Afganistan na własne oczy. Gdyby było bezpieczniej, stałby się mekką turystów z całego świata
Borys Specjalski
07 grudnia 2014, 16:31·12 minut czytania
Publikacja artykułu: 07 grudnia 2014, 16:31
Wydaje się że prawie każdy obcokrajowiec, który przyjeżdża do Afganistanu, wcześniej czy później, chcąc zobaczyć trochę więcej niż wysokie mury i drut kolczasty, wyjeżdża do położonego w centrum kraju Bamyan.
Reklama.
Jest to dokładnie to miejsce, w którym Talibowie wysadzili w 2001 roku dwa gigantyczne, mające półtora tysiąca lat, posągi Buddy. Region ten zamieszkały głównie przez azjatycką z pochodzenia grupę Hazarów jest uważany za relatywnie bezpieczny i do niedawna nawet ludzie pracujący w ONZ mogli się tam swobodnie poruszać. Piszę do niedawna, ponieważ dokładnie czasie, w którym tam zawitałem, zasady się zmieniły i już nawet tam pracownicy tej organizacji nie mogą nigdzie wychodzić.
Lot samolotem jak jazda autobusem
Jadąc, a właściwie lecąc do Bamyan, wiedziałem czego się spodziewać: piękne widoki, wspaniali ludzie i klasyczne, nie tak wspaniałe, afgańskie jedzenie. To, co zobaczyłem na miejscu, przeszło jednak moje oczekiwania. Właściciel firmy, w której pracuję, jest też właścicielem lokalnej linii lotniczej "East Horizon". Bilety dostałem więc niejako w pakiecie. Koszt nie wydaje się olbrzymi, około 200 dolarów w dwie strony, jednak gdy uświadomimy sobie że lot trwa 45 minut, a sam cel podróży znajduje się około 200km od Kabulu, cena może zaskakiwać.
Do Bamyan wiodą dwie drogi lądowe, z których jedną nie jeżdżą nawet Afgańczycy – jest ona bowiem pod kontrolą Talibów. Jadąc drugą musimy nadłożyć kilkadziesiąt kilometrów, droga ta jest bezpieczniejsza, ale i tak obcokrajowcy nie powinni z niej korzystać. Po przylocie na miejsce wysiedliśmy wprost na pas startowy i tam już zostaliśmy czekając na bagaż. Lotnisko w Bamyan zostało świeżo przebudowane i nowy terminal nie jest jeszcze gotowy, nie gotowe są też bramy wjazdowe, więc właściwie wszystko stoi otworem. Pierwsze, co uderza po przylocie ze stolicy kraju, to niesamowita różnica w jakości powietrza. Przylatując z Kabulu, gdzie niekończący się smog dusi każdego dnia, można się tą świeżością udławić. Drugie, co szybko daje się zauważyć, to niesamowite wręcz widoki.
Początkowo miałem zostać w hostelu położonym 200 metrów od podnóża większego buddy. Miejsce z niesamowitym widokiem, za 50 dolarów oferujące pokój z łazienką, śniadania i wi-fi. Niedługo po przyjeździe okazało się jednak że znajomym udało się dostać pokoje w słynnym w Afganistanie hotelu "Silk Road", tam więc ostatecznie się przeniosłem.
Japońskie standardy na afgańskiej ziemi
Hotel prowadzony jest przez Japonkę, która od ponad dwudziestu lat mieszka w Afganistanie. Jest ona też właścicielką japońskiej restauracji w Kabulu, sprzedaje również rękodzieło i pamiątki, wszystko produkowane we własnej manufakturze. Miejsce jest to dość komfortowe, położone około 1,5 kilometra od najbardziej widowiskowego wzgórza, ale za to dające lepszy widok na całość.
W środku widać miks zwyczajów japońskich i afgańskich, na wejściu do hotelu znajduje się stopień przed którym wszyscy goście muszą zostawić buty. Na kolacje serwowane jest – w zależności od dnia – jedzenie afgańskie, japońskie, chińskie bądź tajskie. Wszystko bardzo smaczne, problemem jest tylko rozmiar porcji. W związku z tym, że w regionie nie ma elektryczności, hotel oferuje prąd tylko w godzinach 8-12 rano i 6-11 wieczorem, trzeba więc pamiętać o podłączeniu wszystkich urządzeń do ładowania. Nie ma również centralnego ogrzewania, w każdym pokoju stoi za to mały piecyk. Pod koniec sierpnia temperatura w nocy spadała już do 8 stopni.
