Żyjemy coraz szybciej, pracujemy coraz dłużej, posiadamy coraz więcej – tylko po co? Jeżeli kiedykolwiek przemknęło ci przez myśl to pytanie, to możliwe, że minimalizm jest właśnie dla ciebie. Co dokładnie kryje się pod tym pojęciem opowiada nam blogerka i autorka książki „Minimalizm po polsku” Anna Mularczyk-Meyer.
Czym jest minimalizm, a czym slow life, czy te pojęcia można łączyć? A może nawet byłoby to wskazane?
Minimalizm to narzędzie do upraszczania; sztuka osiągania jak najlepszych efektów, jak najmniejszą liczbą środków. Można go oczywiście łączyć z filozofią slow life, czyli spowalnianiem codzienności, uważniejszym życiem – bo może przydać się także osobom, które pragną żyć wolniej. Upraszczanie służy między innymi spowolnieniu tempa, wyeliminowaniu tego, co zbędne. Jednak moim zdaniem nie należy w tym kontekście zapominać o jeszcze jednym ważnym pojęciu, dobrowolnej prostocie, czyli skromniejszym pod względem materialnym życiu z wyboru, lecz stawiającym na inne rodzaje bogactwa – emocjonalne i duchowe.
Czy w dzisiejszym świecie slow life nie jest tylko modnym sloganem, który początkowo chcemy wprowadzić w życie, zaś potem porzucamy?
Na pewno niektóre osoby po przejściowej fascynacji pomysłem wolniejszego i spokojniejszego życia szybko wracają do wcześniejszego stanu – życia na wysokich obrotach, silnie ukierunkowanego na konsumpcję, bo nie czują się gotowe do głębszych zmian. I nie ma w tym niczego złego, każdy ma swoją drogę. Sama moda na slow life czy zainteresowanie minimalizmem nie wydaje mi się jednak niczym zdrożnym, skoro prowadzi do dyskusji na temat wartości, tempa, w jakim żyjemy czy też wyzwań, jakie stawia przed nami współczesna cywilizacja zachodnia.
Szkoda tylko, że wiele osób o tym zapomni...
Wiele osób o niej zapomni, jednak niektóre wprowadzą zmiany, docenią wyższą jakość życia. Bardzo cieszę się z tego, że ostatnio sporo mówi się o prostocie czy poszukiwaniu równowagi w życiu, bo czas, byśmy zaczęli rozmawiać o tym, co w życiu ważne, zamiast ekscytować się operacjami plastycznymi celebrytów czy wałkować na okrągło bzdurne wypowiedzi niezrównoważonych psychicznie polityków.
Czy w czasach wszechobecnego konsumpcjonizmu da się być minimalistą?
Właśnie ten wszechobecny konsumpcjonizm prowadzi wiele osób do zainteresowania się minimalizmem, jako alternatywą. Czytelnicy bloga czy książki często piszą do mnie o tym, że są zmęczeni rzeczywistością przesyconą konsumpcją, gromadzeniem, zabieganiem o to, by mieć i robić coraz więcej i więcej. Chcą odpoczynku od tego szaleństwa i cieszą się, że można inaczej. Nie chcą całkowicie rezygnować z konsumpcji (bo to niemożliwe), lecz szukają złotego środka.
Czym może być ten złoty środek?
Takim sposobem życia, który pozwoli im funkcjonować normalnie w społeczeństwie, pracy, rodzinie, a jednocześnie będzie dawać radość i zadowolenie z życia. Dzielę z nimi to podejście. Dla mnie minimalista to nie człowiek, który obraża się na świat i zamyka w pustym pokoju ze swoimi 50 rzeczami, lecz osoba, która stara się żyć w zgodzie ze sobą, czerpie z życia w pełni, a również nie pozwala się eksploatować i manipulować sobą. Nie odrzuca dobrodziejstw cywilizacji, ale stara się zminimalizować jej negatywne skutki. Wszyscy ich doświadczamy: przepracowanie, nadmierne obciążenie informacjami, zabieganie. Nie twierdzę, że przeciwstawienie się tym tendencjom jest łatwe, ale na pewno warte wysiłku.
