Praca w kółko. Kurierzy rowerowi kochają swój zawód i równocześnie go nienawidzą
Agnieszka Kleczyk
26 listopada 2014, 20:11·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 26 listopada 2014, 20:11
W Warszawie kurierzy rowerowi to żadna nowość. Z kamienną twarzą wjeżdżają pod stromą Tamkę, a na plecach taszczą jednoramienną torbę, często ubłoconą. Bez kasku, czasem bez hamulców, często na ostrym kole.
Reklama.
Kto próbował, ten wie, że na ostrym kole nie jeździ się łatwo. Zwłaszcza, jeżeli buty wpina się w SPD’y (specjalne zatrzaski, dzięki którym energia rowerzysty jest przeniesiona na napęd rowerowy) i nie ma czym hamować. Jednak najwytrwalsi kurierzy, którzy nauczą się skidu (zatrzymywanie rozpędzonych pedałów siłą mięśni), rzadko zamieniają ostre na coś innego i nie bawią się w montowanie hamulca. Dlaczego?
– Przede wszystkim jest to rower bez przerzutek, zbędnego sprzętu, więc nie ma co się w nim popsuć – twierdzi Łukasz, kurier rowerowy z Wrocławia. Zawodowo jeździ od 3 lat i robi dziennie od 70 do 100 km, pięć razy w tygodniu. Łuki potrafi na rowerze właściwie wszystko. Cyrkluje, robi stójki, staje na kierownicy, sprawnie i pewnie wjeżdża w półmetrowe szczeliny.
– Masz całkowitą kontrolę nad jazdą. Tylko od ciebie i siły twoich nóg zależy, jak szybko jedziesz – dodaje Chopin, który rok temu wrócił na warszawskie ulice.
Ale jak można mieć kontrolę nad rowerem, którego nie da się zbyt łatwo zatrzymać?
Łuki: – Zdarzały się momenty, gdy jeździłem trzy dni w deszczu oraz takie, gdy było -30 stopni, kiedy rano wychodziłem z domu. Wtedy myślisz, że nie dasz rady i masz to w dupie. Chcesz iść do mieszkania, schować się pod kołdrę. Dzięki tej pracy stałem się bardziej wytrwały, granice wytrzymałości mojego organizmu codziennie się przesuwały.
Zaufanie do kończyn
Kermit: – Jeżeli w korku, który sprawnie wyprzedzam, ktoś nagle otworzy drzwi, mam w głowie kilka możliwości, gdzie odbić, żeby nie zostać znokautowany! Po pewnym czasie masz większe zaufanie do dwóch kółek niż do własnych nóg.
– To nie kwestia siły, ani spirometrów. Wszystko się mieści tu – Chopin puka się palcem w skroń. – Człowiek jest zawzięty i jedzie. Jeżeli ktoś mówi, że jeździ, bo ma silne nogi, to kłamie.
Łuki: – W ostrym kole często chodzi o kasę. Zrobienie takiego roweru to koszt rzędu 200-300 zł, jeżeli dobrze trafisz z częściami.
A złote czasy kurierki rowerowej są już dawno za nami i nic nie wskazuje na to, że szybko powrócą. Najwięcej „nóg do pracy” pojawia się późną wiosną, a wakacje to dość kiepski czas. W firmach zaczynają się urlopowe dni i można zarobić bardzo mało. Najlepiej jest od listopada do stycznia. Prezenty, umowy, koperty.
Co wyjeździsz, to twoje
Łuki: – Ja mam aktualnie umowę o dzieło. Nie mam ubezpieczenia, nie wiem ile zleceń dostanę w miesiącu. Moja pensja zmniejszyła się o jakieś 50%. Kiedyś, jadąc z jednego końca miasta na drugi, robiło się 10 przesyłek po drodze. Teraz się jedzie z jednego końca miasta na drugi, a po drodze nie robi się nic. Czasami czuję się jak niewolnik jeżdżący na rowerze, jak tania siła robocza. Zdarza mi się, że zarabiam mniej niż ludzie pracujący w McDonaldzie lub w kawiarni, którzy siedzą w cieple i podają kawę.
Kermit: – Na początku (Kermit zaczął pracować w 2000 roku) zarabiałem około 6 koła, żyłem w luksusie. Z czasem zwiększyła się liczba firm kurierskich na rynku i ceny spadły. Teraz nie jeździ się na Wolę za 50 zł, ale za 15. Wystarcza, na życie..., jeżeli żyjesz jak normalny człowiek, nie jak burżuj.
Chopin: – Pieniądze, kiedy są, wtedy są. Pensję czasem mam raz na 3 miesiące.