W Bamyan jest wystarczająco bezpiecznie, żeby można było sobie pozwolić na niczym nieskrępowane przechadzki po okolicy. Pamiętać jednak należy, że w regionie, tak jak i w całym kraju, wciąż znajdują się pola minowe, najlepiej więc podążać utartymi szlakami. Żeby zobaczyć którąkolwiek z atrakcji miasta i regionu, trzeba najpierw wykupić bilet umożliwiający zwiedzanie. Za 6 dolarów dostajemy dostęp do 8 różnych atrakcji, jak się później okazało również pomoc sympatycznych przewodników, służących pomocą przy robieniu zdjęć. Zwiedzanie zaczęliśmy od nisz, które pozostały po zniszczonych przez talibów Buddach.Budda, a raczej to co po nim zostało Te olbrzymie posągi wydrążyli w VI w. n.e. w północnej ścianie Bamyanu buddyjscy mnisi. Wewnątrz figur i we flankującej je skale znajdowały się liczne korytarze, w tym schody wiodące na szczyt głów. Figur tych było pierwotnie pięć i stanowiły one niewątpliwie dzieło rzeźbiarzy indyjskich. W VII n.e. opisał je buddyjski mnich i podróżnik z Chin, Xuanzang. Najwyższa figura miała 53m i była największym na świecie wyobrażeniem Buddy, najmniejsza – 9 m.
Dzięki bardzo sympatycznemu, acz nie mówiącemu po angielsku przewodnikowi, mieliśmy okazje przejść się przez kilka z tych wydrążonych komór, weszliśmy również do korytarzy które znajdują się w niszy tuż za posągiem.
Drugi z posągów jest mniejszy. Otoczony jest jednak wieloma bogato dekorowanymi grotami, które służyły i mieszkaniu, i modlitwie. Mieliśmy okazje zobaczyć kilkanaście z nich, niektóre zachowały wiele ze swojego piękna, wszędzie jednak tam, gdzie były freski z wyobrażeniami Buddy, twarz została pieczołowicie wydrapana, nie zachował się więc żaden fresk w całości, pomimo tego że wiele jest w doskonałym stanie.
W marcu 2001 rządzący większą częścią Afganistanu talibowie zrealizowali swój żywiony od paru lat zamiar i zniszczyli za pomocą ognia artyleryjskiego i materiałów wybuchowych dwa największe posągi Buddy: 53-metrowy z 554 roku n.e. oraz 36-metrowy z 507 roku n.e. Z punktu widzenia ich radykalnej ideologii istnienie tych posągów kłóciło się z głoszonym w islamie zakazem sztuki figuralnej.
Krzyki zabitych słychać do dzisiaj
Jeszcze tego samego dnia udało nam się przejść do miejsca zwanego Miastem Krzyków (Shar-e-Gholghola). Jest to wzgórze, na którym pierwsze osady pojawiały się już w VI wieku naszej ery. Miasto, o którym mowa pochodziło jednak z XIII wieku i – jak mówią przekazy historyczne –było to ostatnie miejsce, które broniło się przed najazdem hordy Mongołów pod dowództwem Czyngis Chana. Ostatecznie zdobyte jednak nie – jak mogłoby wydawać – siłą, a podstępem.
Córka ówczesnego władcy Bamyan wściekła na owdowiałego ojca za to, że ośmielił się ożenić z księżniczką z Ghazni, postanowiła się zemścić. Licząc na poślubienie mogolskiego władcy wydała sekret lokalizacji tajnego wejścia, mongolska armia weszła do warowni po cichu i wybiła każdą żywą istotę na wzgórzu, łącznie z niewierną córką. Krzyki zabitych niosły się na wiele kilometrów i podobno usłyszeć je można do dzisiaj.
Drobna część fortyfikacji została odtworzona, pozwala to lepiej sobie wyobrazić jak wyglądało życie w takim miejscu. Ze wzgórza rozpościera się niesamowity widok na otaczającą dolinę, na pewno jest to jedno z bardziej sielankowych miejsc na ziemi. Wchodząc na górę mijaliśmy duże grupy wracających ze szkół dzieci, ludzie dookoła byli zajęci pracą na złotych polach pszenicy, a okolice były pełne przeżuwających powoli trawę krów. To była jedna z tych chwil, którą chciało by się zachować na dłużej. Po całym dniu zwiedzania dosłownie umieraliśmy z głodu, na kolację podano zestaw japoński ze smażonym kurczakiem, sałatką z wodorostów, zupą miso i paroma innymi dodatkami. Wszystko to smakowało świetnie, ale jak na tak intensywny dzień, jedzenia było zdecydowanie za mało, wieczorem nie ma też już żadnego otwartego sklepu trzeba było więc jakoś tę noc przetrwać.
