Australia jako pierwsza odpowiedziała na apel USA i wysłała wojsko do walki z ISIS, a jej obywatele od miesięcy drżeli przed islamistami bardziej niż ktokolwiek na Zachodzie. Dzisiejszy "kryzys zakładników" nie musi być z tym związany, ale tylko potwierdza, jak wyjątkowy jest w kontekście wojny z terrorem kraj kangurów. Wyjaśniamy dlaczego.
Na razie wiemy tylko tyle: uzbrojony mężczyzna wziął zakładników w jednej z kawiarni w centrum Sydney, a w oknie budynku wywiesił czarną flagę z islamskim wyznaniem wiary – "szahadą". Domaga się rozmowy z australijskim premierem Tonym Abbottem oraz dostarczenia mu flagi ISIS.
Może to "samotny wilk", którego zainspirowali terroryści z Syrii i Iraku? Może wykonujący polecenie aktywista ugrupowania? Może szaleniec, który tylko wykorzystuje kojarzoną z ISIS symbolikę? Odpowiedzi na te pytania poznamy wkrótce.
Pewne jest jeszcze jedno – Australijczycy są śmiertelnie przerażeni. I byli już przed dzisiejszymi wydarzeniami. Co najmniej od kilku miesięcy ataków terrorystycznych obawiali się bardziej, niż np. Amerykanie czy Brytyjczycy. W prywatnych rozmowach, mediach, serwisach społecznościowych temat Państwa Islamskiego i zagrożenia, jakie stwarza, pojawiał się wyjątkowo często.
“Zagrożenie terroryzmem nagle stało się realne. (…) Ludzie z niepokojem obserwują swoje sąsiedztwa, rozmawiają o tym w pubach, kawiarniach i autobusach. (…) Filmy z obcinaniem głów odtwarzane są w domowych salonach w całym kraju” – relacjonowała na mashable.com Australijka Jenn Ryall.
M.in. w związku z poczuciem zagrożenia zaczęto też znacznie, bo dziewięciokrotnie, przeszacowywać liczbę muzułmanów w kraju. Z ostatnich badaniach ośrodka Ipsos Mori wynika, że obywatele twierdzą, iż stanowią 18 proc. populacji, podczas gdy jest ich ledwie 2 proc. (we Francji - 8 proc., w Belgii - 6 proc., w Wlk. Brytanii - 5 proc.).
8 na 10 Australijczyków obawia się ataku terrorystycznego w ciągu następnych 20 lat.
1/3 sądzi, że atak jest "bardzo prawdopodobny".
źródło: Newspoll / badania z lipca 2014 roku
2. AUSTRALIJCZYCY NA FRONCIE
Momentem, który znaczy początek okresu strachu (często przechodzącego w histerię), stała się decyzja premiera Abbotta z września tego roku. Kiedy Amerykanie ogłosili, że kompletują koalicję, która będzie uderzać w ISIS na terenie Syrii i Iraku, Australia jako pierwsza podniosła rękę. Lotnictwo dołączyło do nalotów na terrorystów, a potem wysłano 600 osób z personelu militarnego, które oficjalnie "pomagają w kryzysie humanitarnym".
"Australia jest gotowa, by zaangażować się w operacje przeciwko ISIS, bo stwarza ono śmiertelne zagrożenie nie tylko dla Irakijczyków, ale dla całego Świata, także dla nas" – przekonywał premier.
Jego postawa nie została jednak doceniona przez analityków. Choć australijskie władze od dawna pozują na bliskich sojuszników Ameryki, zaangażowanie w wojnę z ISIS uznano za propagandowe działanie. "New York Times" cytował opinie ekspertów, według których taki ruch ma ratować poparcie dla Abbotta osłabione przez niepopularne decyzje w kraju.
"Ryzykowna militarna operacja, gdzie australijski udział raczej nie wpłynie na końcowy efekt i gdzie na szali jest narodowy interes" – można podsumować ich stanowisko.
Niewątpliwym efektem tego zaangażowania stało się spotęgowanie strachu "w domu".
