Jeździł na wojny i pokazywał cierpienie ich ofiar, mimo że sam był ciężko chory. Dobrze znał ryzyko, jednak wyruszył i do Syrii. Tam spotkała go śmierć. Jeden z najsłynniejszych reporterów zagranicznych, dwukrotny zdobywca Pulitzera Anthony Shadid zmarł z powodu ataku astmy blisko syryjsko-tureckiej granicy.
- Stałem obok niego i zapytałem, czy wszystko jest w porządku. Wtedy zemdlał, ledwo dychał – opisywał redakcyjny kolega Shadida, fotograf Tyler Hicks. - Po kilku minutach jego oddech zupełnie się zatrzymał.
Shadid i Hicks przebywali na zlecenie The Times w Syrii. Właśnie chcieli wycofać się przez turecko-syryjską granicę. 43-letni reporter zasłabł, gdy tylko zsiedli z koni, które ich tam dowiozły. Chwilę później już nie żył. Hicks przeniósł jego ciało na ramionach do Turcji.
W e-mailu do redakcji dyrektor dziennika napisał: „Anthony zmarł tak, jak żył – zdeterminowany, by być świadkiem transformacji obejmującej Bliski Wschód i cierpienia ludzi wciśniętych między rząd a opozycję”.
Shadid, który od 17 lat pracował jako bliskowschodni korespondent dla największych tytułów w USA i Wielkiej Brytanii, dotarł do Syrii tydzień wcześniej. Reżim prezydenta Baszara al-Assada nie wpuszcza do kraju obcych dziennikarzy, więc reporter postanowił dostać się tam nielegalnie. Razem z Hicksem wynajęli tureckich szmuglerów, którzy w nocy doprowadzili ich na górzyste pogranicze. Po przeciśnięciu się przez dziurę w kolczastym płocie znaleźli się w ogarniętym od marca konfliktem kraju.
Umówieni wcześniej przewodnicy zabrali ich na koniach do najbliższej kryjówki. Shadid był uczulony na końską sierść i wkrótce dostał niepokojącego ataku astmy, która prześladowała go od dzieciństwa. Po kilku godzinach dziennikarze zabrali się jednak do pracy. Zbierali materiały na temat partyzanckiej Wolnej Armii Syryjskiej i innych przeciwników syryjskiego rządu.
W drodze powrotnej oddech Shadida był coraz cięższy. Gdy szli w kierunku granicy z Turcją, mężczyzna oparł się obiema rękoma o przydrożną skałę, a po chwili upadł. Ficks przez trzydzieści minut próbował go ratować. Na próżno.
Za wszelką cenę
Anthony Shadid należał do najbardziej cenionych amerykańskich reporterów. Dzięki swoim libańskim korzeniom i płynnej znajomości arabskiego bez problemów nawiązywał kontakt z mieszkańcami Bliskiego Wschodu. W swoich artykułach ukazywał wojny widziane oczami ofiar, opisywał ich strach, gniew i nadzieje. Nie unikał też tematów związanych z biedą, religią i przemianami społecznymi. Widział, jak upadają dyktatorzy i powstają nowe rządy, które nierzadko okazywały się gorsze od tego, co zniszczyły. Za napisane plastycznym językiem relacje z Iraku otrzymał w 2004 i 2010 roku nagrodę Pulitzera.
Podczas swojej kariery Shadid doznał wielu kontuzji. W 2002 roku postrzelono go w bark, gdy spacerował ulicami Ramallah na Zachodnim Brzegu Jordanu. Często popadał też w konflikty ze służbami bezpieczeństwa. W zeszłym roku w Egipcie nękali go tajniacy Mubaraka, a jakiś czas później poplecznicy Kadafiego w Libii przetrzymywali i torturowali go przez tydzień.
Ostatnia wizyta w Syrii nie była jego pierwszą od wybuchu powstania. Kilka miesięcy temu dostał się tam przemykając nielegalnie przez libańsko-syryjską granicę na motorze. - Czułem, że Syria jest bardzo ważna, lecz jej historią mogą pozostać nieopowiedziane, więc postanowiłem zaryzykować – mówił w późniejszym wywiadzie.
Shadid miał żonę i dwójkę dzieci.
Kolejna fala
W ostatnich dniach siły rządowe ponowiły zmasowane ataki na Hims i inne zbuntowane miasta. Ich mieszkańcy coraz częściej narzekają na dostawy prądy oraz brak wody pitnej.
Wczoraj Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło rezolucję wzywającą wszystkie strony konfliktu do zaprzestania walk. Rezolucje tego typu, w przeciwieństwie do postanowień Rady Bezpieczeństwa, nie mają charakteru wiążącego. Wyrażają jedynie wolę większości państw. Często się je po prostu ignoruje.
Kilka tygodni temu Rosja i Chiny zawetowały pełnomocne wezwanie prezydenta al-Assada do ustąpienia. We wczorajszym głosowaniu również były na „nie”, ale znalazły się w mniejszości.
Dziś syryjska armia ma bombardować Hims, bastion opozycji, jeszcze mocniej niż zwykle. - Nie mamy wsparcia, brakuje nam lekarstw i jedzenia. Żołnierze al-Assada nie pozwalają nam opuścić miasta – powiedział BBC jeden z mieszkańców.