Najpiękniejsze jezioro Azji
Drugiego dnia wyprawy pojechaliśmy zobaczyć oddalone o 60 kilometrów jezioro Band-e-Amir. Podobno najgłębsze w Afganistanie (80m). Jeżeli jednak spytać przeciętnego Afgańczyka, ten powie że to niemożliwe, bo jezioro jest tak głębokie, że się go zmierzyć nie da.
Mieliśmy szczęście idealnie trafić na szóstą edycję trzydniowego festiwalu Silk Road, który ma promować turystykę w regionie. Drugiego dnia wszystko działo się właśnie w pobliżu jeziora, w programie było przeciągnie liny, tradycyjne tańce, wyścig w pływaniu na 500 metrów i kilka innych atrakcji. Udało nam się zobaczyć tylko tańce, przeciąganie liny musiało się odbyć w czasie, gdy jedliśmy obiad, natomiast pływanie odwołano, ponieważ woda była za zimna. To akurat była dobra decyzja, bo – jak sam się przekonałem – woda w jeziorze miała tego dnia 3 stopnie (pomimo 40 stopniowych upałów i słońca grzejącego non stop).
Jezioro jest przepiękne, jego intensywnie niebieska barwa wydaje się być nierealna. Wszystko wygląda jakby było wyretuszowane, jednak na żywo kolory są nawet bardziej intensywne niż na zdjęciach. Jezioro otoczone jest przez opadające pionowo wzgórza, a cała okolica wygląda trochę jak Wielki Kanion w Stanach Zjednoczonych.
Nie ma tam łagodnie wchodzących w wodę plaż, nawet tuż przy brzegu jeziora nie widać dna, i to pomimo niesamowitej przejrzystości wody. W wodzie nie widać też żadnej roślinności, nie udało mi się też wypatrzeć ryb. Jadąc nad jezioro, gdy tylko przekroczy się granice doliny, w której leży miasto Bamyan, ma się wrażenie przejazdu do innego wymiaru. Krajobraz drastycznie się zmienia, z sielankowej, żyznej doliny, trafiamy wprost na suche pustkowia. Takie niespodzianki okolice sprawiały nam nie raz. I chyba dlatego Bamyan jest tak wyjątkowy.
Bamyan jest tak niezwykły
Nad jeziorem znajduje się Meczet - Grobowiec Amira, zgodnie z lokalnymi wierzeniami kąpiel w jeziorze pomaga uzdrawiać choroby i przywracać sprawność fizyczną. Co prawda jest to niezgodne z naukami Islamu, jednak często mam wrażenie, że lokalne wierzenia i tradycje, pochodzące jeszcze z czasów perskich, starają się współżyć z naukami Islamu. Trochę tak, jak w katolickiej Polsce, gdzie różne przed chrześcijańskie wierzenia przeplatają się z naukami Kościoła. Afgańczycy wierzą na przykład w różne magiczne właściwości kamieni – są więc kamienie, które pomagają leczyć, takie które poprawiają pamięć czy potencję. Mężczyźni w Afganistanie noszą zazwyczaj po kilka pierścieni wysadzanych różnokolorowymi kamieniami. Kucharz który pracował u mnie w biurze zajmował się ich sprzedażą. Za każdym razem, kiedy przynosił swój asortyment do biura, znajdowali się chętni.
Tuż obok meczetu znajduje się plaża wydzielona tylko dla kobiet, ukryta za wysokim murem przed wścibskimi spojrzeniami mężczyzn . W ten sposób panie również mogą zaznać przyjemności kąpieli w tej wyjątkowo lodowatej wodzie. W innym wypadku byłoby to dla nich niemożliwe – kobietom nie wolno rozbierać się w obecności obcych mężczyzn. W okolicy meczetu znajduje się również kilka restauracji, mały hotel i pole campingowe. Tego dnia, prawdopodobnie w związku z odbywającym się festiwalem, okoliczni mieszkańcy całymi tłumami ściągnęli nad jezioro. Z dostępnych atrakcji można również wypożyczyć rower wodny w kształcie łabędzia, z czego zdaje się skorzystali absolutnie wszyscy przybyli.