– Zaczynam o 8:00. Dostaję telefon od szefa, że mam jechać z punktu A do punktu B. Patrzę, czy pada. Jak wieje, to jestem zły, gdy jest deszcz to ta złość się zwiększa. Jadę do punktu A, żeby odebrać przesyłkę. Czasem jest zbyt ciężka albo nieprzygotowana. Bywa, że pani nie ma pieniędzy, żeby mi zapłacić, ale zazwyczaj biorę paczkę i zrzucam w punkcie B. Czasami zdarzy się, że ktoś zadzwoni, żebym odebrał coś po drodze – to są dobre momenty, ale ostatnio coraz rzadziej się zdarzają. Częściej jest jednak tak, że trasy są słabo zaplanowane. Jadę w jedno miejsce, wracam, a za chwilę okazuje się, że znowu mam przesyłkę na drugim końcu miasta, gdzie przed chwilą byłem.
Chopin: – Kurier przyjeżdża, bierze i jedzie. Pilne, nie pilne. I tak cały dzień. W pół godziny masz być na drugim końcu Warszawy. Za to ci płacą. Tyle.
Kermit: – Co ciekawego ostatnio wiozłem? Wczoraj miałem suknię ślubną z butami. Obcasy kuły mnie w plecy.
Łuki: – Moja firma najczęściej wozi odlewy zębów i sztuczne szczęki.
Łuki: – Najgorsze w pracy kuriera jest to, gdy musisz się wracać. Gdy trzeba się cofać. Byłeś gdzieś przed chwilą i musisz tam jechać z powrotem. Nikt tego nie lubi.
Wolność na dwóch kółkach
Jednak ta praca obrosła legendą. W najsłynniejszym dokumencie na temat kurierki rowerowej – „Murder of Couriers” wszyscy mówią o wolności, przyjaźni, wzajemnej akceptacji i urzekającej prostocie życia.
Jednak, co wolność ma wspólnego z morderczą jazdą na rowerze i marnym groszem w kieszeni?
Kermit: - Kurier pracuje 9: 00-17: 00 i koniec. 17 jest godziną świętą wśród kurierów. No, chyba że trafi się overtime w superaczku [gazeta "SuperExpress"], w 3 strefie. Druga dniówka już jest i dzień do przodu.
Chopin: – Mogę sobie wyglądać, jak chcę. Jeśli mam ochotę jeździć w graniturku, to sobie jeżdżę . Możesz robić, co chcesz, możesz jeździć jak chcesz i którędy chcesz. Masz się starać i być na czas. Koniec, nie ma tematu. I to jest właśnie wolność.
Kurierzy po pracy nie zawsze zsiadają ze swojego roweru. W sezonie letnim biorą udział w alleycatach i je organizują – wyścigi rowerowe, jeszcze niedawno dostępne były jedynie dla kurierów, teraz otwarte są dla właściwie wszystkich chętnych. Ogólny schemat przypomina grę miejską. Wpłacasz wpisowe (ok. 5 zł), które idzie na pokrycie kosztów organizacyjnych. Dostajesz szprychówkę z symbolem alleycata i numerem zawodnika oraz manifest z punktami na mieście, w których musisz rozwiązać zadanie.
Kermit: – Allecaty kiedyś były inne niż teraz. Człowiek leciał Tamką pod górę. Wjeżdża, a tam każą mu pić setę za stempel. Następny punkt na Polach Mokotowskich, to się tnie po tej wódzie na Pola, a tam – browar cały na hejnał. Dojeżdżałeś do mety kompletnie pijany.
Co to jest Alleycat?
Rodzaj zawodów rowerowych organizowanych na terenie miasta odbywających się w normalnym ruchu miejskim. Najczęściej zawodnikami są kurierzy rowerowi. Pierwszy raz nazwę alleycat dla tego typu wyścigów użyto w Toronto, w 1986 roku. Wygrywa osoba, która zaliczy wszystkie zadania w jak najszybszym czasie.Czytaj więcej
źródło: Wikipedia
Oprócz wyścigów jest jeszcze bike polo, które od niedawna zadomowiło się w Polsce, jego historia sięga końca XIX wieku. Miejską wersję polo (pełna nazwa to, tzw. hardcourt bike polo) zawdzięczamy amerykańskim kurierom, którzy przenieśli sport z trawy na twardą, miejską nawierzchnię. Bikepolowca dość łatwo rozpoznać, bo musi solidnie zabezpieczyć swój rower i ograniczyć liczbę wystających części do niezbędnego minimum, by podczas meczu nie zranić pozostałych graczy. Najbardziej charakterystyczne są osłony na koło, które chronią je przed zniszczeniem.