Czy nie wymaga to zbyt silnej woli?
Minimalista stara się żyć świadomie, patrzeć na siebie z dystansem. Przygląda się swoim zachowaniom i ocenia, czym są wywołane. Pracuje nad odróżnianiem prawdziwych potrzeb od zachcianek, które często są nam wmawiane przez specjalistów od reklamy i producentów coraz to nowych gadżetów.
Jak Pani udaje się oprzeć pokusom?
Jeśli widzę, że myślę o kupieniu sobie kolejnej pary butów, zadaję sobie pytanie, dlaczego te, które już mam, mi nie wystarczają. Nie pasują do ubrań? Nie są odpowiednie na daną porę roku? Nie mam butów na eleganckie okazje? Jeśli okazuje się, że to, co mam w szafie, w zupełności spełnia wszystkie kryteria, odsuwam myśl o zakupie jako zwykłą zachciankę, która prowadzi do nieracjonalnego wydawania ciężko zarobionych pieniędzy. Zbytnio cenię sobie swój czas, by marnować go na zarabianie na rzeczy, których naprawdę nie potrzebuję. Zrezygnowanie z zachcianek nie wymaga silnej woli, tylko świadomości, czym one są. Przelotnym kaprysem, nie realną potrzebą.
Czy w czasach, kiedy liczy się głównie praca i produktywność, mamy czas, żeby zwolnić?
Czy dla każdego liczy się głównie praca i produktywność? Dla mnie są ważne, ale nie najważniejsze. Pracę lubię, ale nie chcę, by wypełniała całe moje życie. Produktywność (czyli praca wydajna i skuteczna) też temu służy. Pracując wydajnie, w skupieniu, bez rozpraszania się, mogę szybciej i sprawniej wykonywać swoje obowiązki, a dzięki temu mieć więcej czasu na inne sprawy. Dla bliskich, na odpoczynek, rozwój zainteresowań, na pisanie, na dbanie o siebie, na zabawę i leniuchowanie.
Czy prowadząc własny biznes można sobie pozwolić na slow life?
Gdy pracowałam na etacie, przeszkadzało mi to, że zwiększanie wydajności wprawdzie przekładało się na wyższe zarobki, ale nie dawało mi więcej wolnego czasu dla siebie. Właśnie dlatego zaczęłam pracować jako wolny strzelec. Dzięki temu sama jestem strażnikiem własnej produktywności, bo wiem, dlaczego nie opłaca mi się rozpraszać i pracować niewydajnie. Sama sobie kradnę czas, jeśli zamiast skupić się na zleceniu, scrolluję facebookowego walla i gapię się na słodkie fotki małych kiciusiów.
Pracujemy bardzo dużo, często pod ogromnym stresem i na „śmieciowych” umowach, jak włączyć w to slow life?
Śmieciowe umowy i praca w stresie, niepewność sytuacji zawodowej na pewno są trudnym doświadczeniem. Nie czuję się upoważniona do tego, by mówić ludziom, jak mają żyć i nie w tym celu napisałam książkę czy prowadzę bloga. Raczej chcę pokazać, że w każdej sytuacji można wprowadzić w swoim otoczeniu nieco porządku i spokoju. Czasem dalej można zajść, stawiając małe kroczki, ale za to wytrwale.
Czy jest to nurt dla każdego?
Minimalizm nie każdego musi pociągać, nie każdemu będzie służyć, nie w tym rzecz, by z niego robić jakąś ideologię dla mas, ale by rozmawiać o tym, jak można wygospodarować nieco czasu dla rodziny na co dzień, jak podchodzić do konsumpcji i wydawania pieniędzy, jak nauczyć się oszczędności, czy zawsze więcej znaczy lepiej, czy trzeba bać się utraty pracy jak końca świata.
Po co nam minimalizm?