Wizyta w Czerwonym Mieście
Jeszcze tego samego dnia udaliśmy się w zupełnie przeciwnym kierunku, żeby zobaczyć znajdujące się 16 kilometrów od Bamyan Czerwone Miasto. Ponieważ droga jest jeszcze w budowie, zajęło to porównywalnie dużo czasu jak przejechanie poprzednich 60 kilometrów. Już kilka kilometrów od granic miasta powitały nas otaczające ze wszystkich stron czerwone pasma górskie. Czerwone miasto jest warownią znajdującą się dokładnie na wjeździe do żyznej doliny Bamyan.
Zbudowana również około VI wieku naszej ery przechodziła z rąk do rąk i była użytkowana do około XVI wieku. Miasto częściowo wykute w skale, ale w większości zbudowane z czerwonej gliniastej ziemi, było doskonałym punktem obserwacyjnym i obronnym, powstrzymując wszystkich którzy chcieli siłą wtargnąć do doliny. Na wzgórzu zachowało się wiele fragmentów budowli świadczących o dawnej świetności fortecy i kunszcie budowlanym. Do dzisiaj podziwiać można fragmenty murów i wieżyc, a w jednym miejscu zachowała się klatka schodowa którą wejść można na wyższe piętro budowli. O strategicznym położeniu tego wzgórza świadczyć też może fakt, że w trakcie rządów Talibów, na samym szczycie odbudowano fragment fortu, na którym umieszczono działo przeciwlotnicze. Podstawa działa stoi tam do dzisiaj.
Najciekawsze jednak w całej wizycie było to, że – jak się okazało – wzgórze jest w dalszym ciągu częściowo zaminowane, o czym świadczą rozłożone wzdłuż ścieżek kamienie pomalowane w połowie na czerwono w połowie na biało. Teoretycznie bezpieczne powinno być chodzenie po stronie oznaczonej na biało. Problemem jest jednak to, że wiele ulew zmyło kamienie z pierwotnego miejsca. Podobnie jak same miny. Z tego powodu wejście na szczyt jest bezpieczne jedynie dłuższy czas po ulewach, gdy wyraźnie widać wydeptane ścieżki.
Afganistan pełen jest pozostałości po wojnie – i to nie jednej, bo zanim kraj 'wyzwolili' Smerykanie, walczyli tu przecież Talibowie z Mudżahedinami, wcześniej Mudżahedini z Rosjanami, a jeszcze wcześniej siłą weszli tu Rosjanie szerzyć jedyną słuszną ideologię. Stąd też można zobaczyć wiele nieoczyszczonych do dzisiaj pól minowych, pozostałości po czołgach i wozach opancerzonych oraz tony innego złomu. Smocze legendy znajdziemy wszędzie
Kolejnego dnia czasu starczyło na zwiedzenie jeszcze jednego bardzo charakterystycznego miejsca – Smoczej Doliny. Legenda głosi, że, aby udobruchać smoka, lokalna społeczność złożyła mu w ofierze piękną niewiastę, na ratunek przybył jednak bohater o imieniu Hazrat Ali, który przepołowił smoka od paszczy aż po koniec ogona. Smok od tego czasu z bólu roni łzy.
Masyw skalny rzeczywiście wygląda jak ogon smoka, powstał w ciągu milionów lat z wydobywającej się spod ziemi wody z dużą zawartością minerałów. Wzdłuż całej skały widać poszczególne ujścia wody, które cały czas się przesuwają, w szerokim pęknięciu słychać z kolei buzującą pod spodem gorącą wodę.
Po trzech dniach w zasadzie udało nam się zwiedzić większość z dostępnych atrakcji. Nie było nam jednak dane zobaczyć jaskiń w dolinie rzeki Foladi oraz jaskiń na górze Kakrak. Nie jest to jednak duża strata. Bamyan urzeka swoim pięknem, i gdybym miał okazję pojechać tam po raz kolejny, zrobiłbym to bez wahania. W jednym miejscu skupionych jest tak wiele odmiennych, zapierających dech w piersiach krajobrazów, że, gdyby Bamyan leżał w spokojniejszym kraju, byłaby to mekka turystów z całego świata. Może jednak to właśnie była też część magii tego miejsca. Przyroda w wielu miejscach nietknięta działalnością człowieka, sielankowa atmosfera zapomnianej przez cywilizację doliny, złote łany zbóż szumiących na wietrze. W ciszy i spokoju można kontemplować widoki, których nie zapomni się do końca życia.
Tekst został pierwotnie opublikowany na blogu specjalski.pl.