Legendarna dbałość o skórę Azjatek jednych zachwyca, innych przeraża. Kobiety z Dalekiego Wschodu używają aż sześciu do 11 produktów do pielęgnacji twarzy dziennie. Ale ich skóra wygląda rewelacyjnie do później starości, więc może warto się przyjrzeć dlaczego? I co takiego robią?
Dla kobiet, które wiecznie gdzieś pędzą, najważniejszy jest efekt. Najlepiej jak w kreskówce Jetsonowie: wchodzę pod prysznic i wychodzę czysta, piękna i pomalowana. A jak to wygląda w rzeczywistości, każda z nas wie najlepiej. Prysznic w trzy minuty (no chyba, że trzeba umyć włosy i nałożyć odżywkę i wysuszyć suszarką, wtedy - 10-15 minut), pielęgnacja w minutę i makijaż - w pięć. Poprawki robimy w drodze do pracy - nie raz widać kobiety, które uskuteczniają poranny makijaż na światłach czy stojąc w korku. Taki widok - bezcenny!
Dlatego te wszystkie opowieści dziwnej treści, o tym ile się powinno czasu poświęcić na właściwą pielęgnację twarzy, doprowadzają mnie do śmiechu, albo łez - niepotrzebne skreślic. Gdybym miała codziennie używać tego, co Azjatki, to po pierwsze: musiałabym wstawać nie o 6:10, ale o 5:10, a po drugie, inwestować połowę pensji w kosmetyki do pielęgnacji.
Wiem, że Azjatki bardzo dbają o wygląd swojej cery, a wiem z warsztatów organizowanych przez japońską markę Kanebo. Oczyszczanie twarzy według azjatyckich standardów (oczywiście mowa o kobietach, które mogą sobie na to pozwolić pod względem finansowym), zaczyna się od demakijażu mleczkiem lub olejkiem. Następnie czas na mycie twarzy produktem, który trzeba spłukać wodą. Później piling - żeby skóra była gładka jak tafla szkła. Następnie tonik / lotion. Po nim emulsja. Po emulsji serum. Po serum krem pod oczy. Następnie krem do twarzy. Filtr przeciwsłoneczny. I...tak dalej. Szaleństwo?
Z naszego punktu widzenia - tak. Ale wiadomo też, że dzięki takim zabiegom, Azjatki nie używają tony makijażu (w przeciwieństwie do Polek). Nie muszą! Przy tak zadbanej skórze nakładanie grubej warstwy podkładu, pudru i korektora jest zupełnie zbędne.
Wróćmy jednak do tych 6 do 11 kroków pielęgnacyjnych. Byłam z jedną Azjatką przez kilka dni na wyjeździe i przysięgam, że nie wychodziła z łazienki!
Ale, jest jedno ALE. Cerę ma najpiękniejszą, pomimo, że nie prowadzi zdrowego - zen stylu życia i jej dieta daleko odbiega od klasycznej azjatyckiej, bogatej w świeże warzywa i gotowane zupki. Connie jest Koreanką i pomimo, że większość życia spędziła w Kaliforni i Londynie, dobre azjatyckie nawyki pielęgnacyjne ma we krwi. I patrząc na jej skórę - nie dziwię się, bo to przynosi efekty.
I myślałam, że to pic na wodę z tym całym kilku-stopniowym oczyszczaniem skóry, ale po przetestowaniu kilku próbek najnowszych koreańskich kosmetykówIt's Skin przysłanych do redakcji, odkryłam w tym szaleństwie metodę. Mianowicie taką, że nie musimy używać wszystkich, ale chociaż część produktów do pielęgnacji i nie musimy dać się zwariować, ale jednak korzystać z zasad, których Azjatki przestrzegają, żeby wyciągnąć z nich coś dobrego dla siebie.
Po pierwsze: oczyszczanie
Marka It’s Skin, którą od kilku dni testuję i się zachwycam do oczyszczania proponuje trochę pod prąd w stosunku do europejskich trendów: olejek do demakijażu (w przeciwieństwie do wód micelarnych, które są według naszych specjalistów najbardziej skuteczne), oprócz tego piankę i piling do twarzy.
Piankę z mangostanu przetestowałam na własnej skórze. Jest gęsta jak marmolada (mała próbka wystarczyła mi na sześć myć twarzy!), pachnie owocami, a na twarzy zamienia się w mydlaną pianę, która ani nie szczypie w oczy, ani nie podrażnia mojej wyjątkowo wrażliwej skóry. Za to oczyszcza. I to jak! Usuwa wszystko: makijaż, sebum, kurz, brud. I po spłukaniu pianki wodą skóra jest czysta i jasna, jak po wizycie u kosmetyczki, nieziemsko miła, ale nie przesuszona! I nie mogę wyjść z podziwu, jak oni to robią? Do tej pory produkty do mycia twarzy, których używałam, zawsze przesuszały skórę, albo pozostawiały na niej lepki film...