3. ZACIĄG ISIS
Trzeba przyznać jednak rację premierowi, że ISIS stwarza zagrożenie dla obywateli Australii, choć liczby wskazywałyby na to, że mniejsze niż np. w Belgii czy Niemczech. Oficjalne dane mówią o 60 Australijczykach (już cofnięto im paszporty) walczących za Państwo Islamskie i o 20, którzy wrócili do ojczyzny. 100 osób zidentyfikowano jako australijskich pomocników organizacji, którzy wspierają ISIS finansowo bądź innymi sposobami.
Abbott mówił w tym kontekście o "znaczących liczbach". "Dwie osoby wystarczyły, by brutalnie zamordować brytyjskiego żołnierza na ulicach Londynu. Nie trzeba wielu osób, by zorganizować zamach. Wszystko, czego potrzeba, to nóż, iPhone i ofiara" – stwierdził.
Jego słowa potwierdziła akcja australijskich służb z września. Na przedmieściach Sydney i Brisbane aresztowano 15 osób powiązanych z ISIS, które miały szykować atak terrorystyczny. Terroryści chcieli przeprowadzić publiczną egzekucję, która zszokowałaby społeczeństwo.
W tym kontekście warto też odnotować, że Australia stała się jednym z państw, wobec których ISIS bezpośrednio wystosowało groźby. Rzecznik organizacji wezwał mieszkających tam muzułmanów, by brutalnie mordowali niewiernych w odwecie za ataki na Państwo Islamskie.
4. "LUDZKIE" HISTORIE TERRORYSTÓW
Atmosfera strachu związana jest również z tym, że terror ma w Australii ludzkie twarze. Tamtejsze media sporo pisały o historiach osób, które w mniejszym lub większym stopniu powiązane są z ISIS. Chodziło np. o Mohammada Ali Baryaleiego – 33-letniego bramkarza z klubu w Sydney, który stał się głównym rekruterem organizacji na terenie kraju (miał zrekrutować od 30 do 60 osób do walki w Syrii i Iraku, w październiku zginął w boju).
Sporo uwagi poświęcono Khaledowi Sharroufowi i Mohamedowi Elomarowi – dwóm najbardziej poszukiwanym terrorystom z australijskimi paszportami. Ten pierwszy to ojciec dziecka, które pozowało do zdjęcia z obciętą głową.
Chyba największym szokiem była jednak dla Australijczyków opowieść o młodym małżeństwie, które wyjechało do Syrii by dołączyć do sprzymierzonej z Al Kaidą Jabhat al Nusry. Mieli po 22 lata. Zginęli w styczniu w syryjskim Aleppo.
5. WŁADZA SŁUŻB
Czy można dziwić się zwykłym Australijczykom skoro we wrześniu wyższy poziom zagrożenia atakiem usankcjonowały władze? Wtedy po raz pierwszy od 11 lat podwyższono stopień zagrożenia z umiarkowanego na wysoki. Premier mówił, że choć nie ma konkretnych informacji o planowanych atakach (jednak kilka dni później doszło do wspomnianych zatrzymań islamistów), "służby wiedzą o zagrażających bezpieczeństwu obywatelach wracających z Bliskiego Wschodu".
Miesiąc później wysłano do obywateli inny sygnał o podobnym znaczeniu – zatwierdzono pakiet surowych przepisów w walce z terroryzmem (mimo protestów i oskarżeń o ograniczanie wolności) i dofinansowano wywiad oraz służby bezpieczeństwa.
Parlamentarzyści postanowili zaostrzyć przepisy dotyczące ujawniania szczegółów "operacji wywiadowczych". Grozić za to będzie teraz do 10 lat pozbawienia wolności. Karze podlegać będzie też kopiowanie, nagrywanie i przetrzymywanie tajnych materiałów.
Dzisiejszy "kryzys zakładników" z jednej strony dostarczy Abbottowi argumentów na potwierdzenie tezy o słuszności podejmowanych środków, z drugiej – podważy ich skuteczność. O konsekwencjach dramatu z kawiarni trudno spekulować, ale Australijczycy strach mają jak w banku. Tylko czy można bać się bardziej?