Nie mają czarnych kotów, rzadko korzystają ze szklanych kul, częściej z kart tarota. Dostać się do nich trudniej niż do lekarza. Cena za godzinną konsultację to przynajmniej 100 złotych. Najlepsze kasują jednak dużo więcej, ale – wśród Polaków – wróżki i tak mają naprawdę wielkie powodzenie.
Nie lubię wróżek, wróżb też nie. I z natury jestem wobec nich raczej sceptyczna. Sceptycyzm wzrasta, kiedy słyszę, że za jedną wizytę mam zapłacić 100 a może nawet 200 czy 300 złotych. Konsultację, dodajmy, trwającą zaledwie godzinę. Ale obiecałam – muszę iść. Przynajmniej jako osoba towarzysząca, z przyjaciółką.
Gorzej niż u lekarza
Choć łatwo nie jest. Spędzam dobre dwie godziny na próbach telefonicznego umówienia się na wizytę. Bo do wróżki w Warszawie nie można sobie iść tak po prostu. Trzeba najpierw zarezerwować wizytę, jak u lekarza, tylko chyba jeszcze trudniej. Kilka kolejnych pań, które wiodą prym w internetowych rankingach ezoteryki odmawia – wolny termin mają dopiero za dwa-trzy tygodnie, a ja nie chcę tyle czekać.
Ostatecznie z jedną kobietą udaje mi się umówić na popołudnie. Razem z przyjaciółką odwiedzamy więc wróżkę na warszawskiej Woli. Nie ma w jej siedzibie nic nadzwyczajnego. Zwykłe mieszkanie w bloku mającym już swoje lata. W środku - kawalerka jakich wiele. Mała kuchnia, niewielki salonik. W środku kanapa, stół, kilka szafek i krzeseł. Sporo zdjęć rodziny – dwóch synów, synowych, wnuczków. Żadnych magicznych wisiorków, żadnych srebrnych kul. Jest kot, ale zamknięty w drugim pokoju. – Żeby nie przeszkadzał – wyjaśnia wróżka.
Dar albo ściema
Ma 52 lata, z kart czyta od 14. roku życia. To ponoć rodzinna tradycja, albo – jak kto woli – talent czy dar. Nie wiem właściwie, jak wyobrażałam sobie wróżkę, ale ta niczym nie różni się od innych kobiet, matek, babć. Niezbyt mocno umalowana, ubrana w jasną spódnicę i prostą bluzkę. Nie nosi biżuterii, nie ma nawet obrączki, choć o mężu wspomina.
Proponuje nam herbatę, ale dziękujemy. Siadamy na kanapie i zaczynamy. Nasza wróżka trochę zakłopotana mówi nam, że nie ma drugiego pokoju i pyta, czy nie będzie to dla nas problemem, że nawzajem będziemy słyszały swoje wróżby. Nie, to nie jest problem, więc na stole, przed nami lądują karty tarota.
Nie odpowiadaj, pytaj
Zawsze wierzyłam, że klucz do sukcesu wróżek i innych podobnych im fachowców, tkwi w tym, że mówią ludziom tylko to, co chcą w danej chwili usłyszeć. A zanim taką wróżbę wyartykułują, robią dyskretny wywiad – czy jesteś mężatką/żonatym, zarabiasz mało czy dużo, chcesz zmienić pracę a może marzysz o dziecku? Jeśli wyciągną od nas informacje o tym wszystkim, bardzo łatwo udzielą takiej odpowiedzi, jakiej podświadomie oczekujemy. Bo przecież czegoś po takiej wizycie – dla żartu lub całkiem na serio – zawsze oczekujemy.
Pilnujemy się zatem, żeby nie mówić nic o tym, jak się czujemy, w jakich życiowych sytuacjach jesteśmy, co nas martwi. Skoro jest wróżką, to proszę – niech pokaże co potrafi.
Po krótkiej chwili niestety okazuje się, że coś tam jednak potrafi. Kolejno zadajemy pytania, najpierw jedna, potem druga. Każda po trzy. Nic szczególnego – miłość, kariera, pieniądze. Jak wszystkie te kwestie będą się nam układały w 2015 roku.
