Sondaże i głosy wielu komentatorów wskazują, że prezydent Bronisław Komorowski nie musi się martwić o reelekcję – jego zwycięstwo, i to w pierwszej turze, już dziś jest przesądzone . Ale czy na pewno? Istnieje co najmniej kilka powodów, dla których kandydat PiS Andrzej Duda może liczyć na wyrównaną walkę z dużo silniejszym rywalem.
Dawid z Goliatem
Gdyby wybory prezydenckie odbyły się w minioną niedzielę, nie byłoby wątpliwości – Komorowski bez wysiłku zagwarantowałby sobie kolejne lata prezydentury, wygrywając pierwszą turę przy poparciu 61 proc. wyborców. Duda byłby daleko w tyle, z 17 proc. poparciem. Tak przynajmniej wynika z sondażu przeprowadzonego przez Millward Brown dla "Newsweeka".
W ostatnich wypowiedziach urzędującego prezydenta widać pewność siebie, która podbudowana jest takimi badaniami oraz wskaźnikami zaufania społecznego (na poziomie 80 proc.). Choć wiadomo, że wystartuje w przyszłorocznych wyborach, kryguje się i zwleka z deklaracją. Podkreśla przy tym, że nie ogląda się na PO.
Kandydatura kontrastu
Co innego Duda, który walkę o prezydenturę musi rozpocząć dużo wcześniej, przede wszystkim ze względu na nikłą rozpoznawalność. Dziś jest ona największym mankamentem tej kandydatury. Co nie oznacza, że ją dyskwalifikuje, bo polityk PiS w roli rywala Komorowskiego ma kilka ważnych i niedocenianych atutów.
Pierwszy to wiek i życiorys. Duda ma 42 lata, o pięć mniej niż Radosław Sikorski, który przegrał z Komorowskim w prawyborach prezydenckich PO. Jest prawnikiem, byłym wykładowcą akademickim i wiceministrem sprawiedliwości (teraz europosłem). Młody wiek i krótki staż w w polityce działaja na jego korzyść, bo pod tymi względami znacznie odróżnia się od urzędującej głowy państwa.
Dodatkowo sprawia wrażenie poukładanego, rozsądnego i umiarkowanego. Nie jest "umoczony" w żadne afery, nie wygląda na typowego funkcjonariusza partyjnego, nie kojarzy się go z ostrymi i kontrowersyjnymi wypowiedziami.
Wiadomo, że kandydat PiS, kimkolwiek by nie był, ma zagwarantowane głosy tzw. twardego elektoratu, czyli około 18 proc.. Żeby mieć szanse na wejście do drugiej tury, trzeba więc walczyć o głosy centrum. Kaczyńskiemu byłoby ciężko, a wizerunek Dudy może trafić do centrowych wyborców. Warto pamiętać, że w wyborach z 2010 roku zaistniała taka prawidłowość: im większe miasto i im elektorat bardziej wykształcony - tym większa była przewaga Komorowskiego nad prezesem PiS. Teraz Duda może coś uszczknąć ze zdobyczy prezydenta, szczególnie wśród młodych.
I tutaj kolejna dobra wiadomość. W wyborach samorządowych 28 proc. wyborców w wieku 18-29 lat zagłosowało na partię Kaczyńskiego – w tej grupie wiekowej PiS wygrało z PO. Walka Duda - Komorowski będzie jak starcie dwóch generacji. Pretendent w tej grupie wiekowej nie stoi na straconej pozycji, wręcz przeciwnie – można pokusić się o tezę, że jest faworytem. W 2010 roku głosy młodych dały całkiem niezły wynik 40-letniemu Grzegorzowi Napieralskiemu.
Wahadło w stronę PiS
Sygnałem, że Duda może pokrzyżować prezydentowi plan zwycięstwa w pierwszej turze, są też wyniki wyborów samorządowych. Kandydaci PiS w dużych miastach zdobyli ponad 40 proc. głosów, a skazywany na pożarcie Jacek Sasin postraszył w Warszawie Hannę Gronkiewicz-Waltz (43 proc. w drugiej turze).
"Dla PiS to sygnał, że można powalczyć o prezydenturę, bo wybory prezydenckie się rozstrzyga w całym kraju, nie tylko w wielkich miastach" – skomentował w "Gazecie Wyborczej" politolog dr Jarosław Flis.
Oczywiście bardzo wiele zależy od tego, jak partia poprowadzi Dudzie kampanię wyborczą. Sasin dostał na kampanię mało, bo 300 tys. zł, a i tak wykręcił dobry wynik. W przypadku wyborów prezydenckich na taką prawidłowość PiS nie może liczyć. Musi działać na pełnych obrotach, pokazać Dudę jako kandydata całej prawicy, zaangażować odpowiednie środki. A nawet to nie wystarczy, jeśli kandydat nie będzie miał za sobą prezesa Kaczyńskiego. Albo jeśli Kaczyński, jak to często bywa, przed wyborami strzeli sobie i partii w kolano...