Podobnie jak w kurierskiej kulturze, tak i tutaj dominuje idea DIY (Do It Yourself). Tu wszystko składa się samemu z dostępnych części.
Trzecią gra, którą zawdzięczamy kurierom rowerowym, to tzw. goldsprinty. Ta dyscyplina swój oficjalny początek miała w 1999 roku na Mistrzostwach Świata Kurierów Rowerowych (CMWC) w Szwajcarii. Zabawa polega na tym, że rowerzyści ścigają się na stacjonarnych rowerach dopingowani przez paczkę znajomych. Występ zazwyczaj odbywa się na elektronicznym tle wyświetlającym dystans, szybkość i różnorodne animacje.
Nazwa nie bez powodu wywodzi się od szwajcarkiej marki piwa (Gold-Sprint). Wymyślił ją Adrien Weber – zapalony rowerzysta i właściciel browaru TurbinenBräu w Zurichu.
Jednak po przejechaniu 70 km w zimnie i śniegu nie zawsze ma się siłę i ochotę na dodatkowe atrakcje. Częściej wieczór kończy się na jednym piwie i głębokim śnie.Kermit: – Tak kurierzy spędzają wolny czas. Siedzą, piją i czyszczą rowery.
Przyjaźń po fachu
Wspólna zabawa to nie wszystko. Kurierzy, którzy siedzą trochę w swoim zawodzie, wiedzą, jakie problemy stwarza im rzeczywistość. Właśnie dlatego powstał Warszawski Fundusz Kurierski stworzony przez doświadczonych kurierów, którzy mają świadomość, jakie niebezpieczeństwa niesie za sobą ta praca. Jego zadaniem jest pomoc finansowa członkom Funduszu, którzy ulegną wypadkowi podczas wykonywania swojej pracy.
Nie zawsze jest kolorowo, każda wspólnota czasem zawodzi, a zima mocno daje się w kość i nie pozwala wypełnić braków w portfelu. Kurierzy starają się sobie pomagać.
Chopin: – Bo jesteśmy jedną wielką rodziną. Chociaż nie wszyscy. Są jeszcze bastardy i korpokurierzy, ale o nich tutaj nie mówimy. Pracują dla korporacji, muszą nosić "mundurki", które jednocześnie są reklamą firmy, dla której pracują.
Chopin: – Mogę sobie pojechać do Brukseli i Berlina, powiedzieć, że pracowałem, jako kurier w Polsce i oni załatwią mi pracę. Pozwolą mi jeździć po ulicach, których nie znam. Ale nie wyjadę, bo Warszawa to jest moje miasto. Na moim rowerze mam jedną, jedyną naklejkę: „Powstanie Warszawskie – Pamiętamy”. A wiesz, dlaczego? Bo jeżdżę po prochach, głowach i grobach Powstańców.
Łuki – 3 lata i 3 zimy w Polsce mnie wykończyły totalnie. Całe życie nie będę kurierem rowerowym.
Kermit: – Chciałbyś żeby twoje dziecko robiło to, co ty?
Chopin: – Nikomu nie życzę takiej pracy, ale ja czuje się w tym zajebiście. Czaisz? Mam radochę i tyle, nawet najgorszy dzień mnie nie zniechęci.
W tej robocie chodzi o czas. Za to ci płacą. Jak się spóźnisz, to stracisz klienta. Masz 8 sztuk i zostaje ci godzina. Wziąłeś? Wziąłeś! Wiatr, nie wiatr. Ty zapierdalasz. A wiatr uczy pokory, podobnie jak śnieg, oblodzone drogi i miejscy kierowcy, którzy nie zawsze żyją z kurierami w zgodzie.
Kermit
Łamię przepisy ruchu drogowego, zajeżdżam drogę, zawracam, kombinuję, szukam wyjścia, żeby skrócić sobie czas przejazdu i zyskać siedem sekund, by nie stać trzech minut na światłach. [...] Generalnie, trochę więcej razy mówię „uff, znów się udało” niż miało to miejsce, gdy pracowałem za biurkiem.
Kermit
Dzisiaj wiozłem jakąś śmieszną dyktę na Daniszewską, tzw. skrzydła. Tam nikt nie chce jeździć, bo daleko – na wysokości Białołęki. Kiedy stamtąd wróciłem, strasznie się cieszyłem, że nieprędko znów się tam pojawię. Ostatnią przesyłkę miałem 50 metrów od tego miejsca.