IT’S SKIN to popularna koreańska marka dermokosmetyków stworzona przez lekarzy dermatologów z Uniwersytetu Medycznego w Seulu. Produkty kosmetyczne IT’S SKIN mają unikalne receptury oparte na połączeniu naturalnych składników z najnowszymi osiągnięciami nauki w dziedzinie dermatologii, dzięki temu skutecznie leczą wszelkiego rodzaju niedoskonałości i pielęgnują skórę przywracając jej naturalne piękno i witalność.
Czytam ulotkę i zaczynam w to wierzyć. Nie mniej czterech produktów do oczyszczania i mycia twarzy używać nie będę, przede wszystkim ze względu na brak czasu i cierpliwości. Bo patrząc na stronę Beautikon, gdzie można kupić te kosmetyki ceny wcale nie są tak wygórowane, jakbym się spodziewała.
Po drugie: antyoksydanty
Oprócz kremu warto pójść w ślady Azjatek i sięgać po antyoksydanty. Jeżeli nie mamy czasu na codzienną porcję wyciskanego w domu soku z granatu, jagód i innych świeżych owoców, warto zainwestować w kosmetyk z przeciwutleniaczem. Najlepszym jest oczywiście witamina C, która działa na skórę rozświetlająco i sprawia, że z czasem - promienieje. Takie serum możesz kupić w aptece, gabinecie czy perfumerii (najlepsze w tej dziedzinie marki to SkinCeuticals czy IS Clinical).
Po trzecie: nawilżanie
Na oczyszczoną skórę trzeba, niezależnie od wieku nałożyć krem nawilżający. I jeżeli tak jak ja, macie problem ze znalezieniem takiego, po którym cera się nie świeci, polecam kremy wodne It's Skin. Są wagi piórkowej, skóra się po nich nie klei, nie pozostawiają tłustej poświaty (filmu) i zostały skomponowane na różne typy i problemy skóry. Mnie zachwyca ich działanie - porównałabym je tylko z kosmetykami aptecznymi lub profesjonalnymi w gabinecie, nietypowe konsystencje - wodny krem, to dla mojej skóry odkrycie - nareszcie nie świecę się pięć minut po nałożeniu pielęgnacji na skórę twarzy, a także wydajność. Kropla wystarcza na pół twarzy.
Po czwarte: ochrona przed promieniami UV
Zadbane Azjatki mają idealnie jasną skórę bez przebarwień. O tym, że sama takiej nie posiadam przekonałam się ostatnio - testując podkłady w perfumerii Douglas. Okazało się, że moja szyja jest o dwa tony jaśniejsza niż twarz. Pomimo, że ją chronię kosmetykami z filtrem, jest wystawiona i narażona na promieniowanie UV nawet zimą (kiedy szyja jest zawinięta i przykryta szalem i golfem). Dlatego warto, albo wybierać krem pielęgnacyjnym z filtrem w składzie, albo podkład, który zawiera SPF (niekoniecznie azjatycki). Przez cały rok. Nie tylko latem.
Po piąte: masaż
Ale Azjatki oprócz rytuałów oczyszczania, nawilżania i zabezpieczania skóry przed promieniami UV, robią jeszcze coś bardzo prostego, co możemy od nich "zgapić". Masaż manualny! Nic nie kosztuje, może poza poświęceniem minuty czy półtorej w trakcie nakładania kremu czy kremu pod oczy. W masażu upiększającym mieszkanek Dalekiego Wschodu są elementy akupresury (niektóre z nich robią to lepiej niż nasze kosmetyczki!), które możemy wykorzystać dla siebie.
Nie nakładamy pielęgnacji, jakbyśmy chciały się pomazać, tylko masując i uciskając twarz, a nawet podszczypując skórę, żeby pobudzić mikrokrążenie. W takim masażu chodzi o to, żeby rano, usunąć zastałą limfę z okolicy oczu - odciągamy ją jakby na zewnątrz. I aby po całym dniu, robiąc demakijaż, myjąc twarz czy ją kremując - zdjąć z niej całe zmęczenie. Na koniec opuszkami palców robimy mikromasaż i wklepujemy kosmetyk. Można też przyciskać do skóry całe dłonie - wtedy najlepiej dotleniamy skórę (to może być masaż własnego autorstwa, który tobie sprawia przyjemność, albo taki, który zapamiętałaś z wizyty w gabinecie kosmetycznym).
Po szóste: mniej znaczy więcej
Kocham makijaż, ale sama się na tym łapię, że my, Polki używamy go za dużo. Czasami warto odpuścić i się nie malować. Zamiast inwestować w kolejne matujące pudry, gęste podkłady i korektory i bardziej się skupić na pielęgnacji cery. To też metoda pięknych, zadbanych Azjatek, która nie kosztuje, ale na pewno popłaca!