Po spaleniu w poprzednich latach tęczy na pl. Zbawiciela i policyjnej budki pod rosyjską ambasadą tegoroczny Marsz Niepodległości poszedł inną trasą. I to nie zapobiegło walkom z policją. Wręcz pomogło, bo na błoniach Stadionu Narodowego łatwiej było uciekać przed policją niż w ciasnych uliczkach Mokotowa. Warto jednak dodać, że większość demonstrantów była spokojna.
Marsz Niepodległości znowu zakończył się burdami. Od demonstracji oddzieliła się grupa krewkich dresów, która wyraźnie szukała sprzeczki. I szybko ją znalazła. Szczególnie, że atmosfera robiła się gęsta już na Rondzie Dmowskiego, gdzie obywały się przemówienia przed startem Marszu. Artur Zawisza mówił o zatrzymaniach przez policję, a Maria Pyż o zatrzymywaniu autokarów z narodowcami.
Podgrzewanie atmosfery
To niepotrzebnie podgrzewało atmosferę i prowokowało uczestników do wulgarnych okrzyków wobec policji. Część nienawiść do mundurowych wyrażała słowami i transparentami, niektórzy zechcieli ją wyrazić też czynami. Policja jednak długo była schowana. Zaatakowano więc Straż Marszu, czyli służbę porządkową wystawioną przez organizatorów.
Zaczęło się już na Moście Poniatowskiego, a więc kilkanaście minut po starcie pochodu. Wtedy jeszcze organizatorom udało się uspokoić sytuację i Marsz ruszył dalej. Na jego czele szli m.in. Krzysztof Bosak i Witold Tumanowicz, którzy sami uspokajali zamaskowanych dresów atakujących Straż.
Jak partyzantka
Marsz przeszedł nieco dalej, a już starcia zaczęły się na Rondzie Waszyngtona. Policja stała na al. Waszyngtona i została po prostu zaatakowana. W jej kierunku poleciały butelki, kamienie i petardy. Rzucono też koktajle Mołotowa, najbardziej niebezpieczną broń, którą atakujący mogli zdobyć. Tym razem jednak żaden z policjantów nie został nim trafiony.
Kiedy Marsz został już skierowany na błonia Stadionu Narodowego, na Rondzie Waszyngtona nadal trwała regularna wojna. Cała ulica była pokryta kamieniami, które poleciały w stronę policji. Wyrwano nawet płotki odgradzające przystanek tramwajowy od ulicy. To była pierwsza erupcja nienawiści wobec policji. Szybko schłodzona wodą z armatki.
Blisko linczu
Organizatorzy byli skupieni jednak na skierowaniu Marszu na błonia Stadionu i w tamtym kierunku przeniosła się też bitwa. Aleja Zieleniecka wygląda jak pobojowisko, co dobrze widać na zdjęciach. Chuligani wykorzystali ukształtowanie terenu i zaczęli nacierać na stojącą na wzniesieniu policję.
Wezwano posiłki i na miejscu pojawili się funkcjonariusze z jednostek antyterrorystycznych. Regularnie wyłapywano prowodyrów zajść, ale po jednym z takich rajdów w tłum policjanci zostali odcięci od oddziału. Kiedy kibole się zorientowali zaczęli rzucać w grupkę funkcjonariuszy czym popadnie, przypominało to lincz.
Radziecka twierdza
Bo w tegorocznych zamieszkach nie chodziło o to, żeby dostać się do jakiegoś miejsca, do którego drogi strzegła policja (tak jak rok temu skłot czy ambasada). Teraz chodziło tylko o to, żeby się z policją pobić. 11 listopada staje się stałym punktem w kalendarzu każdego kibola. Nie pomagają tutaj wysiłki organizatorów, którzy radzą sobie coraz lepiej i są coraz bardziej profesjonalni.
Na nieduże, mobilne grupki kiboli nie ma siły. Szkoda tylko, że psują tym obchody ważnego święta. Ale plany były bardziej ambitne, niż tylko burdy z policjantami. Według informacji, które docierały do nas w ostatnich dniach ze środowisk narodowych, planowano zniszczenie pomnika wdzięczności Armii Czerwonej w pobliskim Parku Skaryszewskim. Ten jednak był obstawiony jak forteca.
Spektakl
Zadziwia też duża liczba gapiów, którzy przyszli popatrzyć, jak kibole biją się z policją. Grupa ludzi z telefonami stała w pobliżu najostrzejszych starć. Niektórzy byli przestraszni, wszak kamienie latały gęsto, ale wielu było wyraźnie zadowolonych. Przerażająca była liczba dzieci, których na oglądanie zamieszek przyprowadzili dorośli. - Nie boi się pan o dziecko? - zapytałem mężczyznę, który przyprowadził wyglądającego na 7-latka syna. - Ale przecież tu się nic nie dzieje - odpowiedział z uśmiechem.
Taka ignorancja, czy wręcz głupota była częsta. Gapie nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństw, jakie mogły ich spotkać i z tego, że po prostu przeszkadzają policji wykonywać pracę. Poza tym każda przypadkowa ofiara mogła wywołać atak furii tłumu, z którym policja nie miałaby szans.
Marsz vs Marsz
Kontrast między tym, jak wyglądał prezydencki marsz "Razem dla Niepodległej" i Marsz Niepodległości był ogromny. I nie chodzi o to, że na jednym urządzono sobie regularną bitwę z policją, a na drugim nie. Różniła się przede wszystkim atmosfera, rozłożenie akcentów. U Komorowskiego śpiewano wojskowe piosenki, opowiadano o historii i najważniejszych postaciach międzywojnia.
Narodowcy skupili się tymczasem na współczesności. Mówiono o Unii Europejskiej, obecnym rządzie i celach politycznych. I o ile nie odbieram nikomu prawa do walki z tym, co uważa za szkodliwe, nie powinien wycierać sobie gęby Dniem Niepodległości.