Kiedy wydaje się, że w muzyce rockowej powiedziano (czy raczej zagrano) już wszystko, pojawia się artysta, który wyznacza nowy kierunek. Dzisiaj takim jest Dave Grohl, który pokazuje jak doskonale współgają ze sobą muzyka i obraz. I nie chodzi wcale o teledyski, ale o filmy dokumentalne, które pokazują proces składania dźwięków i ludzi, którzy za tym stoją.
The Rolling Stones to największy zespół rockowy XX wieku. Ale sir Mick i spółka nieuchronnie zbliżają się do emerytury, choć nadal mają to coś - “Doom and Gloom” z 2012 r. to jedna z najlepszych piosenek w historii zespołu. Ale XXI wiek to zupełnie inna publiczność i zupełnie inne oczekiwania.
Pretendentów do zostania największym zespołem obecnego stulecia jest sporo, a czołówka to m.in. Red Hot Chilli Peppers, Queens of the Stone Age, Black Keys czy Pearl Jam. Ale po odejściu z RHCP Johna Frusciante na czoło zdecydowanie wysuwa się Foo Fighters. I to nie tylko dzięki muzyce.
Płyty to oczywiście zdecydowanie podstawowe pole działalności zespołu. I te nagrywane przez Grohla i kolegów nie tracą na świeżości, od The Colour and The Shape do Wasting Light. Wyliczankę skończyłem na albumie z 2011 roku, bo Sonic Highways to zupełnie unikatowy projekt, przenoszący twórczość zespołu w zupełnie inny wymiar.
Album nagrano w ośmiu amerykańskich miastach, każda piosenka oddaje klimat muzyczny miejsca powstania. Jest więc grungowe Seattle, rockowe Los Angeles czy jazzowy Nowy Orlean. Choć album trwa tylko 42 minuty, jest różnorodny i ciekawy jak same Stany.
Ale Grohl poszedł krok dalej. Stworzył z kolegami nie tylko muzykę, ale i serial dokumentalny, który opowiada o scenie muzycznej każdego z miast. W wyprodukowanym razem z HBO "Sonic Highways" występuje w nim cała plejada gwiazd światowej muzyki rockowej (i nie tylko): Dolly Parton, Joe Walsh z The Eagels, Billy Gibbons z ZZ Top czy Paul Stanley z KISS. Podobnie było w debiutanckim dokumencie Grohla.
“Sound City” to historia legendarnego studia nagraniowego w Los Angeles, gdzie powstały największe hity muzyki rockowej. Nagrywali tam: Red Hot Chilli Peppers, Metallica, Nirvana ale i Neil Young czy Tom Petty. Produkcja Grohla to zdecydowanie jeden z najlepszych dokumentów o muzyce, do tego ze świetnym soundtruckiem. Mnie najbardziej do gustu przypadł kawałek “Cut Me Some Slack” z sir Paulem McCartney’em i Kristem Novoselicem.
To otwarcie na nowe formy przekazu, ale i na inne style muzyczne pokazuje jak dojrzałymi artystami są muzycy Foo Fighters. I jak wszechstronnymi (przodują miltiinstrumentalista Grohl i świetny wokalnie Taylor Hawkins). Dzięki temu mogą dostosowywać się do ewoluującego gustu globalnej publiki. Tak, jak przez 50 lat swojej niesamowitej kariery Stonesi. Warto posłuchać jak wielka ewolucja zaszła w ich graniu między "Come On" z 1963 r. czy "Gimmie Shelter" z 1969 r. a wspomnianym "Doom and Gloom" czy "Rain Fall Down" z 2005 r.
Widać, że Foo Fighters nie boją się eksperymentów i ewolucji. Bo w muzyce, jak w sporcie: jeśli nie idziesz do przodu, cofasz się. Do tego Grohl i koledzy cały czas pamiętają, że grają dla fanów, nie dla siebie. Czerpią wzorce z najlepszych i największych: niczym Stonesi grają niezapowiedziane koncerty w klubach, tak jak Metallica stawiają na kontakt w mediach społecznościowych i docenienie widzów. Do tego wkładają ogrom energii w koncerty, nie uciekając ze sceny jak Morrisey.
To wszystko procentuje, bo to jeden z niewielu zespołów nadal zapełnia stadiony. W czasach, kiedy nawet tacy giganci jak Scorpions czy Queen grają w halach to spore osiągnięcie. Pewnie jeszcze nie dostają za koncert po milionie dolarów na głowę (jak Stonesi), ale jeśli utrzymają kurs, za kilkanaście lat mogą wejść na ten poziom. A o to, że Dave'owi Grohlowi nie zabraknie inwencji na kolejne nowatorskie dzieła jestem pewien.