Parlament Europejski zagłosował właśnie nad rezolucją, która może wywołać prawdziwą wojnę między Unią a całą Doliną Krzemową. Ale gra jest warta świeczki. Bo chodzi o podział Google i osłabienie jego monopolowych praktyk lub prościej mówiąc: wielkie pieniądze.
Spór o Google to zwieńczenie nasilających się ostatnio protestów dotyczących kluczowych segmentów działalności internetowego giganta. Po pierwsze – protestują użytkownicy, śledzeni przez specjalne google'owskie algorytmy i z każdej strony zasypywani bodaj najbardziej dopasowanymi do nich reklamami. Protestują e-handlowcy, protestują przedsiębiorcy. Protestują w końcu medialne koncerny.
Google kontroluje dziś 90 proc. europejskiego i ponad 70 proc. amerykańskiego rynku wyszukiwania online. Trudno zresztą znaleźć dziedzinę związaną z internetem czy technologiami w ogóle, w której Google nie maczałoby chociaż jednego palca. W tym, że jego szefowie wykorzystują ten rynek do promocji swoich produktów nie ma nic dziwnego. Problem w tym, że według europosłów, zaczęli robić to odrobinę zbyt natarczywie.
1. Do czego ma zastrzeżenia Parlament Europejski?
Kłopotliwa dla Google rezolucja formalnie dotyczy problemu cyfrowego wykluczenia. Ale jeden z zawartych w niej punktów zakłada jasno – wyszukiwanie online trzeba oddzielić od usług komercyjnych. Słowem – europarlament chce, by Google przestał wszędzie wciskać reklamy swoich produktów. Wszystko po to, by zapewnić równe szanse wszystkim podmiotom w branży internetowej.
O stworzenie tej rezolucji i poddanie jej pod głosowanie walczyła m.in. polska europosłanka, Róża Thun. – To jest trochę tak jak z energią – wyjaśniała niedawno na łamach „Gazety Wyborczej”. – Producent energii nie może mieć sieci przemysłowych, bo wtedy istnieje ryzyko, że zablokuje konkurentom dostęp do zasobów energetycznych i zawyży ceny obowiązujące konsumentów.
Przeciwko gigantowi opowiedziały się m.in. Europejska Partia Ludowa i Socjaliści. W jego obronie z kolei - co zdarza się naprawdę rzadko - zjednoczyli się w Waszyngtonie Demokraci i Republikanie. Ich zdaniem podział Google’a zaważy na biznesowych relacjach z Unią Europejską.
2. Na czym polega dominacja Google'a?
Źródłem potęgi Google'a są m.in. innowacyjne algorytmy. To mechanizmy, które śledzą działania użytkownika w sieci i rozpoznają to, co jest dla niego najważniejsze. Dzięki temu wyszukiwarka oferuje nam tzw. spersonalizowane reklamy. W skrócie chodzi o to, że jeśli w sieci szukamy informacji np. o nieruchomościach to możemy być więcej niż pewni, że lada moment na naszym ekranie zaczną pojawiać się reklamy biur nieruchomości lub po prostu portali, na których możemy takowe kupić/sprzedać/wynająć.
Ale to nie wszystko. Na politykę Google'a zaczęli ostatnio narzekać także e-handlowcy, bo ich produkty na handlowej platformie Google Shopping spychane są na margines oraz przedsiębiorcy. Tym ostatnim nie podoba się to, że ich strony internetowe bardzo trudno w wyszukiwarce znaleźć. To z kolei przekłada się na realne straty. Jedni i drudzy twierdzą, że Google nadużywa swojej pozycji i próbuje dławić rynek usług internetowych.
Zastrzeżenia do działania Google zaczynają mieć też koncerny medialne. Tu zarzuty dotyczą m.in. agregacji informacji w serwisie Google News. – Zaczynamy bać się Google'a, bo zachowuje się jak wirus – to słynny już cytat z dziennika „Frankfurter Allgemaine Zeitung”, gdzie wypowiedział się Mathias Dopfner, szef koncernu medialnego Axel Springer. – Coraz bardziej widocznym staje się, że ich stan umysłu jest bardziej podobny totalitarnym reżimom niż liberalnym społeczeństwom.
3. Co zmieni ewentualny podział Google’a dla przeciętnego użytkownika?
Wygląda na to, ze przede wszystkim ułatwi korzystanie z wyszukiwarki. Użytkownik nie będzie już zmuszany do tego, by – niezależnie od tego, czego szuka – najpierw zapoznać się z propozycjami Google'a w danej dziedzinie.
Analogicznie poprawi się też sytuacja przedsiębiorców czy handlowców. Mniejsza obecność produktów spod znaku Google w wynikach wyszukiwania, może pozytywnie wpłynąć na obroty innych podmiotów.
Rezolucja to jasny sygnał dla Komisji Europejskiej, że trzeba Google’owi zaproponować konkretne kroki z podziałem firmy włącznie.
4. Jak decyzja PE wpłynie na Google’a?
Internetowy gigant jak dotąd nie zabrał głosu w całej sprawie. Tajemnicą poliszynela jest jednak fakt, że google'owscy lobbyści ostatnimi dniami niezwykle często spotykają się z europejskimi parlamentarzystami. I nie ma się co dziwić, bo KE już nie raz pokazała, że trzeba się z nią liczyć.
Dotkliwie oberwał m.in. Microsoft, na którego - za praktyki monopolowe – KE nałożyła rekordową karę w wysokości 860 mln euro. Komisji nie spodobało się między innymi to, że Windows ograniczał konkurencji dostęp do rynku. Problem dotyczył np. przeglądarek internetowych konkurencyjnych wobec Internet Explorera, które Windows właściwie blokował oraz programu Windows Media Player, który był standardowo integrowany w systemie i odtwarzał domyślnie wszystkie multimedia włącznie z raczkującym jeszcze wówczas internetowym streamingiem. Więcej od Microsoftu zapłacił chyba tylko Intel, z którym KE również wygrała spór antytrustowy.
Ale to nie koniec kłopotów internetowego giganta. W przyszłym roku wygasa bowiem umowa zawarta niegdyś między Google i Apple. Do tej pory w produktach opatrzonych logo nadgryzionego jabłuszka montowano właśnie przeglądarki Google. Teraz ma się to zmienić. Apple co prawda nie miał i nie ma nadal własnej przeglądarki, ale ma kilka propozycji od konkurentów Google. Mówi się, że zajęciem pozycji tego ostatniego zainteresowane są m.in. Yahoo! czy Microsoft z przeglądarką Bing. Dlaczego tak? Ano dlatego, że Google jest dziś bodaj największym konkurentem Apple'a w produkcji smartfonów i tabletów. Nic dziwnego, że Apple nie chce pomagać Google'owi w umacnianiu tej pozycji.