Zarobki na polskich uczelniach zniechęcają wręcz do kontynuowania kariery naukowej. Młodzi pracownicy akademiccy zarabiają na rękę mniej niż 1500 złotych. Żeby się utrzymać, a przede wszystkim móc kupić książki potrzebne do przygotowania publikacji, muszą pracować na wielu uczelniach. Nowa ustawa o szkolnictwie wyższym znacznie ogranicza taką możliwość.
- Na jakie wynagrodzenie netto może liczyć w prywatnej uczelni w Warszawie adiunkt? - pyta internauta ast-w na jednym z forów. - Chodzą słuchy, że dają 8 tysi na dzień dobry - brzmi pierwsza odpowiedź. Kolejne kwoty nie są jednak tak wysokie. - Etat podstawowy (bez funkcji) dla dr u prywatnego wynosi od 1800 do 3300 netto, do tego z licznymi wyjątkami w górę i w dół - pisze bumcykcyk2. Jaka jest prawda o zarobkach na polskich uczelniach?
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego dostrzega chyba problem i zapewnia, że w 2015 roku podstawowe wynagrodzenie będzie o niemal jedną trzecią wyższe, niż w tym roku. Według informacji przekazanych nam przez resort obecnie profesorowie na państwowych uniwersytetach zarabiają nieco ponad 8.700 złotych. Za to wykładowcy, adiunkci i lektorzy mogą liczyć już tylko na około 3.100 złotych. - Po 20 latach na uczelni zarabiam nieco ponad 4 tysiące złotych. Jednak od 2008 roku nie było żadnej podwyżki. Poza tym jest coraz mniej dotacji dotacji na badania naukowe. A wymagań jest coraz więcej - mówi naTemat dr Anna Radomska, psycholog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Najbardziej pożądanymi przez uczelnie, a co za tym idzie najlepiej opłacanymi pracownikami są ci, którzy mają już habilitację. Wliczają się wtedy do grona "samodzielnych pracowników naukowych" - dzięki temu uczelnia państwowa dostaje wyższe dotacje z budżetu państwa. Co jednak z młodszymi pracownikami - doktorantami i doktorami? - Magistrów się właściwie na uczelniach nie zatrudnia.
Adiunkt z doktoratem zarabia około 2 tysięcy na rękę. Musi kupić specjalistyczne książki, potrzebne do przygotowania publikacji, wyjazdy na konferencje też z reguły nie są opłacane przez uczelnię. Dlatego też muszą pracować w kilku miejscach, zdarza się, że nawet pięciu. A gdy już uda się takiemu doktorowi zrobić habilitację jego zarobki wzrastają o jakieś 200 złotych miesięcznie - mówi na temat profesor Uniwersytetu Gdańskiego.
Zmieniają reguły gry podczas jej trwania
Poza koniecznością pogodzenia się z niskimi zarobkami młodzi naukowcy stanęli ostatnio przed kolejną próbą - obowiązująca od niedawna nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym skraca czas na zdobycie kolejnych stopni naukowych. - Niegdyś adiunkt mógł być zatrudniony na na 8 lat z możliwością przedłużenia do 11 lat na dokończenie habilitacji. Po wejściu w życie nowej ustawy zmniejszono to do 8 lat - nawet tym, którzy już pracują - żali się doktor Radomska. Jednak gdy uda się zakończyć walkę o habilitację rozpoczyna się inna walka. Uczelni o naukowca.
- Mój znajomy był kuszony przez Szkołę Wyższą Psychologii Społecznej w Warszawie. Oferowali mu mieszkanie i 2-3 krotność tego, co zarabiał na Uniwersytecie Gdańskim - mówi nam profesor z tej uczelni. - Zarobki takiego pracownika na uczelni prywatnej są dwu-, trzykrotnie wyższe niż na publicznej. Jednak dla doktorów i doktorantów to już nie zwielokrotnienie, a tylko podniesienie o część dochodów z uczelni publicznej - dodaje psycholog z UW. Dlatego też pracownicy naukowi szukają możliwości dodatkowego zarobku.
Trzeba dorabiać, choć nie jest łatwo
- Poza podstawową pensją dorabia się dzięki zajęciom na studiach wieczorowych i na fakultetach, ale one powstają wtedy, gdy zapisze się na nie wystarczająca liczba studentów - mówi dr Radomska. - W moim instytucie to się udaje, ale nie wszędzie tak jest. Poza tym są też seminaria i nadgodziny, ale one nie mogą przekroczyć 1/4 etatu i są opłacane na zakończenie roku akademickiego - dodaje psycholog. Wśród ważnych czynników, od których zależy możliwość dodatkowego zarobku jest pensum. To liczba godzin które w ramach etatu naukowiec musi spędzić w sali wykładowej. - Na moim wydziale wynosi ono 180 godzin rocznie, ale w niektórych uczelniach tylko 120 godzin rocznie - informuje wykładowca z Gdańska.
Profesorowie za nauczanie żaków dostają przynajmniej pieniądze. Tego samego nie mogą powiedzieć uczący się na studiach III stopnia niektórych uczelni. - U nas doktoranci muszą przepracować za darmo 90 godzin w ciągu roku - tak mają zapisane w regulaminie studiów. To rodzaj praktyki i zdobywania doświadczenia zawodowego - mówi. Chyba, że mają szczęście i wybrali niszową dziedziną, w której trudno o specjalistów. Wtedy jest szansa, że staną się atrakcyjni dla pracodawców - czy to prywatnych czy publicznych. - Na państwowych uczelniach są różnice między kierunkami, bo płace są w widełkach i z reguły płaci się tą najniższą stawkę, ale gdy pracownika kusi jakaś prywatna uczelnia oferuje mu się więcej - informuje nas profesor.
Kierunek: Zachód
Jednak nawet najbardziej pożądani nie mogą liczyć na to, co oferują zachodnie uniwersytety. W Stanach Zjednoczonych adiunkt zarabia równowartość około 4.300 euro miesięcznie, profesor niemal 5.800 euro - wynika z danych European University Institute. Nawet za Odrą młodzi naukowcy mogą liczyć na sześciokrotnie wyższe dochody niż na rodzimych uczelniach. W przypadku profesorów ta różnica jest mniejsza i wynosi około 2 tysiące euro.
- Oczywiście, że zarobki nauczycieli akademickich mogłyby być wyższe, ale to jest przecież uzależnione od ogólnej sytuacji finansowej szkolnictwa, ale też całego państwa - mówi naTemat prof. Michał Seweryński, minister nauki u szkolnictwa wyższego w rządach PiS-u. - Gdyby zarobki na uczelniach były wyższe, to na pewno przyciągnęli byśmy więcej zdolnych ludzi, którzy szukają teraz pracy w innych sektorach gospodarki. Zamiast kontynuować karierę naukową wybierają drogę, która przyniesie im wyższe dochody - dodaje senator PiS.