Nie trzeba zaglądać do kalendarza. Zaczęły się ataki na Owsiaka, znaczy - idzie styczeń, zaraz zagra WOŚP. Potem majówka - święto lemingów, lato – przeklęty Woodstock, jesień - żale na maratony. Jakie to proste. Prawicowy rok od hejtu do hejtu się toczy.
Orkiestra malkontentów
Ile można? – chciałoby się zapytać czytają po raz setny te same teksty o bezsensowności wspierania WOŚP, o rzekomych przekrętach Owsiaka (których jeszcze nikt nie udowodnił) i bezmyślnych Polakach, którzy wrzucają pieniądze do puszki z czerwonym serduszkiem. Właśnie zaczyna się ich doroczny festiwal.
Orkiestra gra w styczniu, ale zawsze na kilkanaście przed startem startuje ten sam rytuał. Najpierw odzywają się prawicowi publicyści w rodzaju Łukasza Warzechy, którzy za życiową misję obrali sobie otwieraniu oczu uwiedzionym przez szefa Orkiestry lemingom. I dawaj tłumaczyć, że nie warto wspierać "pupila salonu", że zebrane pieniądze to kropla w morzu potrzeb, a tak w ogóle to cele WOŚP powinno realizować państwo. Potem dołączają domorośli eksperci od księgowości. Wniosek jest prosty – Owsiak to oszust, kłamca i złodziej, który funduszami fundacji wypycha sobie kieszeni.
Na koniec warto, by antyorkiestrową retorykę wsparł jakiś autorytet. W tym roku to Marek Piekarczyk, który skrytykował Owsiaka w swojej książce. Co prawda nie za WOŚP, a za postawę w latach 80., ale jednak...
Karty są więc rozdane, role obsadzone. Przy okazji kolejnych finałów Orkiestry zmieniają się tylko nieco nazwiska i okoliczności.
Cykle nienawiści
WOŚP nie jest jednak wyjątkiem. Tak wygląda schemat działania prawicy w większości spraw, które w ciągu roku rozpalają emocje komentatorów. Właściwie każda podejmowana przez nich dyskusja jest odgrywanym co roku rytuałem. I nie chodzi tutaj nawet o rocznice, bo do tego, że każdego 10 kwietnia odżywa sprawa Smoleńska, a 13 grudnia wraca kwestia rozliczeń z komunistami, zdążyliśmy się przyzwyczaić. Przeważnie chodzi o kwestie obyczajowe.
Tak jak styczeń kojarzy się z obrzydzeniem Orkiestry, tak np. maj z utyskiwaniem na marne zwyczaje lemingów. Bo ten sam leming, który na początku roku wrzuca drobne do puszki, kilka miesięcy później jedzie na majówkę i grilluje. Taka postawa nie może pozostać bez komentarza.
"Trudno przecenić tę formę odpoczynku. Mięsko i kiełbaska apetycznie pyrga na grillu, a upojne zapachy snują się po okolicy. Zimne piwko pieni się w oszronionej szklance. Rodzina i przyjaciele prowadzą przyjemne rozmowy. I tak godzinami. Podobno rekord grillowania padł w Małopolsce i wynosi dwa miesiące i trzy dni oczywiście bez przerwy. Słowa uznania" – kpił kilka miesięcy temu portal Solidarnych 2010, podając grillowanie za przykład formy wypoczynku "polactwa".
Rzecz jasna na maju rok się nie kończy. Zaraz nadchodzą wakacje, a jak wakacje, to kolejna godna potępienia inicjatywa Owsiaka – Przystanek Woodstock. Prawicowiec rytualnie musi powtórzyć, że to siedlisko demoralizacji i upadku moralnego młodych. Jeśli bardziej wierzący, stwierdzi też, że Przystanek jest grzeszny i że niesie za sobą "zagrożenia duchowe". Na "Frondzie" te kilka przystankowych dni nie obejdzie się bez cyklu tekstów, których tytuły i treści już teraz można zgadywać.
To samo dzieje się we wrześniu, bo wtedy zaczyna się sezon maratonów. A maratony, jak wiadomo, są uciechą dla lemingów. W tym okresie też można zaobserwować wysyp tekstów, w których każdego roku padają te same wnioski. W skrócie – maratony to "biegactwo", a maratończyków należy wygonić z miast.
Od kilku lat coraz głośniej przebija się też prawicowy przekaz na grudzień, konkretnie na Boże Narodzenie. Jak stwierdził ostatnio Wojciech Cejrowski, ludzie "kompletnie niewierzący" nie powinni dzielić się opłatkiem. Dla niego i jego podobnych nie ma miejsca na święta po świecku.
Demonstracja wyższości
Leming składa się na WOŚP, biegnie, grilluje, docenia Woodstock, świętuje, choć może nie wierzy – taki wizerunek układa się z tej całorocznej litanii pretensji. Po co ona prawicowym komentatorom? Może odgrywane co 12 miesięcy spektakle pozwalają im upewnić się, że są moralnymi zwycięzcami – po prostu lepsi. Raczej nie po to, by drugą stronę przekonać do swoich racji. Bo wtedy nie mieliby o czym pisać.