Doświadczyłam bezrobocia, kilkuletniej dorywczej pracy, na byle jakich umowach i niepewności jutra. Także moja niepełnosprawna siostra była przez dwa lata bezrobotna. I w jednym i drugim przypadku udało się przetrwać dzięki temu, że trzymaliśmy się blisko jako rodzina. Znajomi też mnie wspierali wtedy, gdy wątpiłam, że jeszcze kiedykolwiek uda mi się doznać jakiejś stabilności w sytuacji zawodowej. Teraz już nie wiążę tak dużego stresu ze swoją sytuacją zawodową, bo minimalizm pomógł mi popatrzeć innym okiem na tamte doświadczenia. Nauczyłam się dzięki niemu oszczędności, zrezygnowałam z życia na kredyt, a za to bardziej cenię sobie relacje z ludźmi i staram się mieć czas dla bliskich, nie boję się jutra.
Co może nam dać slow life?
Zamiast mówić o slow life, lepiej mówić o życiu we własnym tempie, jak pisze na swoim blogu Marzena Laren. Dążę do tego, by sama wyznaczać sobie tempo własnego życia. Czasem jest ono szybkie, czasem bardzo wolne, ale decyduję o nim sama, biorąc pod uwagę potrzeby moich bliskich.
Czemu może służyć?
Ma to służyć temu, by życie nie przeciekło mi przez palce, by nie upłynęło na powierzchownych wrażeniach i przeżyciach. Chcę wycisnąć z niego jak najwięcej, a nie da się tego zrobić, wciąż biegnąc. Więcej się dostrzega, gdy idzie się w tempie marszowym, niż mknąc z pełną prędkością przez świat.
Żyjąc wolniej (lecz niekoniecznie powoli), mam czas na wszystko, co ważne. Życie rodzinne, pracę, odpoczynek, sen, przyjemności. Slow life ma służyć osiągnięciu równowagi i czerpaniu pełni radości z tego, co nam się przydarza.
Czy można zmienić w ten sposób wszystkie dziedziny swojego życia?
Wszystko, co robimy, warto robić świadomie. Podróżować, pracować, jeść, biegać i pracować. Robienie czegokolwiek świadomie wymaga zastanowienia, czasem nieco więcej czasu. I w wielu dziedzinach sprawdza się zasada, że lepiej stawiać na jakość niż ilość.
W jaki sposób można stwierdzić, że jest to nurt dla nas?
Trzeba się zastanowić, czy lubi się prostotę. Nie każdy przecież ją lubi. Trzeba też nauczyć się bycia szczerym wobec siebie, a to też nie jest łatwe dla każdego. Myślę, że warto dowiedzieć się nieco więcej o tym, na czym minimalizm polega, spróbować wprowadzić pewne zmiany i obserwować, jak się z tym czujemy.
A jak zaczniemy się czuć źle?
Jeśli dojdzie się do etapu psychicznej blokady, poczucia, że nic więcej upraszczać się nie chce ani nie potrafi, trzeba się zatrzymać. Może to kwestia czasu, a może po prostu więcej upraszczania nam potrzebne na danym etapie życia nie jest. Nie ma co się do czegokolwiek zmuszać, minimalizm nie ma służyć do umartwiania się, lecz do poprawy jakości życia.
Czy dzięki tym nurtom można po prostu odnaleźć siebie?
Tak, zdecydowanie. Ale nie są to jedyne sposoby. Najlepszym sposobem na odnalezienie siebie jest uświadomienie sobie, że nie trzeba wcale daleko szukać. Wystarczy zacząć samego siebie zauważać, słuchać, czuć i szanować. Zatrzymać się. Gdy szukamy siebie na drugim końcu świata, nadal przed sobą tylko uciekamy.
Czym jest dla Pani nurt slow life?
Ze slow life mam problem, nie umiem się z nim identyfikować. Mi wystarczy właśnie wspomniane własne tempo, nieco wolniejsze od przeciętnego, ale nie ślimacze. Wystarczająco powolne, by cieszyć się życiem.
A minimalizm?
Minimalizm to dla mnie to przede wszystkim dobre i uniwersalne narzędzie. Czasem zabawa intelektualna. Na przykład przy komponowaniu garderoby, przy gotowaniu, gdy bawię się dobieraniem prostych i nielicznych elementów, by osiągać różne i ciekawe efekty. I przede wszystkim, jak mówiłam, to sposób na świadome życie.