Wróżba to nie wyrok
Wróżka tasuje karty, coś do nich szepcze, rozkłada na stole. Prosi żebyśmy wybrały kilka, potem jeszcze kilka. I po kolei odpowiada na nasze pytania wspominając co nieco o sytuacji, w jakiej się dziś znajdujemy. Cóż, trafia z tymi swoimi diagnozami całkiem nieźle.
– U pani miłość... była, nie tak dawno, ale nie wyszło. Nie dlatego, że ktoś coś robił źle, nie byliście dobrani. A teraz będzie miłość wielka, porozumienie we wszelkich aspektach. Pojawi się pod koniec roku. Pani teraz nie żywi do nikogo żadnych uczuć. To się zmieni, choć pani tego nie chce. Będzie dużo szczęścia.
– U pani kolejny rok niewiele zmieni. Będzie tak jak rok wcześniej, dwa lata wcześniej. Cały czas tak samo, bo nie potraficie siebie nawzajem zaakceptować. On nie będzie nigdy kandydatem na męża. Będzie dużo cierpienia.
– Praca... tu były i są jakieś małe zawirowania. Kiepski szef i kiepskie pieniądze, pani ją zmieniła, ale to nie jest idealna praca. Szef szalony. Będzie lepsza, niedługo, i ta będzie dla pani idealna. Będą też pieniądze.
– Pani będzie miała kłopoty z jednym szefem, ale ten drugi dużo pani pomoże. Nie duże kłopoty, ale też nie duże sukcesy. Nie będzie pieniędzy, nie takich jakby pani chciała. Do tego trzeba by podjąć ryzyko, ale pani nie chce, może się boi.
Nic nowego? Jasne, choć spodziewałam się raczej, że obie usłyszymy obietnice wielkiego szczęścia i powodzenia. To byłoby tak bardzo schematyczne, że z miejsca można by wziąć wróżbę za zwykłą ściemę. Ale może wróżka też na to wpadła i dlatego jedna z nas dostała górę pozytywnych wiadomości, a druga wręcz przeciwnie – negatywnych.
Posłuchała i jest szczęśliwa
– Skąd pani to wie? – pyta moja znajoma.
– Widzę, słyszę, nie umiem tego wytłumaczyć – odpowiada z uśmiechem. – Ale proszę pamiętać, że to, co mówię, to nie jest wyrok, to jest wskazówka. Możną ją wziąć pod uwagę albo nie. Nic nie jest z góry przesądzone.
Wróżka ma dla nas tylko dwie godziny, bo o godz. 20.00 przychodzą następni klienci. W międzyczasie zresztą odbiera kilka telefonów. Z rozmów wynika, że to kolejni interesanci. Odmawia im tłumacząc, że dziś nie ma już miejsc, jutro też nie, że najwcześniej dopiero w przyszłym tygodniu. Niektórzy są mocno niezadowoleni, bo lubią z wróżb korzystać regularnie, w stosunkowo krótkich odstępach czasu.
– Kiedyś przez kilka lat jedna pani przychodziła do mnie po wróżbę co kilka tygodni – mówi kobieta. – Była z nieodpowiednim człowiekiem.
– Teraz już nie przychodzi? – dopytuję.
– Nie, bo zrobiła w końcu to, co jej radziłam i teraz jest szczęśliwa.
I to jest właśnie w tym biznesie najbardziej przerażające. Pół biedy, kiedy wydamy stówę lub dwie dla zabawy – posłuchamy, pośmiejemy się lub popłaczemy i pójdziemy dalej.
Gorzej, jeśli wróżby zaczynamy traktować jak wyznacznik tego, jak żyć, w co wierzyć i kogo kochać. A z liczebności kolejek, które do polskich wróżek się ustawiają, można śmiało wnioskować, że tak właśnie jest. Choć oficjalnie nikt się przecież do tego nie przyznaje.