
Reklama.
Girkin-Striełkow, obywatel Rosji i pułkownik Głównego Zarządu Wywiadowczego Rosji (GRU), w rozmowie z rosyjskojęzycznym dziennikiem przekonuje, że gdyby jego jednostka nie przekroczyła granicy i nie pomogła separatystom na Ukrainie, "wszystko by wygasło", tak jak w Odessie czy Charkowie, gdzie po pierwszych walkach nastał spokój. "Byłoby kilkudziesięciu zabitych i zatrzymanych, to byłby koniec. To nasz oddział napędził koło zamachowe tej wojny. To my przestawiliśmy karty na stole" – twierdzi.
Mówi też, że początkowo żadna ze stron konfliktu nie miała ochoty do walki. Dopiero kiedy Kijów zorientował się, że Rosja nie zdecyduje się na interwencją na dużą skalę (jak na Krymie), przystąpił do ofensywy. "Na początku przypuszczałem, że scenariusz z Krymu się powtórzy, że Rosja wejdzie. To był najlepszy scenariusz. Ludzie tego chcieli, nie potrzebowali walki" – ocenia.
Striełkow pytany jest również o to, w jakim stopniu Rosja pomaga dziś separatystom. Odpowiada, że na początku 90 proc. rebelii stanowili Ukraińcy, ale od sierpnia tego roku zaczęli masowo napływać Rosjanie. Według niego atak na Mariupol, który miał miejsce we wrześniu, prowadzony był głownie przez rosyjskich żołnierzy, którzy oficjalnie przebywali na wakacjach.
Źródło: "The Moscow Times"