – to dosłowny przekład jego nazwy. Pierwiastka tego używa się głównie do produkcji różnej maści stopów metali, szczególnie bardzo odpornych na zniszczenia i wysokie temperatury stali. Z molibdenu korzysta się m.in. w branży lotniczej i zbrojeniowej. Według szacunków naukowców, złoże, na którym inwestuje KGHM: Malmbjerg, posiada jedne z największych złóż tego metalu na świecie.
Jako inną udaną inwestycję w tym regionie, a konkretnie w Islandii, MG wskazuje Grupę PCC, która stworzy tam instalację do produkcji żelazokrzemów – jednego ze składników stopów aluminiowych, używanego chociażby do produkcji silikonów. PCC rozpocznie prace w 2016 roku. Wiceminister gospodarki Ilona Antoniszyn-Klik przekonywała jednak w informacji prasowej, że są „inne firmy” z Polski, które inwestują w Arktyce.
Transport i wydobycie
– Firmy te specjalizują się przede wszystkim w wydobywaniu oraz transporcie – mówiła Antoniszyn-Klik. Jak podkreśliła, szczególnie w tym drugim sektorze można znaleźć szansę dla polskich firm. W związku bowiem z ocieplaniem klimatu, zwiększy się znacznie ruch generowany przez Arktykę – i polskie statki mogłyby wypełniać część tych rosnących potrzeb. Tylko w tym roku ruch turystyczny w Islandii wzrósł o 40 proc., więc Polska mogłaby powalczyć także na tym rynku.
– W regionach arktycznych jest coraz większe zapotrzebowanie na jednostki pływające i to zapotrzebowanie będzie rosło. Będziemy starali się o takie kontrakty i będziemy promować tam nasz przemysł stoczniowy – przekonywała wiceminister gospodarki.
Polacy w Arktyce obecni... od dawna
Jednocześnie ministerstwo zainicjowało program GreenEvo, który „wspiera polskie technologie służące ochronie środowiska w walce o rynki zagraniczne”. Polska bowiem jest jednym z kilku stałych obserwatorów w tzw. Radzie Arktycznej, którą powołano w 1996 roku przez tzw. „kraje arktyczne”. Jej członkami są Grenlandia, Islandia, USA, Rosja, Szwecja, Kanada, Finlandia, Norwegia i Wyspy Owcze. Obserwatorami w Radzie, oprócz Polski, są m.in. Niemcy, Holandia, Wielka Brytania, Chiny, Japonia, Singapur, Włochy, Indie, Korea Południowa, Hiszpania i Francja. Rada zajmuje się zarówno promocją regionu, jak i jego ochroną czy kontaktami z rdzenną ludnością.
Antoniszyn-Klik podkreślała przy tym, że polski zespół badawczy jest jednym z najdłużej obecnych w Arktyce, więc tym bardziej możemy przysłużyć się rozwojowi tego obszaru. – GoArctic to plan na najbliższe dziesięć lat. Gospodarcze zaangażowanie Polski mogłoby iść śladem naszego naukowego zaangażowania w tym regionie. (…) Arktyka staje się miejscem, gdzie muszą być zrealizowane poważne inwestycje infrastrukturalne. Sądzimy, że Polska może być częścią tego projektu – wyjaśniała wiceminister.
Słów ministerstwo nie rzuca na wiatr, bo już przygotowało listę firm, które mogłyby wejść w arktyczny rynek. Siłą rzeczy są to głównie spółki wydobywcze i transportowe – m.in. stocznie; ale nie brakuje też przedstawicieli branży chemicznej.
Walka o Arktykę już trwa
To jednak zasoby naturalne Arktyki są tym, o co biznes – a razem z nimi całe państwa – będą walczyły w najbliższych latach. Jeszcze do niedawna prace wydobywcze w tym rejonie były często niemożliwe ze względu na ekstremalne warunki klimatyczne. Teren był trudny do badania, a tym bardziej do wiercenia – szczególnie, że wszystko musi odbywać się zgodnie z normami ochrony środowiska. Teraz jednak klimat się ociepla, co znacznie ułatwia dostęp do surowców.
Według szacunków amerykańskich agencji na Arktyce znajduje się nawet do 90 miliardów baryłek ropy, 44 miliardy baryłek ciekłego gazu ziemnego i 1650 bilionów metrów sześciennych gazu ziemnego. Dla porównania, jedne z największych złóż ropy na świecie w Arabii Saudyjskiej to ok. 260 mld baryłek. Z kolei posiadające największe złoża gazu ziemnego państwa posiadają zapasy tego paliwa liczone w kilkudziesięciu miliardach metrów sześciennych.
Zasoby w Arktyce są więc atrakcyjnym materiałem do inwestycji dla wszystkich krajów. Obecnie jednak najbardziej intensywnie pracują tam firmy z USA i Rosji. Czasem nawet podejmują wspólne przedsięwzięcia – we wrześniu 2014 Rosnieft we współpracy z Exxon Mobile odkrył pokaźne złoża ropy w tym regionie. Był to jednak bardziej wyjątek niż reguła, bo w 2013 roku Władimir Putin stwierdził, że Arktyka to dla jego kraju jeden z najważniejszych punktów inwestycyjnych, a arktyczny szelf kontynentalny to wręcz gwarant rosyjskiego bezpieczeństwa energetycznego.
Rosja - arktyczny lider
W kwietniu 2014 zaś, na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Rosji, prezydent chciał wzmocnienia militarnej ochrony rosyjskich instalacji w Arktyce. – Instalacje wydobywcze ropy i gazu, terminale załadowcze oraz rurociągi muszą być skutecznie chronione przed terrorystami i innymi potencjalnymi zagrożeniami – przekonywał Putin. Z kolei szef Rosnieftu butnie zapowiadał, że Rosja sama będzie wydobywać ropę w Arktyce i sprzedawać ją za 150 dolarów za baryłkę. Przypomnijmy, że obecnie ceny ropy spadają – dzisiaj oscylują wokół 85 dolarów – i jest to prawdopodobnie celowa polityka USA i Arabii Saudyjskiej obliczona na znacznie osłabienie Rosji. Tania ropa dla gospodarki Putina jest po prostu zabójcza.
Rzecz w tym, że Rosja wcale nie musi utrzymać tam pozycji lidera, choć wszystko na to wskazuje. Wciąż bowiem nie ma regulacji, która określałaby dokładnie co i do kogo należy w Arktyce. Według międzynarodowej konwencji z 1982 roku ONZ ma „podzielić” tereny Arktyki między kraje przylegające do tego obszaru. Poszczególne państwa miały 10 lat od przyjęcia ratyfikacji na zgłoszenie swoich roszczeń terytorialnych. Rosja liczy oczywiście na otrzymanie dużych terytoriów, ale póki co nie ma perspektyw na realne ich rozdysponowanie – mówi się o 2017 roku, ale wątpliwe, by faktycznie doszło do tego tak szybko. Amerykanie bowiem przeciągają cały proces i jeszcze nie ratyfikowali wspomnianej konwencji.
Jednocześnie w roszczeniach państw nie brakuje terenów spornych – i jak łatwo się domyślić – spory dotyczą miejsc najbogatszych w surowce. Polska na wejście w największe inwestycje wydobywcze ma niewielkie szanse, bo o arktyczne złoża największe państwa walczą już od dobrych kilkudziesięciu lat. To nie zmienia jednak faktu, że polski biznes może na tej mroźnej ekspansji skorzystać – i dobrze, że ministerstwo gospodarki wskazuje polskim firmom ten sam kierunek, który już obrali najwięksi gracze na świecie.